- O interwencję poprosił nas mieszkaniec, który zauważył grupę młodzieży zaopatrzoną w farby w sprayu. Działo się to w sobotę przed godz. 1 w nocy - relacjonuje Krzysztof Maślak, wicekomendant Straży Miejskiej w Opolu.
Strażnicy pojawili się na miejscu na tyle szybko, że młodzi ludzie nie zdążyli jeszcze "wziąć się do pracy". Zostali więc jedynie wylegitymowani i rozeszli się do domów.
Strażnicy obserwują, że liczba takich zdarzeń wzrasta w miesiącach wiosenno-letnich, kiedy wieczory są cieplejsze i młodzież chętniej spędza czas na świeżym powietrzu.
- Najgorzej jest w czasie wakacji, gdy mają więcej wolnego czasu - przyznaje wicekomendant Maślak.
Grafficiarze wiedzą, że spora część miasta jest objęta monitoringiem, dlatego chętniej działają w miejscach ustronnych.
- W takich sytuacjach, podobnie jak w przypadku interwencji z ul. Nysy Łużyckiej, pomóc może tylko czujność świadków, dzięki którym możemy w porę interweniować. Jeśli dostajemy zgłoszenie dopiero po kilku godzinach, gdy ktoś zauważy ten malunek, to ustalenie sprawcy jest bardzo trudne - wyjaśnia wicekomendant.
Grafficiarze przy malunkach zostawiają swoje podpisy. Przyłapanie na gorącym uczynku konkretnej osoby pozwoliłoby - właśnie na podstawie podpisu - ustalić za którymi graffiti w mieście stoi ta sama osoba.
- Zamalowanie takiej "twórczości" to dla zarządcy spory wydatek, a przyłapanie sprawcy na gorącym uczynku daje szansę na to, aby to jego obciążyć kosztami - mówi Krzysztof Maślak.
To, że działalność grafficiarzy kosztuje i to niemało wie Franciszek Dezor, prezes opolskiej spółdzielni Przyszłość. - Pomalowanie zniszczonej elewacji to wydatek od kilku nawet do kilkunastu tysięcy złotych - wylicza prezes.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?