Tajemnica podpalacza z Dańca. Czy należy do sekty telepatów?

fot. Witold Chojnacki
13 marca 2008 roku. Strażacy dwanaście godzin walczyli z ogniem u Pasoniów. Najtrudniej było ugasić trzystukilogramowe bele słomy.
13 marca 2008 roku. Strażacy dwanaście godzin walczyli z ogniem u Pasoniów. Najtrudniej było ugasić trzystukilogramowe bele słomy. fot. Witold Chojnacki
Kiedy zbliża się pełnia księżyca, Daniec wstrzymuje oddech. A w imieniny Krystyny w ogóle nikt we wsi nie śpi. Bo wtedy pożar uczuć potrafi się zmienić w prawdziwe pogorzelisko. Czy sekta każe mu podpalać?

Daniec jest już u kresu wytrzymałości. Strach, bezradność i poczucie osamotnienia. Ludzie skarżą się, że dopiero kiedy się zdarzy tragedia, przyjadą dziennikarze z całej Polski. I wszyscy będą zachodzić w głowę, jak do tego doszło.

Daniec jest przekonany, że On przed niczym się nie zawaha - następne w kolejności do podpalenia są fara i kościół. Przecież napisał - na murze czy na jakiejś kartce - że z dymem pójdą najwyższe budynki we wsi.

- My nie wiemy, kto jest na jego liście i które gospodarstwo podhajcuje następne - mówi Gertruda Pasuń. - Podpalił już Ciołka, cały dorobek jego życia puścił z dymem. Podpalił jeszcze gospodarstwo, tam za sklepem. A teraz sam się chce wypalić, bo to pewnie nie z zemsty, ale dlatego, że coś z nim jest nie tak… - kobieta ścisza głos.

Pani Gertruda zastanawia się jeszcze, czy on sam podpala, czy ktoś mu to podpowiada. - Podobno przystał do jakiejś sekty - mówi. - Może to oni każą mu podpalać?

On - tylko tak nazywają go w Dańcu.

W szponach telepatów
On, czyli Zygmunt, mieszka za wsią, pod lasem. W budynku dawnego młyna i nieczynnego tartaku. Kiedyś to był kwitnący majątek, którego najlepsze czasy pamięta jeszcze wielu mieszkańców Dańca. W przeszłości był jak z innego świata, nie przystawał do reszty wsi. - W ich domu stały fortepian i pianino - wspomina Bernadeta Ciołek, żona kuzyna Zygmunta. - Siostry Zygmunta potrafiły na nich grać... Na ścianach obrazy. Teraz w bardzo dużym budynku mieszka już tylko 49-letni Zygmunt i jego starzy rodzice.

Teresa Mańczyk już nie ma wątpliwości. - Przystał do sekty, to oni każą mu podpalać - przekonuje. - Zygmunt dostał od nich urządzenia podobne do broni, tak jak na filmach, to z nich podobno podpala. No i te ulotki sekta też rozkazała mu wykładać.

Sekta telepatów - tak ją ludzie nazywają. Mówią też o niej w sklepie. Tak w ogóle to teraz w sklepie nikt już nie chce plotkować, każdy kupuje i tak jak w mieście - ucieka w swoją stronę. - Ale o tych pożarach każdy, choć niezbyt otwarcie, ma potrzebę pogadać - tłumaczy pani Elżbieta, kierowniczka sklepu. - Ludzie napomkną o każdym nowym napisie na murze, boją się, że może kogoś ze wsi w nim wymieniał. Albo o tym, że On znowu na Górze św. Anny te swoje ulotki rozdawał. Być może na polecenie tej sekty albo sam z siebie.

Pożar zwiastowały butelki
Ryszard Pasoń nie ukrywa, że mówienie wprost do gazety to w ich wsi teraz ryzykowna sprawa. Ale jest radnym, a to zobowiązuje, żeby mówić w imieniu mieszkańców: - Musimy mówić otwarcie, bo to niemożliwe, żeby jeden człowiek tak wieś terroryzował - przerywa pracę z synami w obejściu, jego żona zaprasza na kawę. Przechodząc obok obory, wyczuwa się utrwalony w murach zapach dymu. Pożar wybuchł rok temu, 13 marca, akurat na Krystyny.

- Przed pożarem na naszym polu w ziemię wciskał butelki - zaczyna opowiadać. - Albo wrzucał je do rzeki. W butelkach były kartki. Zawsze w nich pisał o tym, że ktoś telepatycznie steruje policją. Albo że radiesteci zawładnęli światem. I to, że nim, Zygmuntem, telepatycznie sterują.

Przed rokiem w nocy 13 marca była pełnia księżyca. Dym wydobywający się ze strychu nad oborą Pasoniowie zobaczyli przed porannym udojem mleka. - Żadnych trzasków charakterystycznych przy pożarze nie było - opowiadają. - Swąd też kompletnie niewyczuwalny, wiatr kierował go w przeciwną stronę.

Strażacy dwanaście godzin walczyli z ogniem u Pasoniów. Najtrudniej było ugasić trzystukilogramowe bele słomy. Straty oszacowano na 60 tysięcy złotych.

Nawet Zygmunt przyszedł popatrzeć, jak uwijają się przy gaszeniu pożaru. - Do żniw zdążyliśmy odbudować chlewnię, pomogli nam ludzie ze wsi - dodaje Pasoń.
Po tygodniu paliła się stodoła w Suchym Borze, a w kwietniu paliło się w Grodzisku i Rozmierzy. - I zawsze pożar wybucha podczas pełni księżyca - podkreślają Pasoniowie.

Brakuje dowodów
Kiedy paliło się u Ciołków, to było słychać gigantyczne trzaski w całej okolicy. Spadały kolejno dachówki, pękało szkło. - Położyłam się spać przed północą, a po dwunastej wybuchł pożar - opowiada Bernadetta Ciołek. Spaliła się stodoła, nowy ciągnik, maszyny rotacyjne, furmanki - dwanaście rolniczych maszyn. Łączne straty oszacowano na 2 miliony złotych. Stodołę odbudowali, ale parku maszynowego się już nie da, bo to dorobek całego życia.

- Latami mąż jeździł do Niemiec, a ja sama z dziećmi, tak budowaliśmy gospodarkę - mówi pani Bernadetta. Ale najtrudniej o odbudowanie poczucia bezpieczeństwa. To było jak pękniecie dachówki, której już się nie połączy.

- Spokoju nie zaznamy, dopóki ten człowiek chodzi po wolności! - podkreślają Ciołkowie. Pani Bernadetta, kiedy teraz słyszy trzask bądź dźwięk tłuczonej szyby, cała zaczyna drżeć. - Wysiadły mi nerwy - mówi kobieta.

Wtedy ogień unosił się wysoko nad wsią, chociaż to noc, przyciągnął tłum gapiów. Wśród nich był też Zygmunt, przyglądał się jak inni.

- W tych dwóch sprawach z powodu niewykrycia sprawców śledztwo zostało umorzone - mówi Maciej Milewski, oficer prasowy policji. Pewne jest, że ktoś ten ogień wzniecił.

W okolicy stały kiedyś ambony do obserwacji leśnej zwierzyny. - Ale wszystkie spłonęły, no to kto to zrobił? - zastanawia się głośno Hubert Ciołek. Ale przyznaje, że za rękę ani razu nikt Zygmunta nie chwycił.
Oni nas obserwują
Zygmunt to kuzyn Huberta Ciołka. Kiedyś, to znaczy jeszcze przed pożarem, Zygmunt często wpadał do Ciołków na obiad albo na kawę. Pani Bernadetta nigdy mu niczego nie żałowała, żal jej się go robiło, widać było, że nie dojada. - Co ja się wtedy nasłuchałam! - opowiada kobieta. - Że w naszym obejściu, na szczytach każdego budynku, zamontowane mamy kamery mikroskopijnej wielkości. Więc jesteśmy pod ciągłą obserwacją. Ani razu nie mogłam się zaśmiać, bo on zaraz czerwieniał i widać było, że w sobie złość ściskał.

Kiedyś jej powiedział, że ci, co ich obserwują, kazali mu się powiesić. - Ale Zygmunt się zaśmiał, powiedział mi, że nie jest taki głupi i tego nie zrobi - dodaje Ciołkowa. - Rozkładał też te swoje mapy i pokazywał mi, że jesteśmy w trójkącie bermudzkim.

Od pożaru u Ciołków Zygmunt przestał się u nich pojawiać.
- Zygmunt jest sprytniejszy od ludzi we wsi. Zauważyli to też policjanci, którzy go przesłuchiwali - mówi Hubert. - On zrobił nawet technikum, ale co z tego mu przyszło, kiedy wszystko się zmarnowało?

- Zygmunt nie zawsze taki był - dodaje Hubert. Pewnie zaczęło się, kiedy na białaczkę zmarła jego ukochana 15-letnia siostra Stefania. Wtedy coś nim pękło. Po raz pierwszy Zygmunt zniknął z domu. Ktoś go widział, jak po pogrzebie biegał po lasach. Czym się żywił? Gdzie był? Co się kotłowało w jego głowie? Potem zniknął aż na dwa miesiące, policja go szukała. To wtedy w telewizji pojawiły się komunikaty, że latem sekty werbują ludzi. I to jego zaginięcie powiązano z sektą. - Zygmunt przez dziesięć lat nie jadł w ogóle chleba, a wodę musiał mieć odstaną - opowiada Hubert. - Jadł tylko buraki cukrowe. Włosów też nie chciał obcinać.

Krystyna, jego miłość
Dwa pożary ktoś wzniecił w dzień imienin Krystyny. W Dańcu powiązali te fakty ze sobą, tym bardziej że często Zygmunt w swoich ulotkach zwracał się z prośbą do Krystyny z Dańca.

Ryszard Pasoń pokazuje jedną z takich kartek, treść bez ładu i składu: "Jaką rolę odegrała Krystyna z Dańca. Nawrócony przed pożarem. Krystyna namaszczona, ponieważ przyjęci przez nich ludzie stając się jakby sobowtórami - nie wiedzą wtedy, co mówią, co czynią i mogą ci zrobić."

Krystyna to nie jest wytwór wyobraźni Zygmunta.
- Ponad ćwierć wieku temu, kiedy Zygmunt chodził na miejscowe zabawy, siedział na ławce i przyglądał się Krystynie. To była piękna dziewczyna, wzdychał do niej niejeden chłopak - wspominają kobiety z Dańca. - Ale Zygmunt nigdy nie miał odwagi poprosić jej do tańca.

Pani Krystyna pojawia się w drzwiach. Nadal jest piękna, zupełnie jakby się czas dla niej zatrzymał. - Od dwudziestu lat nie mogę spokojnie żyć! - krzyczy kobieta. - To jest nie do zniesienia…

Pani Krystyna nie chce już powiedzieć, czy się Zygmunta obawia. Chce jak najszybciej zakończyć spotkanie.

Zygmunt marnuje ojcowiznę
Z rzeki, która przepływa pod domem Zygmunta, mieszkańcy czerpią wodę do beczkowozów, do gaszenia pożarów. 13 marca tego roku, na Krystyny, pożar wybuchł w obejściu Zygmunta. Spłonęła stodoła, maszyny rolnicze… Zygmunt stał spokojnie, jakby to nie jego się paliło - zauważyli ludzie.

- Na to wszystko pracowały trzy pokolenia - rozpacza Edmund. To w jego gospodarstwie był pierwszy zetor we wsi, pierwsza maszyna do zbierania kartofli.
- A on nic z tego nie zostawi, wszystko zaprzepaści - ubolewa staruszek. Nie wie, kiedy się zaczęły problemy ze zdrowiem psychicznym syna. - To moja żona zajmowała się dziećmi, ja tylko stale pracowałem - tłumaczy bezradnie.

- Byłem w ruskiej niewoli, ale tam nie było takiego piekła, jakie mam tutaj - rozpacza 84-letni Edmund Ciołek, ojciec Zygmunta, i pokazuje szczerby wypalonych ścian budynków. Na jednej napis: "Spłonęła za sprawą telepatów tajnej wiedzy - huny podpalona przez kogoś zahipnotyzowanego przez nich." Inny napis: "Spłonęła 13 marca 2007 roku w sposób konieczny, należy to łączyć przemarszem Krystyn ul. Szeroką w Dancu".

A kto to spalił? Ojciec Zygmunta się uśmiecha: - Ten, co to zrobił, to wie…
Staruszek pokazuje jeszcze w oddali pasące się bydło: - Gdzie są te "ekologi", czemu nikogo nie obchodzi, że on zimą bydło na mrozie trzyma. Chude i zapuszczone, niedługo wyzdycha…

Nagle za plecami pana Edmunda otwierają się drzwi, ale nikt się w nich nie pojawia. - Boi się wyjść - tłumaczy mężczyzna. - Za dnia się chowa, a nocami gdzieś błąka. Czemu nikt go nie zabierze, bo on co złego jeszcze zrobi?
Innego zdania zawsze była matka Zygmunta. Nigdy nie powiedziała, że powinni go umieścić w domu pomocy. - Bo my się całe życie wadzimy, kobieta zawsze inaczej ode mnie mówiła - skarży się staruszek. - Ona trzydzieści lat temu kuchnię sobie wystawiła na piętrze, ze mną nie chciała mieszkać.

Od 1 lutego Zygmunt jest całkowicie ubezwłasnowolniony, a jego opiekunem prawnym została jego 82-letnia matka. Czy jest w stanie upilnować syna? - Najczęściej opiekunem ustanawia się najbliższą rodzinę, a pani Maria Ciołek przyjęła tą propozycję - mówi Ewa Kosowska-Korniak z biura prasowego Sądu Okręgowego w Opolu.

- Wystąpiliśmy z wnioskiem, żeby Zygmunt trafił na stałe do domu pomocy - mówi Florian Ciecior, zastępca wójta Chrząstowic. - Matka zapewne już niedługo nie będzie się nim mogła opiekować.

31 marca sąd zadecyduje, na podstawie opinii biegłych lekarzy psychiatrów, kto będzie się opiekował Zygmuntem.

Pan Edmund skarży się, że Zygmunt kilka miesięcy temu, zanim jeszcze został ubezwłasnowolniony, sprzedał ziemię. - Wziął pieniądze za grunt i za "ogniówkę", czyli odszkodowanie za to, co się spaliło - mówi ojciec Zygmunta. - To będzie 250 tysięcy złotych, ale nikt tych pieniędzy nie widział. Ja nie wiem, co on z nimi zrobił… Ale ludzie wiedzą - oddał sekcie telepatów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska