O jednych i drugich warto pamiętać, ale żeby to zrobić, trzeba wykonać tytaniczną pracę, zebrać wspomnienia, fotografie, pokojarzyć fakty, wreszcie pojechać i dotknąć kamieni, poszukać śladów, posłuchać świadków, ale także nasycić się kresowym krajobrazem i po prostu pooddychać tamtym powietrzem. Zanurzyć się we fluidach, tyleż ulotnych, co i istotnych w całej tej archeologicznej robocie.
To są wszystko ingrediencje profesora Niciei – pisarza, który opisywany kresowy świat traktuje tak, jak rasowy kronikarz, szkiełkiem i okiem, ale również sercem, co widać na każdej stronicy jego niezwykłej „Kresowej Atlantydy”, po kolei tom po tomie odratowywanej z odmętów niepamięci.
To, co w dziele profesora cenię najbardziej, to właśnie opowieść o zwykłych ludziach, których rzadko można znaleźć na kartach historii, a przecież to oni głównie ją tworzyli swoją codziennością, swoimi pasjami, zawodowym zaangażowaniem, istnieniem po prostu. Metoda profesora bardzo przypomina budowę obrazów z tysiąców twarzy. Tak właśnie w swoich kolejnych tomach „Kresowej Atlantydy” profesor skleja historię z małych ludzkich doświadczeń. Bo wspomnienia są cudne, ale dopiero złożone ze sobą dają nową jakość, trudną do przecenienia, nabierają uniwersalnych wartości.
To jest też walka z czasem, który jest nieubłagany. Bo świadkowie odchodzą, a pamiątki po nich bez właściwego komentarza tworzą ciąg trudny do wypełnienia, osadzenia w miejscu i czasie. Wiem od profesora, że niektórzy istotni świadkowie – bohaterowie X części – nie doczekali jej wydania. Tym bardziej trzeba się śpieszyć z kolejnymi tomami, panie profesorze.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?