To już się skończyło!

Juliusz Stecki
Paweł Janas po klęsce sztokholmskiej powiedział: - Ja jeszcze tak naprawdę dobrze nie zacząłem swojej pracy, więc nie mam zamiaru się z nią żegnać. Panie trenerze, rzeczywiście widać było w Sztokholmie, że nie zaczął pan dobrze swojej pracy. I już jej pan nie zacznie, bo zanim się zaczęło - już się skończyło...

I. Złotopiórzy dziennikarze piszący i złotouści przemawiający do radiowych i telewizyjnych mikrofonów, podbijając bębenka PT Publiczności przed meczem reprezentacji polskich piłkarzy ze Szwedami na ich sztokholmskim stadionie Rasunda - a powołując się na źródła dobrze poinformowane, bo z najbliższego otoczenia selekcjonera naszej drużyny - zapowiadali, że Paweł Janas zaskoczy przeciwników. I zaskoczył, ale na krótko, boć taktyczne posunięcie polskiego trenera rozbawić mogło największego futbolowego ponuraka. Oto bowiem Paweł Janas, publicznie upierając się, że chce koniecznie wygrać ten ważny mecz ze Szwedami - posłał do boju jeno pojedynczego napastnika, kosztem zagęszczenia linii defensywnych.
Dodatkowej czkawki ze śmiechu dostać można było też z obserwacji seryjnych nieporadności tych właśnie graczy formacji obronnych, przez które szybcy, agresywni, zdecydowani i dużo lepsi technicznie Szwedzi przechodzili jak nóż przez kostkę masła, jadąc z naszymi ufryzowanymi na estradowych gwiazdorków graczami jak wozak składu węglowego z miałem. Mimo to naoczni obserwatorzy meczu w Sztokholmie najwyższą notę w polskiej drużynie przyznali piłkarzowi w pierwszym rzędzie, odpowiedzialnemu za jakość gry polskiej defensywy, a więc stoperowi Tomaszowi Hajto. Z oceną swoich boiskowych popisów nie zmieściłby się on jednak w składzie drużyny przeciwników i już choćby to również dowodzi lichości grania wybrańców Pawła Janasa.
II. Do stolicy Szwecji na mecz eliminacyjny do mistrzostw Europy wybrało się wcale liczne grono oficjeli z najwyższej w kraju futbolowej półki za pieniądze służbowe oraz tysiąc pięćset kibiców za pieniądze wysupłane ze swoich kieszeni. Pierwsi, ustami swoich prominentnych przedstawicieli po kompromitującej 0-3 porażce polskiego zespołu, zaprezentowali w publicznych nawet mediach co najmniej urzędowy optymizm, dowodząc, że jeszcze nie wszystko stracone, bo chociaż w tabeli wyprzedzamy jedynie gminne, 20-tysięczne San Marino - jeszcze można wygrać wszystkie mecze i jednak pojechać na te wymarzone finały mistrzostw Europy.
Natomiast tysiąc pięćset ludzi, podróżujących po piłkarskim dalekim świecie za swoje pieniądze, okazało się realistami - wiedzącymi co mówią i mówiącymi to, co wiedzą. Oni już na stadionie w Sztokholmie, na kwadrans przed końcem przegranego z kretesem meczu, ironicznie pod adresem naszych piłkarzy skandowali "dziękujemy", Pawła Janasa żegnając zaś wymownym - również doskonale słyszalnym przez telewidzów w kraju - "do widzenia".
Po futbolowym szwedzkim potopie na gorąco głos zabrali najpierw eksperci. W telewizyjnym okienku Antoni Piechniczek, który wszystkich piłkarzy świata zawsze z miłością przyciskał i przyciska do serca, orzekł, że polskiej piłce potrzeba więcej przychylnego klimatu i okazywanej na co dzień, choćby w tysiącach SMS-ów, przychylności. Wtrącił się na to jeden z jego byłych podopiecznych w kadrze narodowej, jeszcze niedawno czynny bramkarz, Maciej Szczęsny, i rzekł, że lepiej byłoby, aby w miłosnych zabiegach wokół uzdrowienia naszego ukochanego futbolu, nie tylko reprezentacyjnego, zwłaszcza zaślepioną życzliwość - również dziennikarską - zastąpiła rzeczowość, także dziennikarska. Rzeczowość w stawianiu diagnozy schorzeń i sposobów ich leczenia.
III. Polski futbol dał plamę nie tylko w środę w Sztokholmie. Słaby to jest on od dawna, choć lektura sportowych gazet zdaje się temu przeczyć, bo nawet w wydaniu katowickiego "Sportu" z relacją meczu ze Szwecją, znaleźć można plotkarskie dyrdymały o tym, jakie to sławne kluby Europy i świata dokładają starań, aby pozyskać usługi naszych "orzełków". A co oni są warci, znów widzieliśmy - w środę. Paweł Janas nie jest jednak odpowiedzialny za mizerię naszej piłkarskiej rzeczywistości. Pracowały na nią pokolenia, z obecnym włącznie, piłkarskich aktywistów wszystkich szczebli. Domagających się życzliwości, stroniących od rzeczowości.
Paweł Janas nie jest jednak właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Owszem był dobrym piłkarzem, ale to już przeszłość. Teraz pono jest świetnym myśliwym. I niech już sobie pozostanie w tym lesie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska