Tomasz Małek, mistrz świata barmanów: - Nie rzucajcie butelkami

fot. Archiwum prywatne
fot. Archiwum prywatne
Dwadzieścia gramów zielonego ogórka po obraniu i zgnieceniu na miazgę zalewamy sokiem z ćwiartki cytryny. Potem zalewamy dobrą białą wódką - najlepiej żubrówką. Dodajemy trochę soku z jabłek, szczyptę mięty lub bazylii. Na koniec trochę lodu - mówi Tomasz Małek, mistrz świata barmanów w kategorii Flair.

- Jak zostać mistrzem świata w barmaństwie?
- Trzeba ćwiczyć. Jak w każdej dyscyplinie.

- Ale jak? Żonglować kupioną na sylwestra flaszką? Przecież to bardzo niebezpieczne. W razie niepowodzenia grozi rozwaleniem imprezy.
- Czemu od razu flaszką? Niech spokojnie czeka swego dnia w barku. Ćwiczyć można, nawet należy, jakimiś opakowaniami plastikowymi, wypełnionymi kolorową cieczą. Jak spadnie na podłogę, nie ma strat i żalu…

- Dużo pan porozbijał flaszek podczas treningów?
- No właśnie nie. Ale rzecz dziwna - wszyscy dziennikarze mnie o to pytają z wielką troską w głosie…

- To jest sport?
- Skoro organizowane są mistrzostwa świata, to jest to chyba jednak sport.

- Podrzucanie gorzały?
- A czemu nie? Jaka jest różnica między żonglowaniem butelkami z alkoholem a czynieniem cudów z płonącymi pochodniami?

- No, zasadnicza. Pan oswaja ludzi z alkoholem. Zdaje się mówić: patrzcie - to może być fajne.
- Nie wiem, komu miałby zaszkodzić mały drink zaserwowany w dobrej oprawie. Przecież nie żongluję butelkami ze spirytusem z przesłaniem: idźcie za róg i wypijcie go z gwinta.

- Skupia pan jednak uwagę klientów baru i kierunkuje ich wyobraźnię.
- Pan nie lubi drinków?

- Lubię.
- No to na koniec występów ja panu mogę zaserwować takiego drinka, że zwykłe mieszadła do czystej wódki w postaci coli przestaną panu smakować.

- Na przykład?
- Często chodzę po sklepach warzywnych…

- Rany boskie! Warzywa w wódce?
- A tak! Zwłaszcza niedoceniany u nas świeży ogórek! Zielony, okrągły. Dwadzieścia gramów takiego ogórka po obraniu i zgnieceniu na miazgę zalewamy sokiem z cytryny. Wystarczy jej ćwiartka. Potem zalewamy dobrą białą wódką - najlepiej żubrówką.

- Pilnie notuję.
- Dobrze jest dodać trochę soku z jabłek.

- Mam.
- Następnie szczypta mięty lub bazylii…

- Dodaję.
- Na koniec trochę lodu…

- Mieszamy napój czy go wstrząsamy?
- Obojętnie. Smak i zapach w każdym przypadku jest przedni.

- Jest pan mistrzem świata nie tylko w żonglerce butelkami, ale też w przyrządzaniu drinków?
- W mojej konkurencji liczą się zarówno zręczność i efektowność pokazu, jak i treść finalna, czyli przyrządzenie takich drinków, które zachwycą sędziów.

- Ci to mają fajną robotę...
- Tylko próbują. To ludzie w rodzaju kiperów wina. Zwracają uwagę na sposób podania, przyrządzenia, ale też na pomysłowość samego barmana. Jest na świecie kilka znanych kompozycji, które dorobiły się marki kwalifikującej je do rangi standardów barowych.
- Jak Krwawa Mary?
- Tak. Ale to stosunkowo prosty drink.
- Barmani się uzależniają od alkoholu?
- O to też wszyscy dziennikarze pytają. Nie - nie uzależniają się.
- Jak to? Komponuje pan drinki. Smakuje. Ocenia. I… nic?
- W drinku, który został wymyślony, zanurza się słomkę, potem jej wierzch przytyka palcem i dopiero taką zawartość można sobie wylać na język, by spróbować ocenić, czy receptura była trafna. Trudno się uzależnić po takich dawkach. Nawet kilku.
- A skąd właściwie wzięła się popularność sztuki barmańskiej?
- Od filmu "Koktajl", w którym Tom Cruise zagrał barmana żonglującego butelkami. Film miał ogromne powodzenie ze względu na urodę aktora, ale przy okazji okazało się, że sam pomysł niestandardowej obsługi klientów zyskał uznanie klientów.
- Smutny barman z worami pod oczami lejący w milczeniu gorzałę przestał być atrakcyjny?
- Bar stał się swego rodzaju show. W tych kiepskich, gdzie ludzie przychodzą po to, by w samotności się upić, nie ma potrzeby zatrudniania barmanów potrafiących klientów zabawić. Tam kiwają się przy barze ludzie, którzy nie chcą rozmawiać. Rozmawiają z samymi sobą w myślach.
- A u pana w barze?
- Ma być radość tworzenia. Na przykład drinków. Przychodzą ludzie, którzy naczytali się Hemingwaya i chcą jego kubańskiego, kultowego drinka. Oczywiście mogę go im zaserwować, ale jednocześnie proponuję innego, opartego na, wydawałoby się, banalnych, naszych warzywach i owocach. I raptem okazuje się, że ten mój drink skomponowany w warzywniaku naprzeciwko jest w ocenie klienta co najmniej tak samo smaczny jak tamten egzotyczny, obrosły literaturą oraz legendą.
- Jak się wpada na pomysł, by być barmanem?
- Życie zmusza do szukania sposobów finansowania na przykład studiów. Ze mną tak właśnie było. Miałem do zapłacenia czesne, kasy brakowało, a akurat knajpa EGO w Warszawie poszukiwała ludzi do pracy za barem. Zgłosiłem się i miałem szczęście, bo fachu uczyli mnie najlepsi w kraju.
- Barmaństwo się trenuje?
- Od pięciu do dziesięciu godzin dziennie. To wciąż żonglerka butelkami, ale przede wszystkim myślenie, jak skomponować coś, co będzie i oryginalne, i smaczne. Proste nalewanie wódki do kieliszków w moim pojęciu nie jest barmaństwem.
- Barman to też człowiek, któremu złachany wieczorem facet chce się zwierzyć i zasięgnąć życiowej porady...
- Z każdym chętnie pogadam.
- Ale wie pan - tu chodzi o gadki typu: żona mnie zdradza, nie wiem co robić...
- Nie jestem typem barmana chętnym do takich rozmów. Jeśli ktoś potrzebowałby kogoś do wysłuchania zwierzeń, zalecałbym specjalistów.
- OK. Najświeższy pana sukces to zwycięstwo w Croatia Flair Open, gdzie utwierdził się pan jako dominator w światowym barmaństwie. Ciężko było?
- Jak na każdych zawodach. Nie po to ćwiczę po kilka godzin dziennie, by łatwo zwyciężać. Nagrody są za pokazane umiejętności, a nie za sam start.
- Barmaństwo to pana pomysł na życie?
- Żyję z tego i przyznam, że nie jest to niedochodowe.
- Mocno zyskowne?
- To pytanie, na które odpowiadając, musiałbym pokazać swoje dochody, co byłoby kłopotliwe. Powiem tak: to jest zyskowny zawód i nie zamierzam się z niego wycofywać, póki na moje pokazy będzie popyt. Nie zarzyna się kury znoszącej dochodowe jaja.
- Kto pana przede wszystkim zaprasza? Zblazowani milionerzy czy firmy Skarbu Państwa?
- Nie ma reguł. Zamówień od prywatnych zleceniodawców jest raczej mało. Głównie hotele, czy raczej firmy, które robią sobie tak zwane imprezy integracyjne.
- Dziękuję za rozmowę i przepis na drinka.**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska