Umiem wiązać jelita

fot. Sławomir Mielnik
fot. Sławomir Mielnik
Rozmowa z Różą Blach, właścicielką masarni z Górek

Od 15 lat prowadzi razem z mężem rodzinną firmę. Branża wyjątkowo niekobieca: rzeźnia i wędliniarstwo. Jest nie tylko kobietą - przedsiębiorcą. W domu codziennie czeka na nią sześcioro dzieci. Najstarsze ma 24 lata, a najmłodsze 9. Skończyła pomaturalne studium ekonomiczne. Pracowała w urzędzie gminy w Prószkowie. Później prowadziła bibliotekę wiejską. Nigdy nie myślała, że przejmie rodzinny biznes.

- Czy nie lepiej byłoby, gdyby zamiast rzeźni, 15 lat temu wpadła pani na pomysł otwarcia na przykład sklepu spożywczego?
- Pochodzę z "masarskiego" rodu. Zajmowali się tym mój ojciec i dziadek. Początek firmy to lata 30. z przerwą na wojnę. Po wojnie dziadek chciał ponownie rozkręcić masarnię, ale to nie były czasy dobre dla prywatnego biznesu. Zdecydował się zamknąć masarnię i sklep. Pustego sklepu było nam szkoda. Całe lata służyło jako spiżarnia.

- Nie było innego chętnego do wskrzeszenia rodzinnego biznesu i dlatego padło na panią?
- To nie je miałam być następcą. Mam jeszcze brata, który z zawodu jest rzeźnikiem, ale wyjechał za granicę. Praca na etacie przynosiła za mało pieniędzy, żeby można było za nie utrzymać dużą rodzinę. Kiedy postanowiłam, że otworzę firmę miałam czworo dzieci, nie bardzo mogłam bawić się w sentymenty. Trzeba było zarobić na rodzinę. W czasie kiedy otwierałam sklep mój mąż pracował za granicą. Nie pozostało mi nic innego, tylko samej wziąć się do roboty. Kiedy pierwszy raz otworzyliśmy sklep do sprzedania mieliśmy mięso z 3 świń.

- Kobiecie w tej branży jest trudniej niż mężczyźnie?
- Na szczęście całą brudną robotę wykonuje mój mąż, bo kiedy firma zaczęła przynosić dochody przestał pracować za granicą. Z elektryka przekwalifikował się na rzeźnika. To on rządzi w masarni. Ja jestem od papierkowej roboty, pilnowania sklepu i zwracania uwagi na to, czego oczekują klienci, co im smakuje, a co nie.

- Kto jest mniej wymagającym klientem - kobiety, czy mężczyźni?
- U nas kupuje bardzo wielu mężczyzn. Chyba są bardziej konkretni, wiedzą, czego chcą. Powody mogą być dwa - albo żony wysyłają ich już z określonym zamówieniem, dlatego od razu wiedzą co kupić, albo oni po prostu zawsze wybierają to, co im smakuje.

- Mężczyźni wiedzą, do przyrządzania jakich potraw służą poszczególne rodzaje mięsa?
- Z moich obserwacji wynika, że większość mężczyzn wie jakie mięso wziąć na kotlety, na zrazy, na gulasz. Najczęściej o przeznaczenie rodzajów mięs pytają młode kobiety. Sądzę, że to wynika z tego, że może nie mają czasu, żeby gotować, albo się jeszcze tego nie nauczyły. Teraz nie stoi się tak przy garnkach, jak to było 20 - 30 lata temu. W tej chwili można pójść do sklepu i większość rzeczy kupić.

- Podpowiada mężowi, jakie smaki są "chodliwe" wśród klientów. Co lubią Opolanie?
- Najlepiej sprzedają się wędliny o wyrazistym smaku. Nasze są z czosnkiem, dużo wędzimy.

- Kiedyś sprzedawczynie w mięsnym to były ważne osoby. Klient podchodził do nich z szacunkiem. Jak jest dzisiaj? Zdarzają się jeszcze bombonienki podsuwane ekspedientkom?
- (Śmiech) Jasne, że się zdarzają! Mamy na przykład takiego klienta z Chrząszczyc, który przynosi nam czekoladę. Jest też taki pan z Ligoty Prószkowskiej, który też zawsze pamięta o czymś słodkim. Zagląda do nas również klientka z Opola, która coś nam do kawy podrzuci przy okazji robienia zakupów.
- Zdarzyło się pani na samym początku, kiedy firma raczkowała samej zakasać rękawy i pomagać w rzeźni albo przy wyrobach wędliniarskich?
- Nie miałam innego wyjścia. Zaczynaliśmy od zera. Na początku w firmie pracował tylko mój ojciec i ja, a dopiero później dołączył do nas mój mąż. Na szczęście nigdy nie musiałam brać udziału w uboju. Tego moi mężczyźni mi oszczędzili. Pomoc w produkcji wędlin już mnie nie ominęła. Po robocie w sklepie, w którym sprzedawałam do 17.00, szłam do masarni. Moją robotą było: wieszanie kiełbas, wiązanie jelit, pomaganie w wykrawaniu mięsa.

- Pamięta pani najcięższą robotę?
- Najciężej było na początku, kiedy w sklepie byłam sama. Ojciec nie miał czasu ładnie wykrawać mięsa do sprzedaży, więc spadało to na mnie.

- Jeśli się cały dzień pracuje przy wędlinach, można je jeszcze wieczorem jeść?
- Pewnie, że się je! Cała moja rodzina lubi mięso. Jemy przede wszystkim nasze kiełbasy, a od czasu do czasu coś kupuję, dla odmiany, żeby posmakować, co sprzedają inne masarnie.

- Kto przejmie firmę po rodzicach? Też, tak jak w pani przypadku będzie to córka?
- Nie, tym razem następcą zostanie chłopak. Nasz syn już nam pomaga. Babski monopol zostanie zniesiony.

- Ma pani czas na wypoczynek?
- W tym roku po raz pierwszy od 7 lat miałam wolne od pracy. Byłam z dzieckiem na zielonej szkole w Kołobrzegu. To był mój urlop. Wcześniej, jak dzieci były w wieku szkolnym to robiliśmy dłuższe 3 - 4 tygodniowe przerwy w sierpniu. Teraz już nam się to nie udaje. Nie jesteśmy taką dużą firmą, żeby było nas stać na zamknięcie sklepu.

- A weekendy? Jest wtedy czas dla rodziny?
- Mój ulubiony dzień tygodnia, to sobota, godzina 15. Wtedy zamykamy sklep. Przychodzę do domu, robię kawę, czytam gazetę. Weekendy najchętniej spędzam w domu. W ciągu tygodnia prawie w nim nie mieszkam, bo codziennie przychodzę do domu, sprzątam, zasypiam i rano znowu wstaję do pracy. Jak się ma własny biznes, to nie ma szans na pracę tylko przez 8 godzin.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska