Unia to nie piekarnia

Redakcja
Klaus Hänsch przebywał w Opolu na zaproszenie Domu Współpracy Polsko-Niemieckiej i tam spotkał się z opolanami.
Klaus Hänsch przebywał w Opolu na zaproszenie Domu Współpracy Polsko-Niemieckiej i tam spotkał się z opolanami.
Z Klausem Hänschem, byłym przewodniczącym Parlamentu Europejskiego, członkiem Prezydium Konwentu Europejskiego, rozmawia Krzysztof Ogiolda

- Przeciwnicy Unii Europejskiej w Polsce porównują przekazanie części kompetencji z Warszawy do Brukseli do niedawnej zależności Polski od ZSRR. Ile racji jest w takich argumentach?
- To jest fałszywa analogia. Oddanie części suwerenności na rzecz Moskwy zostało na Polsce wymuszone. W Unii Europejskiej wszystkie państwa, nie tylko Polska, ale też Niemcy, Wielka Brytania, Francja, dobrowolnie oddały część swojej suwerenności. Ale te prawa, których kraje się dobrowolnie zrzekły, nie znikły. One są tylko wspólnie realizowane. Także Polska będzie miała udział w tych wspólnych decyzjach. Pozostanie duża i wystarczająca przestrzeń dla polskiej suwerenności.
- Trudno zaprzeczyć, że kilkudziesięciu polskich posłów w Parlamencie Europejskim będzie miało niewielki wpływ na postanowienia tego gremium, także w sprawach gospodarczych.
- Żaden kraj ani żadna partia nie ma w Parlamencie Europejskim większości. Nikt nie jest więc w stanie bronić wyłącznie swoich interesów narodowych czy regionalnych. Posłowie do Parlamentu Europejskiego mają oczywiście obowiązek pamiętać, gdzie i przez kogo zostali wybrani, ale do realizacji swoich interesów muszą szukać wsparcia innych i sami też takiego wsparcia udzielać. Funkcjonowanie w Parlamencie Europejskim opiera się na szukaniu i zawieraniu korzystnych kompromisów.
- Przeciwników akcesji z Unią w ten sposób pan raczej nie przekona.
- Czwartego kwietnia Parlament Europejski zdecydowaną większością głosów opowiedział się za poszerzeniem Unii Europejskiej. Otwarliśmy w ten sposób drzwi do wspólnej Europy. To, czy Polska przez nie przejdzie, zależy od samych Polaków. Trzeba pamiętać, że Unia Europejska nie jest piekarnią, do której przychodzi się rano po świeże bułeczki, a jeśli ich nie ma, to można wrócić do domu i przyjść za godzinę jeszcze raz. Żaden kraj nie wchodził do Unii dla jakiejś wyimaginowanej idei europejskiej, lecz dlatego, że widział w tym swój interes. Polska także dba o swoje interesy i dlatego wywalczyła podczas negocjacji znacznie więcej, niż to się niektórym na Zachodzie podoba. Chwilami Polska tak ostro prowadziła negocjacje akcesyjne, jakby to Unia wchodziła do Polski, a nie odwrotnie. Dzięki temu wasz kraj otrzyma ponad połowę wszystkich pieniędzy przeznaczonych dla państw wchodzących do Unii, czyli 20 mld euro w ciągu trzech lat.
- Czy Polska jako członek Unii będzie musiała przyjąć europejskie regulacje dotyczące aborcji czy eutanazji?
- Zdecydowanie nie. Nie ma jednolitego europejskiego prawa aborcyjnego. Tę sprawę rozstrzygają poszczególnych kraje i społeczeństwa. Decyzja w tej sprawie zapadnie na pewno w Warszawie, nie w Brukseli. Te społeczne kwestie na pewno nie są warunkiem przynależności Polski do Unii Europejskiej.
- Jest pan jednym z autorów Konstytucji europejskiej. Czy powinno się w niej znaleźć odwołanie do Boga?
- Dla mnie jako dla Niemca odpowiedź jest prosta. W naszej konstytucji jest zapis o odpowiedzialności przed Bogiem i ludźmi i chętnie widziałbym go w preambule europejskiej konstytucji. Ale muszę zaakceptować to, że w różnych krajach europejskich są różne tradycje. We Francji państwo jest stanowczo laickie i istnieje tam głęboki, historycznie uwarunkowany rozdział Kościoła od państwa. Kraje protestanckie - Dania czy Szwecja - mają z invocatio Dei inne trudności. Kościół ewangelicki ma tam charakter państwowy. Zapis w konstytucji europejskiej powinien - ich zdaniem - brać to pod uwagę. To nie ułatwia znalezienia konsensusu. W prezydium Parlamentu Europejskiego zastanawiamy się, czy do konstytucji europejskiej nie wprowadzić zasady obecnej w polskiej Konstytucji, która odwołuje się równocześnie do religijnych, ale także do filozoficznych podstaw prawa. Jedno dziś można powiedzieć na pewno. Znalezienie wspólnego stanowiska w tej sprawie nie będzie łatwe.
- Jak pan widzi przyszłość Polski, jeśli do Unii nie wejdziemy?
- Gospodarczo Polska jest częścią Europy i będzie podlegała tym samym prawom, jakby była w Unii Europejskiej, nawet jeśli znajdzie się poza Unią. Jeśli nie wejdziecie, to i tak będziecie realizować to, o czym wcześniej zadecyduje Bruksela, co najwyżej z opóźnieniem o 3-4 miesiące. Od Polaków zależy, czy ich przedstawiciele będą zasiadać przy stole, przy którym będą zapadać decyzje w sprawie Europy, czy znajdą się poza nim. Dla wszystkich państw, które weszły do Unii, oznaczało to gigantyczny skok w rozwoju. Polska też ma na to szansę. Ale jeśli do Unii nie wejdziecie, to 20 mld euro nie trafi w ciągu najbliższych trzech lat do Polski. Jaki interes miałaby Unia, by dopłacać do kraju, który nie chce być jej członkiem? Wybór jest poważny. To nie jest przedszkole. Wszyscy jesteśmy dorośli i odpowiadamy za swoje wybory. Przeciwnikom Unii w Polsce chcę przypomnieć starą dewizę z czasów Polski szlacheckiej: "Nic o nas bez nas" (ten cytat pan przewodniczący powiedział po polsku - przyp. red.).
- Czy liczącej 25 państw zjednoczonej Europie grozi szybki podział na kilka krajów najbogatszych i uboższą resztę?
- Nie boję się tego. Naturalnie w Unii Europejskiej nie wszystkie kraje są na jednym poziomie. Jednym z ważnym celów istnienia Unii jest, by na drodze współpracy i wspólnych ustaleń do jednakowej pozycji wszystkich krajów dojść. Niebezpieczeństwo podziału Unii na kraje lepsze i gorsze przeżywaliśmy już, gdy do wspólnej Europy wchodziły Grecja i Irlandia oraz Hiszpania i Portugalia. Wszystkie te kraje po akcesji powoli, ale zdecydowanie rozwinęły się gospodarczo. Sytuacji ekonomicznej Irlandii dziś i przed 15 laty nie da się porównać, to jest różnica jak między nocą i dniem. Podobny proces obserwujemy także w Hiszpanii. Zarzuca się czasem Unii, że w procesie rozwoju czeka ona na najsłabszych. To jest w jakimś sensie prawda. Ale w różnych dziedzinach ci "hamulcowi" Unii się zmieniają. Bywają nimi także Francuzi, Hiszpanie, Grecy czy Niemcy. Nawet jeśli wydaje się im, że jest inaczej.
- Czy istnieje tożsamość europejska?
- Niewątpliwie istnieje i to nie po to, by zastępować tożsamość narodową - na przykład Polaków - ale by ją uzupełniać. Europejska tożsamość buduje się na chrześcijańskich wartościach, na tradycji filozoficznej i prawnej antyku, na tradycjach wolności, równości i tolerancji. Historia Europy to jest także historia rozłamów i podziałów. Dotyczy to wielu stuleci i wielu krajów. My, Europejczycy, rozumiemy lepiej niż inni, czym są podziały i rozłamy. Ich przezwyciężanie to cel europejskiej tożsamości. Ale przecież zjednoczona Europa nie wymaże narodów ani ich nie stopi w jedno. Nie będzie wspólnego europejskiego języka. Będziemy żyli w tych samych co dotąd państwach i regionach. Europa jest sobą nie mimo tego, że jesteśmy Polakami, Niemcami, Francuzami i Szwedami, ale jest sobą dlatego, że nimi jesteśmy.
- Czy słusznie Parlamentowi Europejskiemu zarzuca się, że jest najdroższym klubem dyskusyjnym świata?
- Kto tak myśli o Parlamencie Europejskim, jest po prostu źle poinformowany. Parlament Europejski ma kompetencje do rozstrzygania wielu spraw. Jego uprawnienia w przyszłej konstytucji europejskiej zostaną jeszcze wzmocnione. Na pewno nie jesteśmy klubem dyskusyjnym. Istnienie parlamentu jest bardzo drogie, ale jego brak kosztował Europę znacznie więcej. Nasi ojcowie i dziadkowie wiele by dali za to, by w czasach ich młodości istniał w Europie taki "klub dyskusyjny", w którym suwerenne państwa rozmawiają ze sobą, kłócą się nawet, ale potem wracają do rozmów. Ponieważ nie było takiego demokratycznego forum w Europie, byli oni posyłani do okopów.
- Co na wejściu do Unii może zyskać Opolszczyzna?
- Unia Europejska to oczywiście wspólnota państw, ale równocześnie przestrzeń współpracy europejskich regionów. Mam nadzieję, że już wkrótce Opolszczyzna i inne polskie regiony będą z tego korzystać. Jeśli Polska przystąpi do Unii Europejskiej, Śląsk stanie się geopolitycznym centrum Europy. Jeśli zaś do zjednoczonej Europy wejdą Węgrzy, Słowacy, Czesi, a Polska nie zdecyduje się na akcesję, to wasz region stanie się zachodnią granicą Europy Wschodniej. To jest decyzja na całe stulecia. Na Polakach spoczywa ogromna odpowiedzialność nie tylko za swój kraj, ale i za Europę. Bo jeśli "nie" zjednoczeniu powiedziałaby np. Estonia, to byłoby to smutne, ale dla Europy niezbyt istotne. Jeśli "nie" powie Polska - duży kraj leżący w centrum Europy, to cały kontynent to odczuje. Śląsk jako region centralny miał w starej Europie, przed jej podziałami wywołanymi wojnami w XX wieku, rolę pośrednika między Północą a Południem i między Wschodem a Zachodem kontynentu. Teraz może on powrócić w nowej Europie do tej roli.
- Jakie jest pana zdanie na temat opinii prezydenta Francji, że Polska powinna milczeć w sprawie wojny irackiej?
- Wypowiedź Chiraca dowodzi, że szef państwa też ma prawo powiedzieć czasem głupstwo. Dlaczego Polska miałaby milczeć? Nie było wspólnego stanowiska całej "piętnastki", które Polska rzeczywiście powinna podzielać. Przed wybuchem wojny był z jednej strony pogląd Aznara i Blaire'a, a z drugiej - wizja Schrödera i Chiraca. A skoro tak, to i Polska miała prawo do swojego zdania.
- Czy po wojnie w Iraku możliwa jest wspólna polityka zagraniczna Europy?
- Tak. Przecież istnieją już pierwsze udane próby - wspólna europejska polityka bezpieczeństwa na Bałkanach, w Macedonii, w Bośni, w Kosowie czy w Afganistanie. Jeśli idzie o strefę stabilizacyjną w Iraku i udział Polski w wojnie, to nie przeceniałbym znaczenia tej sprawy dla przyszłego rozwoju wspólnej Europy. W dłuższej perspektywie nie będzie to miało wielkiego znaczenia. Osobiście nie miałbym nic przeciwko temu, by Polska przejęła dowództwo sił europejskich w ramach odbudowy i demokratyzacji Iraku. Europejczycy mają interes w tym, by być obecnymi w rejonach świata, w których potrzebna jest stabilizacja. Wspólna polityka międzynarodowa Europy jest możliwa, ale jej wypracowanie wymaga czasu. Jeśli Unia Europejska chce być słuchana i chce brać odpowiedzialność za współczesny świat, musi mówić jednym głosem o sprawach polityki bezpieczeństwa i o gospodarce. Nie chcemy, by Polska ani żaden inny kraj europejski był pionkiem w ręku wielkich mocarstw. Nie jednoczymy Europy wbrew woli USA i bez ich wiedzy. Ale robimy to przede wszystkim dla siebie.
- Czy Unia może się stać czymś na kształt Stanów Zjednoczonych Europy?
- Nie ma tu pełnej analogii. Stany Zjednoczone powstawały od zera, a tworzący je emigranci z różnych narodów stopili się jak w tyglu w jeden naród amerykański. Zjednoczoną Europę tworzą narody mające od stuleci swoją historię, tradycję i poczucie odrębności. Dlatego państwa członkowskie Unii Europejskiej będą czymś więcej niż tylko częściami federacji. Zapewniam, że Polska w zjednoczonej Europie będzie czymś znacznie istotniejszym niż Bawaria w ramach Republiki Federalnej Niemiec.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska