Uratowali życie pięciu osobom

Beata Cichecka
Wczoraj w Głuchołazach funkcjonariusze Straży Granicznej wyciągnęli z tonącego w rzece samochodu rodzinę, która wracała z wesela.

Do wypadku doszło o godz. 5.15 przy moście w zdrojowej części miasta. Fiat marea na śląskich numerach rejestracyjnych "nie wyrobił" na ostrym zakręcie i koziołkując, wpadł do Białej Głuchołaskiej. Ofiary wypadku miały szczęście w nieszczęściu, bowiem w tym czasie w pobliżu pełnili służbę funkcjonariusze Śląskiego Oddziału Straży Granicznej.

- Usłyszeliśmy huk - relacjonują chorąży Adam Łabaza i młodszy chorąży Jarosław Krutkiewicz ze strażnicy SSG w Konradowie. - Natychmiast rzuciliśmy się biegiem do mostu. Z góry zobaczyliśmy leżący w rzece do góry kołami oświetlony samochód. Rwący nurt sięga tam około metra. Auto było do połowy zanurzone. Bez zastanowienia wskoczyliśmy w ubraniach do wody. Wspólnie z dwiema osobami, które znalazły się w pobliżu, z wielkim trudem zdołaliśmy otworzyć drzwi. Wtedy usłyszeliśmy wydobywające się z auta krzyki i jęki uwięzionych w nim osób. Zaczęliśmy je po kolei wyciągać, najpierw młodego mężczyznę, który siedział najbliżej, potem młodą kobietę, zaplątane w pasy trzy- może czteroletnie dziecko, a po nim starszą panią, z mocno potłuczoną, pokrwawioną twarzą. Wynosiliśmy ich na wybetonowany, bardzo stromy brzeg, a ludzie ci z powrotem bezwładnie zsuwali się do rzeki.
Najdłużej pozostała pod wodą kierująca samochodem trzydziestoparoletnia kobieta, która została uwięziona w pasach bezpieczeństwa. Uwolniono ją z nich po kilkunastu minutach od wypadku i nieprzytomną przetransportowano na brzeg.
Wezwane na pomoc przez dyżurnego strażnicy pogotowie, policja i straż pożarna przyjechały na miejsce, gdy wszystkie ofiary wypadku były już uratowane.
- Gdyby nie nasi funkcjonariusze, tych pięcioro ludzi utonęłoby w lodowatej wodzie - stwierdza major Antoni Ożóg, komendant Strażnicy Straży Granicznej w Konradowie. - Wszyscy byli ranni i nie mieli szans samodzielnie wydostać się z auta. Miejsce, w którym doszło do wypadku, jest bardzo niebezpieczne. W ciągu ostatniego półrocza do rzeki wpadły tam już trzy samochody. Nie oznakowanego 90-stopniowego zakrętu nie widać z daleka, a wysoka skarpa nie jest zabezpieczona barierkami.

Cztery ranne ofiary wypadku leżą na oddziale chirurgicznym szpitala w Głuchołazach. Ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Kierująca fiatem kobieta przebywa na oddziale intensywnej opieki medycznej w Nysie. Jej stan jest bardzo ciężki.
- Wracałem z narzeczoną, babcią, żoną kuzyna i jej córką do domu z wesela mojego brata - opowiadał wczoraj leżący w głuchołaskim szpitalu Daniel ze Śląska. - Nie widziałem tego zakrętu. Zobaczyłem tylko wysoki krawężnik, a potem wyrzuciło nas do rzeki. Próbowałem otworzyć drzwi i zamykane automatycznie okna, a potem wybić szybę, ale się nie dało. Byłem przerażony, w samochodzie było coraz więcej wody i coraz mniej powietrza. Zacząłem się modlić. Zmówiłem "Ojcze nasz", a potem "Zdrowaś Mario" i wtedy drzwi się otworzyły. To był chyba cud. Tuż za nami jechał świadek pana młodego z siostrą. To oni pomogli tym funkcjonariuszom.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska