Zawirowania, które mają miejsce teraz w opolskiej PO, wynikają z dwóch przynajmniej przyczyn. Pierwsza to niewątpliwe ambicje, które dwóm posłom platformy - Korzeniowskiemu i Jarmuziewiczowi - każą rywalizować o fotel lidera regionu. Przy czym są to ambicje całkowicie zrozumiałe: partie biorą udział w wyborach, by móc rządzić i realizować zapowiadany program, politycy chcą aktywnie kształtować politykę i wizerunek partii.
Druga przyczyna wynika z faktu, że dopiero od niedawna PO zaczyna się wewnętrznie demokratyzować. Na początku, gdy "trzej tenorzy" powołali ją do życia, była ugrupowaniem nieomal wodzowskim. Jej władzę zwierzchnią, z głosem rozstrzygającym, miał klub parlamentarny. On też, jak i "wielka trójka" - Płażyński, Olechowski i Tusk - nadawali ton partii, zatwierdzali liderów, byli mózgami i ustami platformy.
Teraz uśpieni przez prawie półtora roku członkowie partii powoli zaczynają korzystać z przysługujących im praw: wybierania władz, oceniania skutków ich działalności. Ujawniają się, co naturalne, różnice poglądów, zaznaczają inne dążenia.
Niezależnie od tego, komu w sobotę na zjeździe delegaci powierzą funkcję przewodniczącego, naprawdę ważne dla Platformy będzie to, w jaki sposób zwycięski obóz potraktuje chwilowo (do następnych wyborów) przegranych. Trzymana w demokratycznych ryzach frakcyjność żadnej jeszcze partii tak naprawdę nie zaszkodziła.
Wycinanie do korzeni przegranych - i owszem.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?