- Gdy zaczął pan pisać scenariusz do serialu "39 i pół", to miał pan 39 i pół roku. Należy się w serialu doszukiwać autobiograficznych elementów?
- Można. Jestem na przykład rozwiedziony, jak Darek.
- W jednym z odcinków Darek Jankowski, grany przez Tomasza Karolaka, tłumaczy sędzinie, że zgadza się na rozwód, bo nigdy nie odmawiał swej żonie, odkąd wszedł do jej namiotu podczas wypadu do Pragi na koncert Rolling Stonesów. Był pan na tym koncercie? Do czyjego namiotu pan wszedł?
- Byłem. Ale jeśli już miałem wchodzić do czyjegoś namiotu, to... Szymona Majewskiego, bo z nim wyjechałem. W przeciwieństwie do mojego bohatera, nie mam też nabożnego stosunku do punk rocka, bo nigdy punkrockowcem nie byłem. To do ostatniej sesji dla potrzeb jednego z czasopism przebrano mnie w skórę i wciśnięto mi gitarę... Miałem być agresywny i niegrzeczny, wcześniej mnie bardzo ładnie wymalowano, trwało to dwie godziny. Zrobili ze mnie zwierzę estradowe, które rozdaje autografy. A ja się już autografów narozdawałem.
- Przy jakiej okazji?
- Dawno temu był w telewizji taki program "Apetyt na zdrowie", prowadziła go Katarzyna Dowbor i... ja też. Uczyłem tam, że młody człowiek nie powinien pić piwa ani palić papierosów, tylko grać w koszykówkę.
- A po programie co pan robił?
- Nie paliłem! Ale piłem piwo.
- A koszykówka?
- Koszykówka? Nie, wódka raczej.
- Pochodzi pan z Zielonej Góry. Tam jest znany klub żużlowy, a Darek Jankowski jest fanem żużla...
- Ja jestem starym "Falubazem" - to dawna nazwa ZKŻ Zielona Góra. Niedawno byłem na meczu żużlowym w Toruniu. Z Tomkiem Lisem pojechaliśmy, bo on też jest starym fanem speedwaya. Takie ziomkostwo stworzyliśmy. Zresztą chodziliśmy do tej samej podstawówki, tylko że ja byłem młodszy, więc Tomek mnie nie pamięta.
- Możemy powrócić do pana rozwodu? Czy na sali rozpraw zachowywał się pan podobnie jak bohater serialu?
- Spokojny byłem, poważny. Nie świrowałem jak on.
- Nie było tekstu: "Figo fago kawa marago, co będę sędzinę kochaniutką ściemniał"?
- Nie! Zresztą ten tekst jest w znacznej części wymyślony przez Tomka Karolaka. Jakoś go poniosła ta scena i świetnie! Ja napisałem "figo fago", on dołożył "kawa marago"...
Sylwetka
Sylwetka
Doman Nowakowski jest autorem sztuk teatralnych i filmów offowych oraz seriali obyczajowych. Popularność przyniosły mu: "Miodowe lata", "Kasia i Tomek", "Camera Cafe", "Hela w opałach", "Święta wojna". Aktualnie telewizja emituje kolejny serial wg jego scenariusza - "39 i pół". Ogląda go ponad trzy miliony trzysta tysięcy widzów.
- A teraz mówi to cała Polska.
- No, ale ja tak na sali nie mówiłem. Też mam syna, a nawet dwóch, każdego z innego małżeństwa. Ale żyję z nimi lepiej, niż Darek żył do tej pory ze swoim synem. Zawsze dbałem o układy między nami, dbałem o dzieci, żeby nie było takich akcji, jakie będą w 11. odcinku, kiedy Darek będzie przepraszał swego syna za wszystkie grzechy i krzywdy, jakie popełnił w swoim życiu.
- A dlaczego główny bohater jest punkrockowcem, skoro pan nim nie był i nie jest?
- Potrzebowałem symbolu buntu. Bo ja się zawsze w swoim życiu buntowałem: brzydko się ubierałem, chodziłem w dziwnych kubraczkach, tworzyłem własną subkulturę. Miałem dwóch przyjaciół, reszta to byli frajerzy, a zadawanie się z nimi obciachem. Potem wyrosłem z tego, na szczęście. To nie jedyne wspólne elementy - i mój bohater, i ja zakładaliśmy Radio Zet.
- A jakim samochodem pan jeździ? Kazikiem?
- Mój jest Zygmunt, też duży fiat, tyle że biały. Nawet proponowałem, aby zagrał w serialu, ale jakoś producentowi się nie spodobał. Wolał Kazika, bo ma płomienie na nadkolach.
- Jaka jest recepta na scenariusz-hit? Napisał pan "Kasię i Tomka", "Helę w opałach", "Camera Cafe", "Miodowe lata"...
- Już od podstawówki miałem napinkę na pisanie...
- Co pan miał?
- Miałem drajwa...
- Nie rozumiem!
- Bo ja się języka uczę od swoich dzieci. Z zajęć socjologii zapamiętałem, że jest kultura prefiguratywna, czyli taka po Bożemu, kiedy to dzieci czerpią przykład i uczą się od swoich rodziców, i postfiguratywna - kiedy jest na odwrót. Ja żyję w takiej kulturze, inni zresztą też - bo przecież dzieci oswajają nowinki techniczne, a my mamy z tym już gorzej. Więc uczą mnie dzieci, najczęściej młodszy, który ma 15 lat. Starszy - 20. Obaj uczą mnie języka, który wykorzystuję w scenariuszu. Aby być na bieżąco ze slangiem młodzieżowym, siedzę też na internetowych forach młodzieżowych.
- Rozumiem. A więc od dziecka miał pan drajwa do pisania...
- Wygrywałem konkursy literackie, takie szkolne, już od liceum. I wiedziałem już, że to będzie moja przyszłość: że będę powieści pisał. Moim wzorem był Vonnegut. Czas mijał, ja nie miałem pomysłu, o czym tu pisać, a wcześniej zostałem radiowcem. Mam się czym pochwalić - nadałem pierwszą w historii radia piracką transmisję - z olimpiady zimowej w Lillehammer. To była akcja taka, że mając 26 lat pojechałem na igrzyska, ale nie jako dziennikarz, bo Radio Zet za późno wystąpiło o akredytację. Pomógł Aleksander Kwaśniewski, który jakoś tam swoimi kanałami załatwił mi wyjazd jako pomocnikowi drużyny w łyżwiarstwie szybkim - tym bardziej, że wtedy Jaromir Radke miał szanse na medal, no, więc ja miałem napinkę na relację "na żywo"" z tej dyscypliny. Ale, kurcze, nie chcieli mnie wpuścić do boksu dla dziennikarzy, nie miałem też telefonu komórkowego. Więc przekupiłem znaczkiem olimpijskim jakiegoś Japończyka, aby mi dał ten telefon. No i zadzwoniłem do Polski, oni oddzwonili i nadałem relację. Rozpętała się potem afera, dlaczego Zetka ma korespondenta na olimpiadzie, skoro nie kupiła akredytacji.
- No dobrze, a co z odpowiedzią na pytanie o receptę na hity?
- To zależy, o czym mówimy. "Kasia i Tomek" było przeniesieniem kanadyjskiego projektu na grunt polski. Chodziło głównie o to, aby nie spieprzyć oryginału. Kasia i Tomek nie mogli grać w bejsbol jak w oryginale, tylko w "nogę". A w innych, bardziej autorskich scenariuszach opieram się na własnych doświadczeniach i obserwacjach. Rzadko bywa, abym brał do scenariusza konkretną postać, prosto z życia, ale mieszam wiele cech i doświadczeń konkretnych osób. Pomysły rodzą się w różny sposób. Widzę koparkę na ulicy i chcę, aby bohater jednego z seriali wskoczył na taka maszynę i... rozpieprzył nią ogródek piwny. Mam też pamięć do zasłyszanych na ulicy rozmów, haseł, żargonowych zwrotów, składni. W tym jestem dobry. Ale słaby jestem w budowaniu tzw. struktur akcji, do tego mam w TVN-ie ludzi do pomocy, szczególnie Dorotę Mierzejewską i Tomka Cichonia. Tak więc dobry scenariusz to praca zbiorowa i zbiorowy sukces.
- Tekst serialowej piosenki "Anarchia" znają ponad trzy miliony Polaków. Jak ta piosenka powstała?
- Przez przypadek. Z przyczyn technicznych. Skoro Darek jest punkrockowcem, ma swój zespół, to powinien mieć jakąś swoją piosenkę dawną. I takie było zamówienie - żebym napisał coś, cokolwiek. Napisałem jedną zwrotkę - bo po co więcej - na karteluszku, chodząc sobie po domu i nucąc. I dałem ciała, bo sądziłem, że po refrenie będzie wyciszenie. A tu Karolak dzwoni: pisz jeszcze jedną zwrotkę. No więc w parę minut napisałem. Poważny hicior z tego wyszedł. Wiem, że na YouTube prezentują "Anarchię" różne kapele.
- Właśnie przyjechał pan do Jarnołtówka, aby pisać kolejne odcinki. W zielonym zaciszu pisze pan scenariusz do serialu, którego akcja toczy się w wielkim mieście, w hałaśliwym środowisku rockowym?
- Dialogi mam w głowie, a przyjechałem tu, bo lubię gospodarza ośrodka, lubię tę okolicę, lubię tu obserwować ludzi. U was łatwiej się pisze niż w Warszawie.