Władysław Bartkiewicz - takich fachowców już nie ma

fot. Krzysztof Świderski
Władysław Bartkiewicz
Władysław Bartkiewicz fot. Krzysztof Świderski
Władysław Bartkiewicz przez 32 lata organizował opolskie festiwale piosenki. Był z tych, którzy pracują z pasją i za wszystko czują się odpowiedzialni. Najbardziej martwiła go pogoda - jedyne, na co nie miał wpływu.

Jeśli w przeddzień festiwalu prognozy były niekorzystne, potrafił w nocy wstać i wypatrywać przez okno zmian. - Budził mnie i pytał: jak myślisz, przejaśni się czy nie - wspomina żona Jadwiga Bartkiewicz. - Martwił się, czy publiczność pod parasolami wytrzyma.

Po jego śmierci, w lutym tego roku, Irena Santor powiedziała:
- Branża artystyczna straciła jednego z ostatnich prawdziwych fachowców. To nieprawda, że nie ma ludzi niezastąpionych.

Kiedy w 1963 "Papa" Musioł wymyślił Krajowy Festiwal Polskiej Piosenki, Władysław Bartkiewicz, prawa ręka "Papy", został jego dyrektorem i szefem programowym. Tak było do 1994 roku. Równolegle (do 1988) kierował Estradą Opolską, która była wówczas głównym organizatorem festiwalu.

Festiwal organizowany przez Bartkiewicza był wyjątkowym wydarzeniem - kuźnią młodych talentów, miejscem promocji twórców i nowej polskiej piosenki. Oglądała go cała Polska.

- Bartkiewicz miał niezwykłe talenty organizatorskie i dyplomatyczne, jakie są potrzebne do robienia tak wielkiej i na tak wysokim poziomie artystycznym imprezy, jakim za jego czasów był festiwal opolski - mówi Joanna Rawik.
- Wszystko było zawsze dopięte na ostatni guzik - dodaje Jerzy Połomski.
Interesowały go wszystkie nurty muzyki rozrywkowej. Objeżdżał wszystkie polskie festiwale, miejsca muzycznych wydarzeń, przeglądów. To dzięki takiemu podejściu opolski festiwal ani się nie starzał, ani nie komercjalizował.

- Bo on był nie tylko organizatorem, ale i kreatorem - mówi o przyjacielu Marek Grabowski, scenograf, współpracujący z Bartkiewiczem przez 15 lat. - Każdy na tym festiwalu robił jakiś biznes. Tu rozwijały się kariery, rodziły przeboje, ludzie dostawali nagrody. We wszystkim była ręka Bartkiewicza. A on sam miał tylko kłopoty i radość z tego, że ten festiwal trwał.

Kochał artystów. Znosił wszystko z wyjątkiem niesolidności.
- Był ciepły i dobry, ale szalenie wymagający - wspomina opolska piosenkarka Anna Panas. - Bywał ostry w sądach. Artystów cenił nie za ilość sprzedanych biletów, ale za sztukę, jaką uprawiali. Teraz to rzadkość.
- Trochę się go bałam. Nie bratał się z artystami - wspomina Maryla Rodowicz.
- Trzymał dystans - dodaje Irena Jarocka. - Słusznie, bo z dystansu więcej widać.
Był perfekcjonistą. Pewnego razu Marek Grabowski wymyślił - jak sam mówi
- "crazy" scenografię - z gipsowym Leninem, odchodzącym w siną dal, rzeźbami, palmami. I psem. Bartkiewicz miał uroczego labradora. To miał być prezent dla niego.

- Nieważne było, że Lenin stoi tyłem. Bartkiewicz uznał, że jego pies został źle wyrzeźbiony. Tak pilnował tego psa, dopóki go nie poprawiliśmy, że to ludzkie pojęcie przechodzi - śmieje się Grabowski.

Był odważny. Bardzo zależało mu, by zrobić festiwal w 1982 roku, w stanie wojennym. "Jesteśmy to winni ludziom" mówił. - Wymyśliłem, że scenografia to będą klatki - mówi Grabowski. W tych klatkach miała siedzieć i publiczność, i artyści. Bartkiewiczowi natychmiast spodobał się ten pomysł. Festiwal jednak się nie odbył.

- Marzy mi się koncert poświęcony jego pamięci - mówi Marek Grabowski. - To byłby koncert największych gwiazd i największych polskich przebojów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska