Zawsze trzeba zacząć od siebie

Rozmawiała Joanna Jakubowska
Krzysztof Dzierżawski
Krzysztof Dzierżawski
Rozmowa z Krzysztofem Dzierżawskim, ekspertem Centrum im. Adama Smitha w Warszawie

- Z dokumentu wynika, że jeśli wejdziemy do UE, to czeka nas rozkwit, a jeżeli nie wejdziemy, to - stagnacja i regres. Czy pan zgadza się z taką diagnozą?
- Polska sama dla siebie może być punktem odniesienia. Na świecie funkcjonuje 130 krajów, które rozwijają się szybciej lub wolniej i są poza Unią. Transfery unijne dla Polski wynoszą 1,23 proc. PKB i taki będzie mniej więcej wpływ Unii na to, co u nas będzie się działo. Reszta, czyli 98,87 proc. to jest to, o czym my decydujemy. Te proporcje pokazują wyraźnie, ile zależy od nas samych, a ile od UE.
- Czy to znaczy, że jeśliby przeprowadzić u nas konieczne reformy, to moglibyśmy osiągnąć poziomu rozwoju, dorównujący krajom UE?
- Absolutnie tak. Proszę przypomnieć sobie polskie lata dziewięćdziesiąte: przez osiem lat Polska notowała intensywny wzrost gospodarczy. Ten kraj od 1989 roku zmienił się nie do poznania i zrobiliśmy to własnymi siłami. To się popsuło, bo kolejne rządy nie potrafiły utrzymać warunków sprzyjających aktywności obywateli, nie potrafili wykorzystać wszystkich możliwości wzrostu. Po prostu popsuli gospodarkę rynkową. Nie jest ważne to, czy będziemy w Unii, czy nie, tylko jak się rządzi krajem.
- Jeżeli tak jest, to dlaczego politycy - zarówno z prawa jak i z lewa - tworzą wspólny front na rzecz wejścia Polski do UE? Czy to jest tylko przejaw ich apetytów na stołki w administracji brukselskiej?
- Nasza akcesja to nie jest tylko ekonomiczna kwestia. Ma ona również bardzo ważny wymiar polityczny i dałoby się znaleźć kilka argumentów "za" na tej właśnie płaszczyźnie, ale ja w ogóle nie słyszę dyskusji na takiej płaszczyźnie. Parcie polityków do Unii jest skutkiem ich bezradności i niedoskonałości. Kieruje nimi świadomość niezdolności do rządzenia tym krajem. Chcą pozbyć się odpowiedzialności za stan państwa. Po wejściu do UE, będą już wskazywać jako winnego Brukselę, a nie polski Sejm. Słaba i niekompetentna władza to, niestety, nie jest choroba dzisiejsza, Polska ma ten sam problem od trzystu lat.
- To co się zmieni w Polsce, gdy wejdziemy do Unii?
- Nic się nie zmieni. W tej chwili mamy kłopot z Unią, bo trzeba zwiększyć wydatki publiczne, by mieć z czego sfinansować składkę do budżetu UE. To, czy nastąpi u nas wzrost nie zależy od tego, czy będziemy w Unii. Weźmy inwestycje zagraniczne: one wcale nie zaczną napływać do nas wielkim strumieniem, gdy staniemy się członkiem UE, o czym przekonują politycy. Spadek napływu inwestycji bezpośrednich związany jest z utratą atrakcyjności Polski, która jest obecnie w stanie przyciągnąć inwestycje wartości 5-6 mld dolarów rocznie, podczas gdy jeszcze niedawno wartość ta wynosiła 10 mld. Żeby przyciągnąć zagraniczne inwestycje najpierw trzeba być atrakcyjnym dla inwestorów krajowych. Niestety, sytuacja w Polsce nie sprzyja prowadzeniu działalności gospodarczej.
- Przeciętni ludzie najbardziej obawiają się wzrostu cen towarów i usług. Czy grozi nam lawinowy wzrost cen?
- Niektóre ceny wzrosną, a inne spadną, ale na pewno nie będzie tak, że zbiedniejemy o połowę z dnia na dzień. Ten proces w różnych krajach przebiegał różnie i u nas będzie tak samo. Mamy coś w rodzaju amortyzatora, który uniemożliwi taki scenariusz. Jest nim kurs złotego do euro. Waha się on tak, żeby dostosować możliwości krajowe do sytuacji zewnętrznej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska