Anna i Jim: szczęśliwi ludzie z Piotrowic Nyskich

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Partonowie są przekonani, że ich zamek będzie cackiem. Na osiągnięcie tego stanu dają sobie jakieś 10-15 lat, kiedy ośmiomiesięczny dziś Herbert będzie już duży.
Partonowie są przekonani, że ich zamek będzie cackiem. Na osiągnięcie tego stanu dają sobie jakieś 10-15 lat, kiedy ośmiomiesięczny dziś Herbert będzie już duży.
Pierwszą noc spędzili w namiocie rozbitym w jednym z pokoi. Od pierwszego wejrzenia zakochali się w miejscowym zamku. To uczucie trwa już ponad rok.

Kiedy mieszkańcy Piotrowic dowiedzieli się, że zamek we wsi kupują Anglicy, mieli zwyczajnie stracha. Bo jak się z takimi dogadać, skoro polskiego nie znają? Przyjadą z Zachodu, to pewnie będą nosić wysoko głowy i otoczą się jeszcze wyższym płotem - myśleli. Nie będzie dostępu do zamkowej kaplicy i na mszę trzeba będzie jeździć do parafialnego kościoła w Ratnowicach - martwiły się miejscowe starsze panie.

Wszystkie te obawy umarły pierwszego dnia.

- Jak zobaczyliśmy, że przyjechali z dwójką małych dzieci, a pani Ania jest w zaawansowanej ciąży, to od razu wiedzieliśmy, że będzie dobrze - mówi Anna Ostrowska, która mieszka nieopodal zamku. - W dodatku okazało się, że ona jest Polką, więc z dogadaniem się też nie ma problemu. A Jim wprawdzie po polsku nie mówi wiele, ale rozumie coraz więcej. A poza tym, nie musi mówić. Wystarczy, że jak idzie przez wieś, to się uśmiecha i podśpiewuje. Z daleka widać, że to dobry człowiek. Zupełnie jak dziecko.

Anna i Jim Partonowie pierwszy raz przyjechali pod zamek w Piotrowicach w styczniu 2007 roku. Ona była tak zmęczona, że nawet nie wysiadła z auta. Jim sam poszedł zobaczyć. Kiedy wrócił, już wiedział, że to będzie ich miejsce na ziemi. Przedtem oglądali wiele innych zamków na Opolszczyźnie, ale "wzięło ich" właśnie tu. Tak do końca nie wiedzą, dlaczego.

Miłość i już
- To jest jak z miłością do kobiety. Spotykasz tę właściwą, spoglądasz na nią i już. Nie umiesz powiedzieć, dlaczego - mówią. Nie bez znaczenia było i to, że ten zamek był w stosunkowo dobrym stanie. Miał wszystkie szyby, piękne i zamknięte na klucz drzwi. W miarę szczelny dach. Nic, tylko mieszkać.

Pomysł, żeby kupić zamek, pojawił się w głowach Ani i Jima podczas kolejnych podróży z Londynu do Bielska, skąd Anna pochodzi. Szybko się zorientowali, że nigdzie nie ma tylu dawnych posiadłości co na Opolszczyźnie. Początkowo przymierzali się do pałacu w Osieku Grodkowskim. Co najmniej dwa razy większego niż ich zamek, ale i dużo bardziej zrujnowanego. Kiedy spodobał im się zamek piotrowicki, odnaleźli przez internet właściciela i dobili targu. Kwota zakupu jest tajemnicą handlową. Wcześniej sprzedali dom w Anglii, a że trafili na dobry moment, zarobili na tym dobrze. Wystarczyło na kupienie zamku i na życie przez kolejne miesiące pobytu w Polsce.

Pierwszą noc z dwójką małych dzieci spędzili - jesienią 2007 roku - w namiotach, które rozbili w jednym z pustych pałacowych pokoi. Sprowadzili z Anglii meble, domowe sprzęty, książki i fortepian, bo Jim jest miłośnikiem muzyki.
Właśnie czarny lśniący instrument wita teraz gości wchodzących do zamku. Na otwartym pulpicie nuty ulubionych kompozytorów - Beethovena, Schuberta i Szopena. Mozarta nie lubi. Za Gershwinem, odwrotnie, przepada. Ale nie wszystko potrafi zagrać, bo Gershwin jest bardzo trudny.

Tymczasem mnóstwo sprzętów wciąż czeka, zgromadzonych w jednym pokoju, aż remont zamku posunie się do przodu. Niektóre rzeczy jeszcze się nie odnalazły, a już się zgubiły. Jak radio z odtwarzaczem CD, które na pewno przyjechało z Londynu i na pewno u Partonów nie gra. Nie zgubił się telewizor. Ania i Jim świadomie z niego zrezygnowali. Przynajmniej na razie. Starsze dzieci oglądają na komputerze angielskie bajki. No i rodzice im czytają. Po ich wyjściu do przedszkola na łóżku zostały dwie książki. Angielskie rymowanki, które tata czytał im rano po przebudzeniu, i polska książka o zwierzętach upiększona dziecięcymi rysunkami.

Bo dzieci w tym polsko-angielskim domu są dwujęzyczne. Rodzice ze sobą mówią po angielsku, więc i do dzieci najczęściej odzywają się w tym języku. Ale jak mama chce coś szybko powiedzieć, wtedy przechodzi na polski. No i polski szlifuje się - co oczywiste - w przedszkolu.

Chrzciny w balowej sali
Na razie Partonowie zajęli trzy pokoje na parterze. Były suche i miały doprowadzone prąd i wodę. Jednym z pierwszych zakupów w Polsce był norweski piecyk na drewno i koks. Wystarcza, by ogrzać ich niewielkie mieszkanie w wielkim zamku.
Ale w tym domu ciepło jest nie tylko dzięki piecowi. Ociepla go uśmiech pani Ani, kiedy parzy - angielską, a jakże - herbatę, i spokój Jima, sprawiającego wrażenie człowieka, który nie wie, że można mówić głośno. Za to głośno wypowiadają swe emocje dzieciaki. Para ośmiomiesięcznych bliźniaków - Kornelia i Herbert - oraz ich starsze rodzeństwo Józefina i Henryka.

Słowo starsze należałoby wziąć właściwie w cudzysłów, bo kiedy bliźniaki przyszły na świat, żadna z pociech Partonów nie miała więcej niż trzy lata.
Czy było trudno? Pani domu zaprzecza z uśmiechem. Na życie nie można patrzeć ciągle z perspektywy tego, co jest trudne, co się nie udało albo sprawia kłopot - tłumaczy swoją filozofię. Trzeba robić to, co jest w danym momencie możliwe. A z dziećmi jest o wiele łatwiej, odkąd Józefina i Henryka chodzą do przedszkola.
To przez przedszkole reporter nto rozminął się z nimi i musiał zadowolić się widokiem rysunków zrobionych wprost na ścianie dziecięcego pokoju. Tuż pod kalendarzem, w którym rodzice pieczołowicie zaznaczają ważne wydarzenia z życia rodziny. Mszę za krewnych, pierwszy dolny ząbek Herberta i chrzciny bliźniaków.
Te chrzciny odbyły się trzy tygodnie temu. Przyjechała z Bielska mama Anny, a z Londynu mama Jima. Zaproszeni też zostali sąsiedzi mieszkający w wielorodzinnym domu obok zamku. Ani się kto obejrzał, jak zebrało się ponad 50 osób.

- Skąd my weźmiemy 50 krzeseł? - zmartwili się gospodarze. Ale tylko przez chwilę. Poprosili gości, by ci ubrali się nieco cieplej i po chrzcie w zamkowej kaplicy zaprosili ich na spotkanie do sali balowej. Miejsca nikomu nie zabrakło. Potrawy ustawiono na pięknie nakrytym pingpongowym stole, który na ten jeden raz został stołem szwedzkim, a goście z talerzykami w ręku chodzili po sali i rozmawiali ze sobą, ile dusza zapragnie.

- Mama Jima nie mogła się nadziwić, jak on się z nami dogaduje, skoro my nie mówimy po angielsku, a on nie mówi po polsku - śmieją się panie Zosia i Danusia, które pomagają trochę przy pracach w zamku. - A to nie jest żaden problem, jak ludzie się lubią i szanują. Zresztą Jim umie coraz więcej. Najbardziej się śmiałyśmy, jak jeździł po ogrodzie swoim traktorkiem-kosiarką i mówił: Ja jestem polski rolnik. Mam dwa hektary parku. On tego nie wie, ale jeszcze będzie Polakiem. - My już po cichu szykujemy wielki ołówek - taki, jakim się pasuje pierwszaki - żeby go oficjalnie mianować - dodaje pani Józefa.

Jim, jakby na potwierdzenie swojej przyszłej polskości, wskazuje na wyczyszczony ornament na jednym z okien i mówi: To moja robota. Wspomina też, jak pierwszy raz próbowali wjechać do zamkowego parku. Trzeba było użyć ich landrovera. Dwumetrowe pokrzywy ustąpiły dopiero pod jego naporem. Dziś trudno w to uwierzyć. Po pokrzywach ani śladu. Za to wszędzie rośnie niziutko przycięta trawa. Na opał poszły zbędne drzewa. Wyczyszczony i powiększony o połowę staw już latem służył jako miejsce kąpieli.
- Kąpały się tam nie tylko dzieciaki Partonów, ale wszystkie dzieci z okolicy. Trochę pomogły Jimowi zbierać papierki w parku, a potem chlapały się, ile chciały. I jeszcze podciągały się w angielskim. Grały na pianinie i w ping-ponga. Nie musiały nawet wyjeżdżać na wakacje. Miały piękne wakacje w zamku - wspomina Ewa Syneska.

Na piętrze będzie pięknie
Partonowie na razie nie malowali ścian w pokojach, w których mieszkają. Bo na stałe będą wraz z dziećmi mieszkać na piętrze. Pokoje - na razie puste i ze śladami po wyrwanej instalacji elektrycznej - mają już przydzielone role na przyszłość. Wiadomo, gdzie będzie salon, sypialnia rodziców, a gdzie pokoje dzieci. W łazience, do której na razie przechodzi się po deskach, bo w sąsiednim pokoju trzeba było zerwać zniszczoną podłogę, na pewno zostanie wanna. Stoi tu od przed wojny, a może i od poprzedniej - XIX-wiecznej - przebudowy barokowego zamku.

- Ona tu na pewno zostanie - zapowiada Jim. - Bo jest wystarczająco długa, abym się w niej zmieścił - dodaje z uśmiechem.

Ale ten żart to fragment filozofii gospodarzy wyznawanej absolutnie serio. W zamku ma zostać możliwie jak najwięcej sprzętów pamiętających wiek XIX. Jest tylko kwestią czasu, kiedy w starych kaloryferach znów zabulgocze ciepła woda. Z pomocą kobiet z wioski czyszczą i odnawiają jedno po drugim setki zamkowych okien. Żeby mogły wrócić na swoje miejsce. Kiedy?
Gospodarze nie myślą się spieszyć. Nie będą też brać kredytu na remont zamku. Ale krok po kroku pracują bez prerwy. Z pomocą miejscowych zwalili już ściany, które w czasach, gdy zamek należał do PGR-u, dzieliły wielkie zamkowe sale na pokoje dla mieszkających tu pięciu rodzin. Będą odnawiać jedno pomieszczenie po drugim. Liczą, że zajmie im to jakieś 10-15 lat.

Dziwią się, gdy pytamy, dlaczego za te same pieniądze nie kupili "normalnego" domu zrobionego pod klucz, w którym wystarczyło tylko wstawić londyńskie meble i mieszkać. Odpowiedź jest prosta: Jim lubi stare rzeczy. A że wybrał się z żoną na koniec świata, czyli pod Otmuchów, to też nie dziwne. Ma wprawę. Jako syn brytyjskiego oficera urodził się w Nairobi, a potem razem z rodzicami przenosił się wiele razy. Mieszkał już i w Belgii, i w Japonii. Do dziś potrafi się dogadać po japońsku. A teraz jest w Polsce. Bo taki zamek na Zachodzie byłby kilka razy droższy niż tutaj. No i jego żona jest Polką.

Polacy ujęli go swoją otwartością, luzem, łatwością nawiązywania kontaktów. Partonowie mieszkali w Piotrowicach parę tygodni, gdy dostali zaproszenie na wiejskie andrzejki. Zajechali swoim bentleyem i włączyli się w zabawę. Jim długo sądził, że trafili na imprezę do dużej i zgranej rodziny. I tak patrzy do dziś na swoich sąsiadów.

- Jak dla swoich dzieci postawili na podwórku piaskownicę, to od razu zaczęły tam przychodzić dzieci z sąsiedztwa - mówi Ewa Syneska. - Przyprowadziłam tam kiedyś moją 3-letnią córkę, a Ania mówi: jak masz jakieś zajęcie, to idź śmiało. Ja się nią zajmę. Było mi głupio zostawiać matce czworga dzieci piąte. A dla niej nie było sprawy.

Pójdę za nim wszędzie
Anna i Jim poznali się w Londynie. Ona nie jechała tam za pracą, bo mogła uczyć w Bielsku dzieciaki matematyki i informatyki, a i innych zajęć nie brakowało. Była zwyczajnie ciekawa Anglii, o której wyjeżdżając z Polski, wiedziała niewiele więcej niż to, że leży na wyspie. Szybko podciągnęła język na tyle, że mogła sprzątanie w brytyjskich domach zamienić na pracę w klubie tenisowym. Robiła kanapki, podawała kawę i herbatę. Tam poznała Jima. Autora książek - napisał m.in. o Robbiem Williamsie - i publicysty. W Piotrowicach Jim nie zmienił profesji. Na biurku przerobionym z pianina ustawił laptop. To w jego pamięci gromadzi materiał na nową książkę o Polsce, Polakach i przygodzie z nimi.

Plany są bogate. Kiedyś wewnętrzny dziedziniec zamku zostanie pokryty przejrzystym dachem, najlepiej przesuwanym. Z tego samego dziedzińca będzie można czerpać wodę. Trzeba tylko "na błysk" wyczyścić studnię. Blisko 50 pałacowych pomieszczeń na pewno się nie zmarnuje. Będą tu przyjeżdżać goście spragnieni agroturystyki. Sala balowa w sam raz nadaje się na weselne przyjęcia. Za dziesięć, góra piętnaście lat to będzie cacko. Partonowie są tego pewni.
Nie mają natomiast pewności, czy zostaną tu aż do końca życia. Tak daleko nie planują. Przez najbliższych dziesięć lat na pewno. A potem...

- Jim lubi wędrować po świecie, więc nie wiem, czy tu zostanie - przyznaje Anna. - A jeśli on się w przyszłości gdzieś przeniesie, my przeniesiemy się razem z nim - dodaje.

Rozmawiamy na placu przed zamkiem. Mały Herbert pokrzykuje z radości, a dorośli wodzą wzrokiem po zamkowym dachu, który pierwszy czeka na remont. Pod nim na rogu, na tarczy słonecznego zegara ręka artysty wymalowała słowa "Carpe diem" - korzystaj z chwili. Jakby w sam raz dla Anny i Jima. Szczęśliwych ludzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska