Apetyt na życie

Fot. archiwum prywatne
Fot. archiwum prywatne
Rozmowa z Justyną Tomańską z Ozimka, autorką "Polki w Londynie" i "Polki w Madrycie"

- Rok temu wydałaś swoją pierwszą książkę, opowieść o dziewczynie z Ozimka, która zaraz po maturze wyjechała do Anglii na kurs językowy i została tam 6 lat. Była sprzątaczką, niańką, nielegalną emigrantką... To twoja historia, nie fikcja. Historia, która kończy się, jak w bajce, bo spotykasz swojego księcia. I on zabiera cię do Madrytu.
- To wszystko prawda. "Polka w Londynie" ukazała się dokładnie rok temu i świetnie się sprzedała. Odebrałam też mnóstwo maili, listów, telefonów. Dzwonili rodzice, których dzieci wyjechały do Londynu, dzwoniły dziewczyny z pytaniami, jaką szkołę językową wybrać, jak i gdzie szukać pracy w Anglii... Po takim odzewie pomyślałam, że warto pisać dalej. I powstała część druga, czyli "Polka w Madrycie".
- W Hiszpanii wyszłaś za mąż i mogłaś już nie pracować, tylko być żoną swojego męża.
- Mogłam, ale nie chciałam. Od początku wiedziałam, że muszę pracować, zarabiać. Było łatwiej, bo wiedziałem już mniej więcej, jak zacząć. Zdawałam sobie sprawę, że absolutnie najważniejsza jest nauka języka. W Hiszpanii nie zamierzałam już szukać pracy jako opiekunka do dzieci, chciałam zrobić krok do przodu, byłam starsza, miałam inny pomysł na życie. Po kilku miesiącach pobytu w Madrycie dostałam się do firmy projektanckiej. Zaczynałam od zamykania pudeł, a doszłam do projektowania własnych kolekcji. I w końcu uruchomiłam swoją linię ciuchów ciążowych, które nadal świetnie się sprzedają. A zaczęło się od tego, że współpracowałam z prezenterką telewizyjną, która była w ciąży i ekipa stylistów musiała ją ubrać do programu. W sklepach nie znaleźli nic stosownego, więc wpadłam na pomysł, że sama zaprojektuję dla niej stroje. Bardzo się spodobały.
- "Polka w Madrycie" już nie ma jednak szczęśliwego zakończenia. Rozwiodłaś się. To życiowa porażka?
- Przede wszystkim nauczka. Przekonałam się, że wszystko, co my, Polacy, myślimy o Hiszpanach, to mity. Ci faceci to nie żadni macho, ale maminsynki. Bzdurą jest też teoria, że Hiszpanie mają ognisty charakter, świetnie tańczą itp. Tak naprawdę ci mężczyźni to wielkie smutasy, są zamknięci w sobie, nie potrafią się bawić. Mówię to oczywiście na podstawie mojego własnego doświadczenia i licznych obserwacji. Pierwszą kobietą w życiu Hiszpana jest jego matka. A moja teściowa to w dodatku despotyczna kobieta. Nie czułam się w tym domu kobietą numer jeden. W klasycznej hiszpańskiej rodzinie żona siedzi w domu i wychowuje najczęściej dwoje dzieci, które są ubrane albo na różowo, albo na niebiesko. Przysięgam! Fryzjer i kosmetyczka to jedyne codzienne przyjemności tych gospodyń domowych. A ja zaczęłam się angażować w pracę, wychodzić z domu. Na początku rodzinie mojego byłego męża to się podobało - chce pracować, to znaczy, że nie będziemy musieli jej utrzymywać. Kiedy jednak moja kariera się rozwijała, zaczęli być zazdrośni, a już pisanie i wydawanie książki uznali za zwyczajną fanaberię.
- A co to jest, jak nie fanaberia? Masz taką potrzebę, żeby opisywać swoje życie, ujawniać nawet intymne szczegóły? A może zmyślasz tylko?
- Nie ma żadnej fikcji, wszystko, o czym piszę, jest prawdziwe w stu procentach. Oczywiście, nie opowiadam o wszystkim, są szczegóły z mojego życia, które zachowuję tylko dla siebie. W Londynie byłam sześć lat, tyle samo w Madrycie. Gdybym chciała opisać całe 12 lat, to byłby opasły tom. Więc wybrałam wątki, z których, mam nadzieję, czytelnik będzie czerpać też rady dla siebie. Wiele kobiet może się ze mną utożsamić. Przeczyta o takiej dziewczynie z Ozimka, która wyjechała, żeby realizować swoje marzenia i stara się to robić. Czasami nie jest łatwo i o tym też piszę. Nie mogłabym na przykład pominąć sprawy swojego rozwodu, choć wiem, że wtedy zaoszczędziłabym wiele bólu moim rodzicom, bo dla nich to nie jest proste, ale ja chciałam być autentyczna. Piszę też o ataku terrorystycznym z marca 2004, bo bardzo go przeżyłam. To była dla mnie niewiarygodnie smutna przygoda, także dlatego, że wtedy poznałam Waldemara Milewicza, w Madrycie byłam jego przewodnikiem. To był bardzo znaczący epizod w moim życiu.
- Odkąd się rozwiodłaś, częściej bywasz w Polsce. Znów zaczynasz wszystko do nowa?
- Teraz wiele czasu spędzam w samolotach, w podróży, bo kursuję między Marbellą, w południowej Hiszpanii, gdzie mam swoje mieszkanie, Londynem, gdzie staram się o wydanie moich książek i Warszawą, w której mieszka Tomek.
- Twoja miłość internetowa?
- Tak, poznaliśmy się podczas moich smutnych wieczorów w Madrycie. Po raz pierwszy w życiu weszłam wtedy na czata, wcześniej nie miałam o tym pojęcia, i poznałam intrygująca osobę. Znaleźliśmy wiele wspólnych tematów, kilka miesięcy do siebie pisaliśmy, potem prowadziliśmy długie rozmowy przez telefon. W końcu zaryzykowałam spotkanie i dziś mam nadzieję, że Tomek to już będzie miłość do końca życia.
- Tomek Lubart, dodajmy, kompozytor, założyciel zespołu Virgin, którego solistką jest ulubienica kolorowych gazet, Doda. Przyjaźnicie się?
- Raczej widujemy się. To dziewczyna, która ma naprawdę silną osobowość i spełnia krok po kroku swoje marzenia. Poza tym ma naprawdę świetny głos. Kibicuję jej i całemu zespołowi, ale o przyjaźni nie ma mowy, choćby dlatego, że Dorotka jest młodziutka, ma dopiero 21 lat.
- W twoim życiu dużą rolę odgrywa przypadek, takie szczęśliwe zbiegi okoliczności. Prowokujesz je?
- Ja chyba jestem w czepku urodzona. Moim życiem rzeczywiście często rządzą przypadki. Tylko że ja wychodzę im naprzeciw, szukam takich okazji do szczęścia. Pierwszą była decyzja o wyjeździe z Ozimka. Poza tym ufam swojej intuicji, nawet jeśli wszyscy wokół próbują mnie przekonać, że źle robię. Teraz na przykład mam kolejny, absolutnie szalony pomysł. Uparłam się, że nagram piosenkę. Wszyscy wokół trochę się ze mnie śmieją, zwłaszcza mój obecny partner, muzyk. Ale chcę spróbować.
- Masz 30 lat. Nie zastanawiasz się czasem, że może już czas dać sobie spokój z kolejnymi wyzwaniami i tylko odcinać kupony od tego, co już osiągnęłaś?
- Boże, nie, Justyna Tomańska nigdy się nie zatrzyma, bo ja mam ogromny apetyt na życie, zrobię jedno i zaraz chcę jeszcze czegoś. Tak było z pisaniem książek, teraz z nagraniem piosenki. Myślę, że nawet gdybym urodziła dziecko, to ono też nie będzie w stanie mnie powstrzymać. Taka już jestem.
- A gdybyś miała szansę cofnąć się w czasie, wrócić do tego dnia, kiedy na dworcu w Opolu wsiadłaś do autobusu do Londynu, chciałabyś, żeby to, co potem nastąpiło, potoczyło się trochę inaczej, coś byś w swoim życiu zmieniła?
- Na pewno nie wyszłabym za mąż. Zwłaszcza za obcokrajowca, w obcym kraju. Tu przestrzegam dziewczyny, muszą uważać, bo różnice kulturowe mają znacznie. I społeczne też. On pochodził z bardzo zamożnej rodziny, a ja byłam dziewczyną z Ozimka, która w Londynie zaczynała od niańczenia cudzych dzieci za 3 funty za godzinę. To nie mogło się udać.
- Uważasz się za kobietę sukcesu?
- Owszem, ale ten sukces ma naprawdę wysoką cenę. Sama na wszystko sobie zapracowałam.
- Bywasz jeszcze w Ozimku?
- Raz na jakiś czas. Tam wciąż mieszka moja przyjaciółka Marta. Słyszałam, że niebawem ma być spotkanie klasowe, zamierzam na nim być, zobaczyć moje koleżanki z liceum.**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska