Auta podszyte wiatrem

Redakcja
Terenowiec to symbol, kojarzy się ze swobodą i wolnością - mówi Jerzy Bątkiewicz z Katowic, właściciel nissana patrola.

Miniony weekend w Turawie - tu odbywa się Terenowiec Mityng, czyli zjazd właścicieli samochodów terenowych. Maszyny zaparkowane przed jednym z ośrodków wczasowych nad jeziorem wzbudzają zainteresowanie gapiów. Są tu między innymi uazy, gazy i mutty. Auta z wojskową przeszłością, ale i z terenową przyszłością. Pod maską kryją się mocne silniki, często chłodnice do nich są zamontowane na otwartej pace, z tyłu wozu tuż za siedzeniami, prawie na plecach kierowcy. Tylko tam się zmieściły. Rozmiary chłodnicy świadczą o tym, jakiej mocy silnik wymaga ochłody.
Maski obklejone numerami startowymi z różnych mityngów i rajdów. Większość zaparkowanych aut jeszcze jest czysta. Ale to taka chwilowa przypadłość. Terenowiec musi przecież ociekać błotem, i tak też się wkrótce stanie.
- Widziałem kiedyś kolesiów, którzy przyjechali na rajd terenowy nowymi toyotkami, takimi prosto z salonu. Gdy wyjechali z lasu, wyszli z samochodów, obejrzeli porysowany lakier i... zaczęli płakać - mówi jeden z uczestników Terenowca.
Terenówka, którą szpanuje się w mieście, nie zawsze nadaje się do przeżycia przygód na bezdrożach.

Załogi są na odprawie. Strój obowiązkowy właścicieli terenówek to spodnie z demobilu, najlepiej panterki, bluzki w kolorze khaki (lub inne, ale ze stosownymi twardymi napisami, np "Szwadron Śmierci"), wysokie militarne buty, koniecznie ubłocone, choćby miało to być błoto nawet sprzed kilku dni.
Ekipa pana Jerzego to córka Agnieszka, zięć Jacek i kot Śrubka. Agnieszka i Jacek są lekarzami. Śrubka kotem rzadkiej rasy balijskiej. Widok terenowca jest dla Śrubki czymś tak oczywistym, jak dla innego domowego kocura widok miski z mlekiem.
- Będziemy Śrubę nazywać kotem terenowym, skoro jeździ z nami nissanem patrolem - mówi pani Agnieszka.
Miłość do samochodów terenowych to w tej rodzinie sprawa dziedziczna. Ofiarą uczucia padł najpierw senior rodu:
- Auto terenowe to dla mnie symbol wolności. To takie auto wiatrem podszyte, stworzone po to, by przeżyć w nim przygodę - mówi pan Jerzy.
Zawsze marzył o land roverze lub innym wozie terenowym, marzeniem tym zaraziła się córka. Chyba nieprzypadkowo los zetknął ją z Jackiem, lekarzem ale i miłośnikiem niebanalnego sposobu spędzania wolnego czasu. Pięć lat temu kupili isuzu. Potem zamienili go na nissana. Przy każdej okazji uciekają w nim z miasta: od ulicznego zaduchu i stresów w pracy. W samochodzie terenowym spędzili też wakacje swego życia - miesiąc w Maroku.
- Terenówka była wówczas naszym domem, jadalnią, sypialnią... - wspomina Jacek. Inne - poza terenówkami - hobby Jacka to paralotniarstwo oraz strzelectwo.

Kończy się odprawa, a zaczyna odbiór techniczny wozów, sprawdzana jest aktualność dowodu rejestracyjnego.
Dwudziestoletnie auto wcale nie musi być przestarzałym gratem. Po serii przeróbek staje się viperem wśród terenówek.
Tomasz Męzia-Dylak z Wrocławia jest właścicielem land rovera z 1982 roku. Kupił go za 10 tysięcy złotych, gdyby miał teraz sprzedać - zażądałby około 50 tysięcy. Taka jest wartość pomysłów i wysiłków włożonych w to auto, które w niczym nie przypomina już rovera.
Wóz został pozbawiony oryginalnej maski, odciążony o 120 kilo, skrócony. Takie lekkie auto ma moc umożliwiającą pokonanie każdej przeszkody, wdrapanie się na każde wzniesienie, wygrzebanie się z najgłębszego rowu, zsunięcie się z najostrzejszej stromizny. Wbrew prawom grawitacji.
Tomasz opowiada o tym wozie jak o bliskiej istocie:
- Kiedyś mnie parę razy zawiódł, ale to wybaczyłem. Przechodził przecież choroby wieku dziecięcego. Teraz startujemy w mistrzostwach Polski i choć to dopiero początki, zajmujemy już 12. pozycję w tych mistrzostwach - stwierdza.

Dziewczyny lgną do facetów jeżdżących po bezdrożach zabłoconymi terenówkami. Pędzącego po autostradach merola 500-kę, lexusa lub audi A8 może mieć każdy bogaty facet. Nawet ten nudny.
By wsiąść do podrasowanego mutta i zanurkować nim w fosę, trzeba mieć po prostu fantazję.
Dużo fantazji trzeba mieć, aby wybudować na bazie maluszka auto typu buggy. Taką samoróbką stawili się na start bracia Łukasz i Tomasz Krawcowie z Opola. Łukasz ma 19 lat. Budował swój wehikuł dwa tygodnie. Potem wraz z bratem pojechali na winowski poligon, aby go wypróbować. I tak w Winowie próbują niemal co tydzień.
- Lubię, jak wiatr wieje mi we włosy - mówi Łukasz. - No i fajnie jest robić wrażenie. Wszystkie koleżanki proszą, aby je przewieźć naszym wozem.
- Ja kocham terenówki za szerokie gumy i właśnie za facetów, jacy nimi jeżdżą. I za to, że jazda tym autem sprowadza się do naciskania gazu do dechy. A ja to uwielbiam!- śmieje się Małgorzata Mandryk z Gliwic, bohaterka serialu dokumentalnego TVN "Szkoła jazdy". Na Terenowiec Mityng przyjechała jako kibic, bo jej uaz wymaga kuracji w warsztacie.
Szesnastoletnia Katarzyna Sąsiadek od dwóch lat jeździ na zloty i zawody samochodów terenowych. Startuje jako pilot, mimo wypadku, w jakim niedawno uczestniczyła:
- Samochód się przewrócił, złamałam sobie wówczas nos... No i co z tego? - mówi
- To reguła: dziewięćdziesiąt procent ludzi, którzy spróbują jazdy po dziurach samochodem terenowym, zostaje z nami - mówi Krzysztof Mandryk. - Tak samo było ze mną. Spróbowałem raz, utknąłem na jakiejś dziurze na poligonie... i tak od dwóch lat tkwię w tej dziurze.
Krzysztof planuje wraz z przyjaciółmi wakacyjny wyjazd na Mazury.
- Pojedziemy oczywiście gazikami. Każdy z nas ma pracę, niektórzy prowadzą firmy. Jazda terenówką jest dla nas odskocznią, najlepszą formą relaksu - mówi.
Koniec przedstartowych formalności.

Wozy ruszają w kierunku bramki startowej pierwszego odcinka zawodów, który wytyczono w Szczedrzyku. Po prawej stronie kierowców terenówek często siedzą dzieci. Mateusz Szłapak pilotuje tatę kierującego gazikiem. Ma 12 lat. Jako pilot jeździ od lat 5 lat.
- To dla syna kupiłem auto. Dziecko musi się wyszaleć - mówi ojciec, Wiesław.
Tatuś, kupując gazika, spełniał też własne marzenia. Przyznaje, że jego pasją są militaria, przez całe życie czytał książki z serii Tygrysa.
Gazika kupił za bezcen, bo za 1200 złotych.
- Od razu zacząłem go przerabiać. Wymieniłem silnik na diesla, wymieniłem też resory i opony - mówi Wiesław. - Jeździmy na wszystkie zloty militarne i terenowe.
Mateusz - jak twierdzi - niczego się nie boi - ani prostopadłych podjazdów, ani nawet przeprawy przez wzbierającą rzekę.
- Choć raz utknęliśmy w takiej rzecze na dwie godziny. Woda wzbierała, tato zdążył tylko akumulator wyciągnąć na maskę - mówi chłopak. - Musieliśmy przeczekać falę siedząc na samochodzie. Potem wyciągnął nas z rzeki traktor, gdy to robił, to stawał dęba.

W Szczedrzyku jest dużo błota i wysokiej trawy. Próba raczej łatwa, polega na ślizganiu się po mokrej trawie i rozmiękłym gruncie. Na start stawiła się Martyna Wojciechowska - znana prezenterka i dziennikarka telewizji TVN. Pierwszy raz będzie prowadzić trochę topornego terenowca Lada Niva (ulubione auto leśników). Wcześniej jeździła eleganckimi wranglerami i land roverami.
Największy problem dla kobiety to oporna duża kierownica nivy. Pod koniec dnia Martyna pokaże nam krwawiące bąble na dłoniach. Następnego dnia wystartuje w rękawiczkach.
- Nic nie szkodzi, ja lubię taki survival - mówi dziewczyna. - Po mityngu jadę do Bydgoszczy, aby poskakać ze spadochronem. Nurkuję, skaczę na linie... Już mi brakuje pomysłów na to, co jeszcze mogę przeżyć.
Prawdziwa szkoła przetrwania zaczyna się jednak w kamieniołomach gogolińskich, gdzie terenówki docierają szutrowymi leśnymi drogami. Tam znajduje się ściana płaczu - to próba podjazdu i zjazdu. Niemal pionowa skarpa, wysoka na 10 metrów.
- Stoję przed czymś takim i wiem, że tego nie można pokonać - mówi Martyna. - Że wjazd na skarpę jest wbrew prawom fizyki, wbrew ciążeniu. A potem gaz do dechy i robię to, w co nie wierzyłam.
Jeszcze trudniejszy jest zjazd. Najmniejsza pomyłka oznacza wywrotkę. Jeśli za mocno się zahamuje lub dotknie choćby na sekundę sprzęgła - auto traci przyczepność, robi fikołka, przewraca się na bok. Paru kierowców przeżyło to na własnej skórze.
- Ta skarpa okazała się silniejsza nawet ode mnie - mówi Piotr Szyszko, organizator imprezy. Gdy wyznaczał trasę na skarpie, to jego auto się wywróciło.

Po mityngu. Kierowcy w ubraniach wskakują pod strumień wody ze szlaucha - to taka survivalowa toaleta. Auta zaparkowane przed ośrodkiem wczasowym tylko trochę przypominają te sprzed dwóch dni. W jednym naderwany jest zderzak, w jeszcze innym trzeba naprawiać sprzęgło i zmienić oponę (opona do wranglera potrafi kosztować 1000 marek). Niektóre maszyny lądują na lawetach.
Wozy ociekają świeżutkim błotem. Nikt nie stara się go zmyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska