Belgia - w królestwie czekolady

Edyta Hanszke
Edyta Hanszke
Belgijskie czekoladki. W kształcie migdała, muszli, ptaka. Nadziewane miodem, cynamonem lub różą. Nazywają się: Louise, Casanova, Tosca. Są najsłynniejsze na świecie i naprawdę pyszne.

Belgia to największe w Europie czekoladowe imperium. Ponoć jeden mieszkaniec kraju zjada w ciągu roku 8 kilogramów tego smakołyku.

To uzależnienie zaczęło się ponad 200 lat temu, kiedy Jean Neuhaus, syn aptekarza, zaczął udoskonalać smak czystej czekolady. Wymyślił pralinki, obok piwa największy hit eksportowy kraju.

Z "czekoladowych księstw" belgijskich najpiękniejszym jest Brugia, średniowieczne miasto na północy. Każdego dnia przyjeżdżają tam dziesiątki tysięcy turystów spragnionych widoków flamandzkich zabytków i smaku najlepszej na świecie czekolady.

Maria, ekspedientka z "czekoladowego" sklepu w Brugii, mówi, że jej rodacy kochają praliny, czyli czekoladki wypełnione gęstą masą orzechową. Mogą być z dodatkiem chrupek ryżowych w białej polewie czy w czarnej czekoladzie ze skarme lizowanymi kawałkami orzechów. Każdemu rodzajowi Belgowie nadają osobne nazwy. Można więc zjeść Casanovę, Luizę czy Marrona.

Rodzajów belgijskich czekoladek są dziesiątki. Oprócz pralin są wypełniane likierami, karmelem, marcepanem i kandyzowane owoce w czekoladzie. A każdych co najmniej po kilka smaków. W tym zabytkowym północnym mieście, porównywanym z powodu licznych kanałów z Wenecją, co drugi sklep na głównych ulicach oferuje czekoladki.

- W Brugii tak naprawdę tylko sprzedajemy te specjały - mówi Maria. - Produkowane są kilkanaście kilometrów stąd, w Oostende.

Tam powstają najwymyślniejsze kształty tych słodyczy. Najłatwiej kupić je u nas. Do Brukseli docierają rzadko - tłumaczy młoda sprzedawczyni.
Rzeczywiście w stolicy Belgii w sklepach są czekoladki o typowych kształtach, choć w smaku nie ustępują tym z północy.

Natomiast w brugijskich sklepach na ladach piętrzą się ogromne tafle połamanej czekolady z orzechami i migdałami. Wiśnie nasączone likierem oblane są czekoladą razem z ogonkami. Czekoladowe mogą być piłeczki tenisowe i rakieta (w opakowaniu za niecałe 10 euro), ptaki, muszle, samochody, ryby, małe kury, cała karuzela z zającami ciągnącymi wózki, na których siedzą króliki.

Nawet piersi, na oko o rozmiarze 70 A, z gorzkiej czekolady z białymi sutkami i odwrotnie. Średniej wielkości pudełeczko, w którym mieści się kilkanaście słodkich przysmaków, kosztuje od 3 do nawet 10 euro. Wiele zależy od rodzaju opakowania: od zwykłych białych kartonowych do błyszczących jak złoto i przewiązanych aksamitnymi wstążkami z logo sklepów.

Na półkach są też czekolady pitne, napoje o takim smaku, tabliczki dla dietetyków z obniżoną zawartością cukru.

W grudniu ubiegłego roku w sklepach pojawiły się też czekolady z wyciągami z rozmaitych roślin, owoców i przypraw, od dawna znanych ze swych leczniczych właściwości. Producent zapewnia, że mogą spowalniać proces starzenia, wspomagać przemianę materii albo zmniejszać stres. Są i takie, które ponoć wzmacniają doznania erotyczne. Ochrzczono je nazwą "sexy". Zawierają imbir i guaranę - wyciąg z roślin dodający kochankom energii. Ta sama substancja wykorzystywana jest w napojach energe tyzujących.

Większość z czekoladowych sklepików Brugii jest wyposażona na nowoczesną modłę w szklane lady z pojemnikami wypełnionymi słodyczami, ale można trafić też do takich, w których ściany zapach rozgniatanych ziaren kakao i kawy, orzechów i migdałów wgryzł się na stałe.

Ich wnętrza kojarzą się ze scenami z filmu "Czekolada". Jego bohaterka (grana przez Juliette Binoche) razem z córką otwierają sklep z czekoladą na francuskiej prowincji. I tak jak w filmie, w belgijskich miastach organizowane są festiwale czekolady. Pierwszy raz w maju tego roku zorganizowali taki brugijczycy. Można było nie tylko najeść się i napić dobrej czekolady, ale nawet wypróbować na skórze efekty ciepłych okładów.

Ponoć fantastycznie ją ujędrniają i odmładzają.

Ale to niejedyne słodycze, jakimi się zajadają Belgowie. Tonami kupują żelki, marcepany o różnych smakach, odkrajane z kilkukilogramowych batonów. W jednym z cukierkowych sklepów w Brukseli za niecałe 10 euro można było kupić damskie lub męskie stringi. Zrobione są z 330 różnokolorowych cukierków. Po ich zjedzeniu przybędzie nam, jak zapewniają producenci, zaledwie 40 kalorii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska