Cezary Pazura spełniony

Redakcja
Rozmowa z Cezarym Pazurą, aktorem, artystą kabaretowym

- Obchodzi pan właśnie swoje 25-lecie na scenie, a w przyszłym roku - okrągłe, 50. urodziny. Dlaczego zdecydował się pan świętować trasą kabaretową?
- Zależało mi, aby podczas mojego jubileuszu pracy artystycznej moi fani czy publiczność, która była i jest ze mną przez te 25 lat, dobrze się bawiła. Z racji tego, że od prawie 15 lat udzielam się kabaretowo, uznaliśmy, że to dobry pomysł, by właśnie trasą kabaretową uczcić mój jubileusz. Przygotowaliśmy specjalny program, który - teraz już wiem po tych kilkudziesięciu występach - okazał się strzałem w dziesiątkę.

- Z czego będzie mógł się pośmiać widz, który przyjdzie na pański występ w Opolu?
- Z wszystkich tych rzeczy, które zaprzątają nam głowę codziennie… z tą różnicą, że opowiedzianych z przymrużeniem oka. Wspólnie z m.in. Piotrem Bałtroczykiem, Jurkiem Kryszakiem, Kabaretem Moralnego Niepokoju, Marcinem Dańcem, a także - po raz pierwszy w kabaretowej odsłonie - z Pawłem Małaszyńskim śmiejemy się z mężczyzn, kobiet, naszych przywar... no i innych równie ciekawych tematów.

- No właśnie - program to jedno, ale w trasie występują z panem same kabaretowe znakomitości. Jak się udało zaprosić do trasy gwiazdy kabaretowej sceny?
- Z mojego doświadczenia wynika, że artyści angażują się w dane przedsięwzięcie - nawet tak wydłużone w czasie, jak moja trasa jubileuszowa, która trwa prawie rok - pod jednym warunkiem: muszą być ciekawe i dla widza, i dla artysty. Artysta, który widzi ze sceny, że publiczność bardzo dobrze się bawi, w pewien sposób się "rozkręca". To mu dodaje energii i motywuje do maksymalnego wysiłku, a to z kolei gwarantuje doskonałą zabawę widowni.

- Robi pan sobie po tych 25 latach na scenie rachunek zysków i strat? Co z niego wychodzi?
- Strona zysków jest bardziej rozbudowana (śmiech). Po tych 25 latach na scenie i jako artysta, i jako człowiek czuję się spełniony. W tej branży to wcale nie jest taki standard, ale można powiedzieć, że mnie się udało, choć ciężko na to spełnienie pracowałem.

- Lepiej w Polsce bawić widzów czy liczyć, że przyjdą do kina czy teatru na coś ambitniejszego?
- Myślę, że w życiu nie powinno się ot tak na coś liczyć - albo się na to zapracuje i zbierze plony, albo nic z tego nie będzie.

- Był ktoś, na kim się pan wzorował, robiąc swój kabaret?
- Wzorców jest oczywiście bardzo dużo, ale staram się nie powielać nikogo. Pewnie dlatego, że wtedy to nie byłby Cezary Pazura, ale ktoś tam inny. Poza tym widzowie cenią sobie, gdy traktuje się ich indywidualnie. I ja też to sobie cenię.

- A jaki swój skecz albo dialog pan lubi najbardziej?
- Nie mam takiego! To tak jakby poprosiła mnie Pani, aby z tysięcy smaków kulinarnych, a każdy z nich doskonały na swój sposób, miałbym wybrać tylko jeden… To przecież niemożliwe!

- Był pan wiele razy liderem rankingu OBOP-u na ulubionego polskiego aktora. Czym sobie można zasłużyć na takie uwielbienie publiczności?
- To trudne pytanie. Raczej trzeba byłoby zadać je mojej publiczności. Moim zdaniem, artysta zasługuje sobie na pierwszeństwo w rankingach popularności ciężką pracą i oddaniem.

- Podobno jako prezes Stowarzyszenia Aktorów Filmowych i Telewizyjnych, wraz z Andrzejem Grabowskim, próbował pan walczyć z tabloidami. Jak? Przyniosło to jakiś efekt?
- Ja z nikim nie walczę, a jedynie dbam o mój wizerunek, dobre imię i chronię swoje interesy jako artysta. To znacząca różnica. "Kropla drąży skałę", więc na pewno spektakularne skutki nie tylko moich działań, ale także innych artystów, jeszcze nadejdą.

- Kiedy pan - aktor, artysta - zabrał się do robienia filmu "Weekend" jako reżyser i producent - optyka się bardzo zmieniła?
- Nie aż tak bardzo, jak się spodziewałem, choć na pewno musiałem stawić czoło zupełnie innym problemom jako reżyser czy producent niż jako aktor. Artysta już tak ma, że niezależnie od tego, po której stronie kamery stoi, chce wykonać swoje dzieło jak najlepiej.

- Pomimo krytyki z różnych stron twardo stał pan przy swoim, broniąc "Weekendu". Twierdził pan, że Polacy ten film kupią. Kupili. W dwa pierwsze weekendy obejrzało go prawie 500 tys. ludzi. Jest satysfakcja?
- Jest przede wszystkim motywacja do dlaczego działania. Satysfakcja oczywiście też jest, bo w sumie "Weekend" obejrzało prawie 800 tysięcy widzów. W maju ukazał się też na DVD.

- Ma pan już receptę na film, który polubią widzowie?
- Takiej recepty nie ma chyba nikt. Ale zabierając się za film, trzeba myśleć przede wszystkim o widzach - dla mnie to podstawowa zasada w tej branży.

- Od początku mówił pan, że "Weekend" to rozrywka. A nie chciałby pan zrobić jakiegoś problematycznego obrazu?
- Tak jak mówiłem na początku rozmowy - od lat bawię publiczność i chciałbym przy tym temacie pozostać.

- "Sztos 2" - nowy obraz, w którym macza pan palce - będzie kinowym sukcesem?
- Ma ogromne szanse, by być hitem. Na ekranie m.in. Borys Szyc jako - można by rzec - "młody gniewny", ale także wielkie osobowości polskiego kina, jak m.in. Jan Nowicki czy Bogusław Linda, a za kamerą Olaf Lubaszenko. Dla mnie jako aktora, który grał Synka w pierwszej części "Sztosu" i powraca w drugiej - była to podróż w czasie. Pierwszego dnia zdjęciowego do "Sztosu 2" wręcz czułem, że ekipa jest podekscytowana faktem, że jesteśmy znowu na planie "Sztosu". To niesamowite i co najważniejsze - widać to na ekranie! Do kin na "Sztos 2" zapraszam już 20 stycznia 2012 roku.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska