Czesław Lang: - Zaczynałem od Ukrainy

Wojtek Szabelski / Freepress.pl
Czesław Lang
Czesław Lang Wojtek Szabelski / Freepress.pl
Rozmowa z Czesławem Langiem, wybitnym kolarzem i organizatorem Tour de Pologne

- Lubi pan kogel-mogel?
- Ha! Nigdy za nim przepadałem, choć gdy byłem startującym kolarzem, dietetycy kazali nam go pić, uważając, że taka koglowa dieta sprzyja budowaniu kondycji i formy na wyścig. Bywało, że piło się taką jajeczną maź podczas jazdy, a jak bidon nie był szczelnie dokręcony, to część jajek wypływała na kolarza… Potem te teorie się zresztą zmieniły i kazano nam objadać się surowym mięsem. Tatara zawsze dla kolarzy było pod dostatkiem…

- Często powtarza pan, że poza kolarstwem interesują pana głównie podróże. Jak można podróżować, jeśli organizuje się taki wyścig jak Tour de Pologne, który trwa w czasie wakacji?
- Czas na krótki urlop trzeba znaleźć, na ogół zimą. Jestem nie tylko kolarzem, jeżdżę zimą na narty. A wiosną, póki sezon się nie zaczyna i u nas nawet nie ma ładnej wiosny, jadę do cieplejszych krajów. Lubię nacieszyć się już wtedy słońcem i ciepłem.

- Czyżby Czesław Lang lubił leniuchować w słońcu?
- Nie! Lubię z sobą zabierać rower albo pojeździć konno i w ten sposób dużo zwiedzać. W tym roku byłem w RPA, codziennie jeździłem tam na rowerze i konno.

- I jak słonie afrykańskie reagowały na widok kolarza?
- Ze stoickim spokojem. Przy czym większość safari przejechałem konno. Było bardzo przyjemnie - z konia inaczej się ogląda niż z samochodu. Bliskość z naturą jest większa, autem tak blisko słonia się nie podjedzie, a koniem - owszem. Zwierzęta świetnie się tolerowały, czułem się więc bezpiecznie.

Tour de Pologe w Opolu - imprezy towarzyszące [program]

- Przemierzył pan konno także Stany Zjednoczone?
- Nie całe, ale podczas podróży do Stanów, do tamtejszych parków narodowych, w parku Utah wybrałem się na przejażdżkę mustangiem, w towarzystwie prawdziwego Indianina. Zaglądaliśmy do najbardziej tajemniczych zakątków na tej indiańskiej ziemi oraz tam, gdzie były kręcone słynne amerykańskie westerny. To była przygoda życia. Nie ukrywam, że to kolarstwo i sport otworzyły dla mnie świat, dały szanse, z których skorzystałem.

- Czasy, gdy pan zaczynał, były ciekawe i wręcz niewiarygodnie barwne, w ludziach było bardzo dużo pomysłowości. Pan na pierwszy swój wyścig stawił się przecież z rowerem… zabranym mamie!
- Tak było! To były czasy wielkiej popularności kolarstwa, triumfy święcił Wyścig Pokoju. Atmosferę z tamtych lat można porównać do dzisiejszej atmosfery Euro 2012. Każdy młody chłopak chciał być kolarzem, chciał mieć szosówkę, tak jak teraz każdy chce mieć piłkę tango i być piłkarzem. Niestety te szosówki za moich czasów były niedostępne dla zwykłego człowieka, tak jak teraz niedostępne jest ferrari. Tylko jak się chłopak zapisał do klubu sportowego, to mógł po jakimś czasie otrzymać rower wyścigowy. Ale żeby się zapisać do klubu, trzeba było przejść wyścigową drogę, na przykład Mały Wyścig Pokoju organizowany dla szkolnych reprezentacji.

- Tylko że pana szkoła nie wystawiała reprezentacji, a pan bardzo chciał wziąć udział w Małym Wyścigu Pokoju.
- Więc szwagier, który pracował w innej szkole, gdzie wystawiano reprezentację, zapisał mnie do tejże reprezentacji. Trzeba było jeszcze zdobyć rower. Wziąłem Ukrainę mojej mamy, odkręciłem błotniki, bagażnik i wystartowałem.

- I wygrał pan?
- Pamiętam mój strój - szorty granatowe, podkoszulek na ramiączkach. Ale nie wygrałem tego etapu, byłem drugi. Dogonił mnie wówczas bardziej obścigany chłopak i on był pierwszy. Pamiętam natomiast, że ten wyścig trwał przez trzy niedziele, każdej niedzieli był kolejny etap. Do następnych etapów już się mocniej przygotowałem, trenowałem i wtedy rzeczywiście wygrałem. Tak zaczęła się moja kariera.

- Rower mamy nadawał się jeszcze do czegoś?
- Tak, choć mama nie była zachwycona tym, jak go przerobiłem. Mam ten rower do dziś. Mój brat wyremontował go i podarował mi na 50. urodziny. Ukraina mamy wisi więc u mnie na ścianie. Od czasu do czasu ściągam ją i wybieram się na przejażdżkę. Jest fantastycznie.

- Talent do ścigania się na rowerze ma się w genach?
- Nie, u mnie nikt w rodzinie nie był sportowcem. Ojciec dobrze jeździł konno i po nim odziedziczyłem zamiłowanie do przejażdżek konnych... Ale to jazda na rowerze dawała mi wolność. Na jednośladzie, mając 11-12 lat, mogłem śmigać, gdzie chciałem - nad rzeczkę, do lasu, w prawo i w lewo. A im bardziej się rozpędziłem, tym silniejszy wiatr smagał mnie po twarzy. To było uczucie, dla którego wszystko poświęcałem. Szybko pojawiło się zamiłowanie do rywalizacji: skoro jest dwóch kolarzy, to ja muszę być tym lepszym, jeśli grupa - to ja chcę być na jej czele lub jej uciec. Pokochałem smak zmagań z terenem, podjazdami, satysfakcję z ukończonego wyścigu, jeśli po paru przewrotkach jednak się go skończyło, co więcej - wygrało. Te wszystkie uczucia uzależniają. To jest męski sport!

- A dlaczego w kolarstwie szosowym nie ma kobiet? Są w kolarstwie górskim, co więcej - Polki są w "góralach" dobre.
- Jest wprawdzie Tour de France dla kobiet, ale jakoś kobiece rywalizacje nie wzbudzają zainteresowania. Kolarstwo zawodowe to długie etapy, bywało po 300 kilometrów, w tym po brukach i podjazdach. To sport dla twardych ludzi. Na dodatek - tak się wciąż kojarzy - to dla ludzi pochodzących z małych i ubogich miejscowości, gdzie nie ma dostępu do kortów, nowoczesnych stadionów czy pływalni.

- I wsiada się na damkę mamy, aby zacząć karierę sportową?
- Właśnie. I tu też jest tajemnica popularności TdP, bo widzę, ilu ludzi nasz wyścig wyciąga na ulicę - jako obserwatorów. Najpierw oglądają wyścig w swych miastach, miasteczkach czy na wsiach. A potem sami ścigają się na rowerach, jakie mają, po okolicznych drogach i ścieżkach rowerowych. W ubiegłym roku nasz Tour wyciągnął w ciągu siedmiu dni na trasę 1400 km przez Polskę prawie 3,5 miliona ludzi. Tak będzie w tym roku i na Opolszczyźnie, będziemy bowiem przejeżdżać aż przez dwa miasta - Kędzierzyn-Koźle i Opole.

- Wspomniał pan o zamiłowaniu do rywalizacji i o uzależnieniu od adrenaliny i od smaku zwycięstwa. Był pan jednym z pierwszych kolarzy, którzy przełamali dominację w tym sporcie Rosjan. Łatwo było?
- To były laty 80. Ikoną kolarstwa amatorskiego był Sergiej Suchoruczenkow. To był człowiek-monstrum, niesamowicie silny, na swym rowerze wygrywał wszystko: i Wyścigi Pokoju, i mistrzostwa świata. Drugą ikoną był Jurij Barinow. Pamiętam olimpiadę w Moskwie: odjechałem z Suchoroczenkowem i Barinowem. Tego pierwszego nie udało mi się upilnować, bo miałem perypetie z rowerem...

- O ile się nie mylę, okupione krwią... Co się dokładnie stało?
- Spadł mi łańcuch. Rosjanie odjechali, a ja musiałem ten łańcuch naprawić. Szarpnąłem mocno, tak mocno, że łańcuch poranił mi dłoń. Nawet tego dokładnie nie czułem, dopiero po ukończonym wyścigu okazało się, że rany są poważne, wymagają lekarskiej interwencji.

- Ale wcześniej dogonił pan Barinowa.
- Dopadłem go, a na finiszu wyprzedziłem o 5 cm, zdobywając wicemistrzostwo olimpijskie. To była trochę symboliczna rywalizacja. Kamery skupiły się na nas: Polak i Rosjanin, czerwono-biała koszulka i czerwona.

- No tak, rywalizacja z podtekstem politycznym...
- No i biało-czerwona koszulka wygrała, i to w Moskwie.

- Miał pan ochotę pokazać gest Kozakiewicza? Zresztą on przecież zaistniał na tej samej olimpiadzie.
- Nie pokazałam, to był autorski pomysł Władysława.

- Po Euro 2012 dużo się mówi o szkółkach piłkarskich i konieczności ich rozwijania oraz inwestowania w małych piłkarzy. Skoro rozmawiamy w przededniu TdP, to porozmawiajmy o tym, jakie są szanse wyłonienia kolejnych następców Czesława Langa?
- Organizujemy Mini Tour de Pologne. Pamiętam, że sam zacząłem się ścigać, bo ktoś tam kiedyś zorganizował Mały Wyścig Pokoju. I proszę sobie wyobrazić, że w Mini TdP wziął kiedyś udział Michał Kwiatkowski, którego wyłapaliśmy i który w tej chwili jest już w czubie światowego kolarstwa. Ma tytuł mistrza Europy i jest uważany za jeden z większych talentów, jaki objawił się w kolarstwie.

- Ale głównym sponsorem dla małych kolarzy są oczywiście rodzice?
- Niestety, to teraz tak jest w każdej dyscyplinie. Przy czym jeśli chodzi o koszt roweru, to nie jest tak wielki wydatek. Dwunastolatkowi wystarczy rower wart 600-700 złotych i jest to inwestycja na dwa, trzy lata. W innych sportach tyle wydaje się na miesięczne szkolenie. W Mini Tour de Pologne można jechać na wszystkich rowerach, szosowe wyścigówki wręcz nie są wskazane, należy startować na góralu, na rowerze miejskim czy na rowerze mamy - jak ja zaczynałem. Chodzi o to, by dzieciaki poczuły smak rywalizacji i pojawiły się w życiu sportowe marzenia.

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska