Dajcie nam jeść - albo...

Fot. Michał Sadowski/Fotorzepa
Jeśli Korea ma nawet jedną tylko głowicę atomową, to wystrzelona z jej terytorium rakieta potrzebuje zaledwie dziesięciu minut, by spaść na Japonię. Odwet byłby nieunikniony. A wojna na Dalekim Wschodzie nie byłaby konfliktem regionalnym. Logika rozwoju sytuacji doprowadziłaby do starcia o charakterze globalnym.
Jeśli Korea ma nawet jedną tylko głowicę atomową, to wystrzelona z jej terytorium rakieta potrzebuje zaledwie dziesięciu minut, by spaść na Japonię. Odwet byłby nieunikniony. A wojna na Dalekim Wschodzie nie byłaby konfliktem regionalnym. Logika rozwoju sytuacji doprowadziłaby do starcia o charakterze globalnym. Fot. Michał Sadowski/Fotorzepa
Z prof. Waldemarem Janem Dziakiem z Zakładu Azji Wschodniej i Pacyfiku Polskiej Akademii Nauk rozmawia Mirosław Olszewski

- Dyktator Korei Północnej Kim Il Dzong ogłosił, że ma broń nuklearną. Znowu blefuje?
- Nie sądzę. Moim zdaniem zakrawałoby na cud, gdyby KRL-D nie posiadała przynajmniej jednej zdatnej do użycia głowicy atomowej.
- Dlaczego nie rozbroimy ich siłą? Jak Husajna.
- Armie iracka i północnokoreańska są nieporównywalne. O ile w irackiej żołnierze często poddawali się w czasie "Pustynnej Burzy", o tyle w koreańskiej służą setki tysięcy fanatyków. Znamy relacje z pochwycenia koreańskich podwodnych łodzi szpiegowskich, których załogi masowo popełniały samobójstwa. To inny niż w Iraku typ żołnierzy: sfanatyzowany do szaleństwa.
- A ich przywódca? Byłby w stanie użyć broni atomowej, chemicznej i biologicznej?
- Tu sprawa jest bardziej skomplikowana. Kim Il Dzong nie jest człowiekiem chorym psychicznie. Wie, jaka jest różnica między straszeniem bronią masowej zagłady a jej użyciem. O ile pierwszą metodę stosuje skutecznie, o tyle nie ma z pewnością wątpliwości, że druga oznaczałaby w odwecie zagładę jego państwa.
- Dlaczego Chiny, które mają wpływ na reżim w KRL-D, nie chcą go ucywilizować metodami choćby tylko gospodarczego nacisku?
- Chińczycy dobrze wiedzą, że wystarczyłoby pół roku skoordynowanych na przykład ze Stanami Zjednoczonymi sankcji gospodarczych, by zagłodzić Koreę. Jednak co stałoby się dalej? Wszak USA z południowej Korei i tak by się nie wycofały, zatem istnieje ryzyko - z punktu widzenia Chin - powtórzenia się wariantu wietnamskiego, gdy po zjednoczeniu, wyrósłby im pod bokiem nieprzyjazny, acz silny gospodarczo rywal. Chiny boją się amerykańskiego okrążenia. Spójrzmy na mapę. Amerykanie są w kilku republikach kaukaskich, są w Afagnistanie, na Tajwanie, w Pakistanie, Iraku. Chińczycy boją się ich obecności w ewentualnie zjednoczonej Korei.
- Dlatego utrzymują koreański reżim, który nie tylko głodzi swych obywateli, ale nawet posuwa się do testowania na Koreańczykach broni chemicznej?
- Chiny dostarczają Korei tyle żywności, by reżim nie upadł, ale nie aż tyle, by mógł on obwieścić prawdziwy sukces swej polityki.
- Za dużo, by społeczeństwo miało umrzeć, za mało, by mogło normalnie żyć?
- To istota chińskiej polityki. Oni dobrze znają szaleństwa Kima, ale wiedzą też dobrze, na jakich zasadach opierają się ich własne interesy. Boją się też całkiem realnej perspektywy, że zjednoczona Korea, wraz z Japonią, mogłyby się stać realną przeciwwagą dla samych Chin. Wreszcie i tego, że bankructwo KRL-D oznaczałoby upadek wiary w to, że komunizm jest reformowalny. Że można pogodzić go z gospodarką rynkową. Tym samym ostateczne bankructwo reżimu Kima oznaczałoby zachwianie sensu istnienia Chińskiej Partii Komunistycznej. Pekin na to nie jest gotowy, mówiąc delikatnie...
- Ale Phenian przecież im też zagraża...
- Nie bezpośrednio. Koreańczycy żyją tylko dzięki dostawom ryżu z Chin. Elita władzy wie o tym, dlatego zawarła z Chinami układ: nie ogłoszą Korei państwem nuklearnym, nie będą budować środków do jej przenoszenia...
- ... wszystko złamali! Nad głowami Japończyków przeleciały koreańskie rakiety i utonęły w oceanie. Ogłosili, że mają broń atomową...
- I świat zamilkł z wrażenia, bo nie wiadomo, co zrobić w sytuacji, gdy ewentualny partner do dyskusji łamie wszelkie zasady.
- Po deklaracji Korei Północnej sprzed kilku dni Japonia uprościła procedury odpowiedzi na ewentualny atak. Czy na Dalekim Wschodzie pachnie wojną?
- Jeśli Korea ma nawet jedną tylko głowicę atomową, to wystrzelona z jej terytorium rakieta potrzebuje zaledwie dziesięciu minut, by spaść na Japonię. Odwet byłby nieunikniony. A wojna na Dalekim Wschodzie nie byłaby konfliktem regionalnym. Obawiam się, że logika rozwoju sytuacji doprowadziłaby do starcia o charakterze globalnym.
- Czy Kim Il Dzong w ogóle jeszcze żyje?
- To dobre pytanie, a zastanawiało się nad tym niedawno kilka wywiadów wiodących w świecie krajów. Otóż w pewnym momencie stało się w KRL-D coś niezwykłego. Z wielu miejsc zniknęły raptem portrety wodza. Rzecz tam wprost niesłychana! Dalej: od pięciu miesięcy sam Kim nie pojawia się publicznie. Nie było uroczystych obchodów rocznicy śmierci jego matki, teraz w lutym, zamiast obchodów sześćdziesiątej trzeciej rocznicy jego urodzin, dostaliśmy zaproszenia z ambasady na jakieś święto ludowe, którego wcześniej nigdy nie było.
- Pójdzie pan?
- Nie. Jestem w końcu autorem książki o dynastii Kimów...
- Przeczuwa pan zagrożenie?
- ???
- On żyje?
- Chińczycy twierdzą, że tak.
- Kto byłby w Korei zainteresowany, by go zabić?
- To nie jest system typowo dyktatorski, z władzą skupioną jedynie w rękach Kima. Koreą Północną rządzi klan tej rodziny, ale przede wszystkim armia. Partia komunistyczna nie miała zjazdu od dwudziestu pięciu lat, nikt nie pamięta, kiedy odbyło się ostatnie posiedzenie jej Komitetu Centralnego. To w praktyce oznacza, że armia, jak w dawnych Prusach, ma państwo. Z wszelkimi dogodnościami tej pozycji. Więc kto chciałby zabić Kima? Otóż chyba jednak nikt. Armia to - pomijając szeregowców - grupa ludzi doskonale żyjących, jak na warunki Dalekiego Wschodu. Jeśli o cokolwiek dbają, to o to, by dyktator nie naruszył status quo. Z ich punktu widzenia dobrze być "Czarnym Piotrusiem" światowej polityki, z którym wszyscy muszą się liczyć, bo udanie sprawia wrażenie nieobliczalnego.
- Nie można być jednak zarazem państwem nuklearnym, jak i zamkniętym. Trzeba przecież wysyłać ludzi w świat, by łyknęli wiedzę, przywieźli nowinki... Oni wracając, przywożą w sobie straszną bombę: wiedzę o świecie!
- W Korei Północnej było w pewnym momencie 25 tysięcy prywatnych telefonów komórkowych. Wszystkie odebrano właścicielom, gdy okazało się, że są wykorzystywane do ucieczek z państwa powszechnej szczęśliwości lub do oszukiwania chińskiej straży granicznej przy przemycie. W czym notabene celowała koreańska armia... W naszym rozumieniu sytuacji w Korei popełniamy dość popularny błąd. Gdy bowiem oglądamy te nieprawdopodobne, masowe demonstracje poparcia dla wodza na ogromnych placach stolicy, sądzimy, że naród koreański jest jednomyślny. Że wszystkim wyprano mózgi w jednakowym stopniu. A to nieprawda. W Korei Północnej istnieje elita władzy i reszta. Przy czym elita jest stosunkowo światła. Należący do niej ludzie doskonale rozumieją sytuację na świecie, znają opinie o Korei, lecz wiedzą też dobrze, że ich byt uzależniony jest od zachowania status quo.
- Koreą rządzi dynastia?
- Tak. To dynastia Kimów. Jednak przeżywa ona coraz większe kłopoty. Widać oznaki walk wewnętrznych. Sam Kim ma też kłopoty. Jego ojciec przygotowywał go do objęcia sukcesji przez dwadzieścia lat. Wiele wskazuje na to, że on również chciał teraz rozpocząć wprowadzanie w arkana władzy swojego syna, ale napotkał na opór wewnątrz klanu. Jego siostra również ma syna. Całkiem niedawno jednak nazwisko jej i jej męża zniknęło z łamów gazet i z telewizji. A to niechybna oznaka, że tę rundę walki o schedę po Kimie wygrał sam dyktator.
- Syn Kima jest bardziej obliczalny niż ojciec?
- Odziedziczył po nim wszystkie złe skłonności: upodobanie do związków z wieloma kobietami, do alkoholu, hazardu. Wsławił się onegdaj cichym wyjazdem do Japonii na fałszywych papierach, bo chciał zobaczyć tamtejszy Disneyland. Jeśli obejmie władzę, świat jeszcze nie raz będzie zaskoczony...
- Jaki jest cel koreańskiej polityki? Do czego właściwie zmierza Phenian?
- Obrazowo wyjaśnił mi to kiedyś jeden naukowców z Korei Południowej. My, z Południa, mieszkamy na parterze domu, a piętro zajmują ci z Północy. Przy czym sąsiedzi z góry nie płacą za prąd, czynsz, wodę, w dodatku zaminowali cały dom. Mówią - dajcie nam jeść, bo inaczej wysadzimy wszystko w powietrze.
- I ten szantaż działa.
- Skutecznie od pół wieku.
- Z czego żyje Korea Północna? Czy tam istnieje jakiś przemysł? Na stronie internetowej KRL-D widać zdjęcia wspaniałych zakładów produkujących samochody, są zdjęcia jakichś laboratoriów...
- Oprócz produkcji zbrojeniowej, nic w Korei Północnej nie funkcjonuje. A te zdjęcia to zwykła propaganda. Jedynym towarem eksportowym Korei jest broń, którą sprzedają bez jakichkolwiek zahamowań. Na międzynarodowym rynku handlu bronią mają ugruntowaną pozycję.
- Dlaczego USA konsekwentnie odmawiają podjęcia dwustronnych rozmów z KRL-D?
- Za prezydentury Billa Clintona takie rozmowy trwały. Pani Albright negocjowała z Kimem, ale skończyło się to kompletnym fiaskiem. Korea ani na jotę nie zmieniła swej polityki, a negocjacje potrzebne jej były jako swego rodzaju alibi. Ameryka zdaje sobie sprawę z tego, że jakiekolwiek dwustronne ustalenia zostaną przez reżim północnokoreański złamane. Dlatego za wszelką cenę stara się, by gwarantem ewentualnych umów były także Rosja, Japonia, Korea Południowa a przede wszystkim Chiny.
- Unikają przy tym wpisania Korei Północnej na listę państw zbójeckich, czyli takich, wobec których możliwa jest interwencja siłowa. Dlaczego?
- Jak mówiłem, elita koreańskiego reżimu jest zorientowana w sytuacji na świecie. Sam Kim nie jest człowiekiem pozbawionym rozsądku. Czyta gazety, ogląda CNN, ma dostęp do internetu. Przypuszczam, że dobrze zdaje sobie sprawę z tragicznej sytuacji gospodarczej swojego kraju i wie też, że jedyne, co może zrobić, to grożąc wojną wszystkim - wymuszać od świata pomoc. Z kolei USA wiedzą, że atak na Koreę Północną w stylu interwencji w Iraku mógłby przerodzić się w rzeź. Sądzę, że prędzej czy później dojdzie więc do skoordynowanego nacisku gospodarczego ze strony Chin i USA, którego efektem będzie upadek reżimu w Phenianie. W prasie chińskiej pojawiły się zresztą w tych dniach sugestie, że Korea, ogłaszając się państwem atomowym, złamała porozumienia z Chinami, co nie może pozostać bez stosownej reakcji.
- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska