Dla przedsiębiorców pogrzebowych nie ma rzeczy niemożliwych

sxc.hu
sxc.hu
Przedsiębiorcy pogrzebowi są jak złote rybki - nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Na zamówienie stworzą sygnet z prochami dziadka, zmontują film wychwalający cnoty zmarłej cioci albo wynajmą mistrza ceremonii, który zadeklamuje wiersz nad trumną.

Myli się ten, komu się zdaje, że po śmierci doczesne troski przestają mieć znaczenie. Przynajmniej nie dla krewnych zmarłego, którzy gotowi są zapłacić grube pieniądze, aby podczas ceremonii pogrzebowej zmarły "wypadł" jak najlepiej.

Wie o tym doskonale Franciszek Maksymiuk, który w funeralnym biznesie pracuje od ponad 20 lat. Od 12 lat natomiast zajmuje się tzw. tanatopraksją, czyli uwspółcześnioną formą balsamowania zmarłych. - Na Zachodzie takie zabiegi od lat są na porządku dziennym. Ludzie jeżdżą za granicę, podpatrują i nie chcą być gorsi - mówi Maksymiuk.

Balsamowanie polega na wprowadzeniu do krwiobiegu oraz do jamy brzusznej nieboszczyka specjalnych preparatów, które powodują zatrzymanie procesów gnilnych. Po balsamowaniu znikają plamy opadowe, palce przestają być sine, z twarzy znika grymas bólu. Zmarły wygląda jakby spał. A przecież ludzie chcą zapamiętać swoich bliskich takimi, jakimi byli za życia. Koszt takiej usługi to 270 złotych.

Maksymiuk mówi, że ludzi cena nie odstrasza. Zwłaszcza latem, gdy temperatury są wysokie, wolą dołożyć kilkaset złotych i zabezpieczyć przed rozkładem ciała bliskich. W całym kraju tanatopraktyków jest zaledwie kilku. Specjalisty w tym zakresie na Opolszczyźnie próżno szukać, ale nie oznacza to, że takich usług nie ma w ofercie opolskich zakładów pogrzebowych.

W opolskich zakładach pogrzebowych, do których dzwoniliśmy, nikt nie pytał jeszcze o rekonstrukcje, ale w kraju zabieg ten, podobnie jak tanatopraksja, staje się coraz bardziej popularny. - Chodzi o to, żeby na przykład osobę, która zginęła w wypadku samochodowym, doprowadzić do takiego stanu, żeby bliscy podczas pogrzebu mogli się z nią pożegnać - tłumaczy Franciszek Maksymiuk.

W swojej karierze wykonał kilkadziesiąt tego typu zabiegów. - Raz za jednym zamachem rekonstruowaliśmy aż cztery osoby - wspomina. - Mężczyźni uderzyli samochodem w drzewo i ciała nie nadawały się do tego, żeby bez retuszu pokazać je bliskim. Przez całą dobę pracowaliśmy z synem nad tym, żeby przywrócić ich do porządku, efekt był naprawdę dobry.

Rekonstrukcje wykonuje się, używając specjalnego wosku. Czasami, na podstawie dostarczonego przez bliskich zdjęcia, trzeba zrekonstruować całą twarz, przyszyć ucho lub kończyny. Cena za usługę zależy od tego, jak dużo jest do zrobienia. - Czasami jest to kilkaset złotych, a gdy rekonstrukcja jest rozległa to półtora tysiąca - wylicza przedsiębiorca.

Pośmiertny makijaż, fryzura lub manicure dziś są właściwie na porządku dziennym (cena w zależności od zakładu waha się od 200 do 400 zł). Na tym jednak zakres usług pogrzebowych się nie kończy. - Jeśli rodzina nie jest w najlepszej formie i nie chce przyjeżdżać do zakładu, wysyłamy do niej naszego pracownika z katalogiem, aby bliscy mogli wybrać trumnę lub ubrania, w których zmarły ma zostać pochowany - mówi Sylwia Konefał. - Krój garnituru mamy jeden, ale rodzina może wybrać jego kolor.

Dla kobiet proponujemy białą bluzkę oraz marynarkę i spódniczkę w stonowanej kolorystyce. Jeśli rodzina chce, aby było choć troszkę ekstrawagancko, może zdecydować się na apaszkę na przykład w odcieniach fioletu lub zieleni - wylicza.

Reggae nad grobem

Kiedy mamy już za sobą wybór tego, w czym zmarłego wyślemy w ostatnią drogę, pozostaje jeszcze kwestia odpowiedniej oprawy. Tutaj również jest w czym wybierać.

- Możemy zaproponować trębacza, który zagra utwory zarówno świeckie, jak i religijne, oraz trio muzyczne. Do tego dochodzi muzyka puszczana na życzenie rodziny z płyt i tu właściwie nie ma ograniczeń jeśli chodzi o jej rodzaj - mówi właścicielka zakładu pogrzebowego. - Pamiętam pogrzeb pewnego młodego mężczyzny, którego bliscy zażyczyli sobie, aby puścić muzykę reggae, ponieważ zmarły był jej miłośnikiem.

Pojawiła się też tzw. multimedialna obsługa pogrzebów. Chodzi o kilkuminutowe filmy wzbogacone muzyką, które na bazie materiałów dostarczonych przez rodzinę montują pracownicy firm pogrzebowych. Później taki filmik z projektora jest wyświetlany na zamontowanym w kaplicy wielkim ekranie, aby żałobnicy choć przez moment mogli poczuć się, jakby zmarły znowu był pośród żywych.

- Widziałam coś takiego na pogrzebie znajomego i muszę przyznać, że podobała mi się taka forma pożegnania - mówi Gabriela Piskorska, właścicielka zakładu pogrzebowego z Nysy. - Być może wprowadzimy taką usługę również u nas. Czasami, jak nie ma na coś popytu, to po prostu trzeba ten popyt wykreować.

Co tu dobrego powiedzieć?

Część rodzin, aby zadbać w najdrobniejszych szczegółach o oprawę uroczystości, wynajmuje specjalnie na tę okazję świeckiego mistrza ceremonii. Zbigniew Sikora odprowadza na miejsce wiecznego spoczynku nie tylko niewierzących, bo jak mówi, rodziny coraz częściej chcą, aby na pogrzebie katolickim mistrz ceremonii wystąpił obok księdza.

- Moim zadaniem jest powiedzieć kilka słów na temat zmarłego, tego, czym się za życia zajmował, jakim był człowiekiem - wylicza pan Zbigniew, który obsługuje pogrzeby na całym Dolnym Śląsku, a kilka razy w miesiącu zagląda również do Opola. - Najgorzej, jak pytam rodzinę i się okazuje, że zmarły zaglądał do kieliszka, później demolował chałupę, znęcał się nad rodziną, bo co o takim powiedzieć, żeby nie mówić źle? - wzdycha. - Ale i z takiej sytuacji można wybrnąć, na przykład deklamując piękny wiersz na temat przemijania. Staram się, żeby każde moje wystąpienie było inne. U mnie nie ma sztampy - zapewnia.

Honorarium dla mistrza ceremonii to 350 złotych. Do tego trzeba doliczyć 50 złotych zwrotu kosztów dojazdu. - Ale jak zmarły był na przykład bezrobotny i rodzina nie ma za dużo pieniędzy, to schodzę z ceną.

Passé stało się, popularne jeszcze kilka lat temu żegnanie zmarłych przez posypanie trumny garstką ziemi. Dziś klienci chcą czegoś bardziej wyszukanego. - Proszą na przykład o ustawienie nad grobem misy z płatkami róż albo wazonu z kwiatami, które następnie wrzucają do grobu - mówi Sylwia Konefał.

Na Opolszczyźnie z roku na rok rośnie liczba osób, które zamiast chować bliskich w tradycyjnej trumnie, decydują się na kremację. Przemawiają za tym względy ekonomiczne, bo wbrew obiegowej opinii, pochówek urnowy jest tańszy od tradycyjnego. - Cena urny waha się od kilkuset do tysiąca złotych. Następnie urna z prochami wędruje do kolumbarium, czyli ściany pokrytej niszami urnowymi. Ładna, grawerowana płyta marmurowa, którą przykrywa się niszę, kosztuje 700 złotych. Za te pieniądze na pewno pomnika nie kupimy - przekonuje właścicielka firm pogrzebowych.

Co z prochami

Pozostaje jeszcze kwestia tego, co zrobić z prochami. - Część rodzin chciałaby, tak jak w amerykańskich filmach, postawić prochy babci czy cioci w domu na kominku. I właściwie z punktu widzenia bezpieczeństwa nie ma ku temu żadnych przeciwwskazań - mówi anonimowo właściciel jednego z opolskich zakładów pogrzebowych. - Jest tylko jeden problem. Jeśli zostawimy prochy w domu, to ZUS nie wypłaci zasiłku pogrzebowego, dlatego wielu naszych klientów szybko rezygnuje z takiego pomysłu - dodaje.

Ale są też tacy, którzy są w stanie nie tylko zrezygnować z zasiłku, ale również wydać grube tysiące, aby zmarłego na co dzień mieć przy sobie. Na specjalne życzenie specjalizujące się w tym firmy mogą przerobić prochy zmarłego na diament, który następnie można oprawić w złoto i nosić jako sygnet lub wisiorek. Wielkość kamienia waha się od ćwierć do ponad jednego karata.

- Ostatecznie wycofaliśmy tę ofertę, bo choć pomysł budził zainteresowanie, to jednak cena dla wielu była barierą nie do przejścia - mówi Tomasz Salski, właściciel zakładu. - Za usługę trzeba było zapłacić od 6 nawet do kilkudziesięciu tysięcy euro. Dziś, jeśli ktoś pyta o tę usługę, kontaktuję go z firmami holenderskimi lub włoskimi, które wykonują taką biżuterię.

Tańszym rozwiązaniem jest zakup relikwiarza, w którym można zamknąć prochy bliskiego. Za zawieszkę w kształcie serca lub krzyżyka trzeba zapłacić niespełna 200 zł, a więc 100 razy mniej niż za najtańszy diament. - Wiele firm ma to w swojej ofercie, ale niewiele o tym mówi, bo zgodnie z polskim prawem dzielenie prochów zmarłych jest zakazane - zdradza Salski.

Najdalej poszła jedna z firm zza oceanu, która proponuje klientom przerabianie zmarłych na... proch do amunicji. Wychodzi na to, że nawet pogrzeb może być wystrzałową imprezą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska