Dobrze mieć takiego pana Piotra

Joanna Forysiak
Zwyczajni - niezwyczajni są wśród nas. Udowodnił to Piotr Przybyłowski, szef kapituły Towarzystwa Interwencji Społecznych, który jest pierwszym nysaninem występującym w tym telewizyjnym programie.

Do końca nie wiadomo, kto go zgłosił do udziału w "Zwyczajnych - niezwyczajnych" - szepcze Zuzanna Tracz - Latawska, naczelnik wydziału oświaty, kultury i opieki społecznej Urzędu Miejskiego, która wraz z pracownikami TIS, jego podopiecznymi oraz pracownikami gminy i powiatu przyjechała na nagranie do telewizji.
- Piotrek myślał, że to ja albo któraś z moich koleżanek, bo od lat zgłaszamy go do różnych plebiscytów. W tamtym roku wytypowałyśmy go do "Złotej spinki" NTO, którą zresztą zdobył. Od lat także staramy się, by w końcu dostał nyskiego "Trytona". Ale tym razem to nie my.
Kto by to nie był, tak przekonywująco opisał działalność Piotra Przybyłowskiego, że producenci programu zaprosili go wraz z kilkudziesięcioosobową grupą z Nysy na 9 grudnia do gmachu TVP przy Woronicza w Warszawie. Nic dziwnego, lista jego osiągnięć jest imponująca. W 1994 roku, będąc jeszcze studentem psychologii, założył Towarzystwo Interwencji Społecznych, które prowadzi ośrodek interwencji kryzysowej, Dom Dziecka w Paczkowie i Pogotowie Opiekuńcze w Nysie. Pod jego opieką przez cały rok znajduje się blisko 400 dzieci i młodzieży z rodzin patologicznych lub niewydolnych wychowawczo. Czterystoma innymi opiekuje się sezonowo. Był najmłodszym prezesem Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, pełnił tę funkcję przez dwie kadencje i nadal aktywnie wspiera to stowarzyszenie. Przez cztery lata, do ubiegłego roku, opiekował się także Domem Samotnej Matki w Ścinawie Małej, który w tym czasie dał schronienie ponad 30 kobietom.

Skończymy o północy
Nieco stremowani nysanie stoją przed studiem 5, dyskretnie ziewając. Żeby zdążyć na 13.30 trzeba było wyjechać już o piątej nad ranem. Panie poprawiają makijaż, bo telewizyjne kamery widzą wszystko. Bohater "Zwyczajnych - niezwyczajnych" idzie do specjalnie przygotowanej garderoby przebrać się w garnitur. Oprócz niego na nagranie został zaproszony jeszcze Jerzy Wasilewski z Gdańska.
- Piotr na początku nie był za bardzo zainteresowany przyjazdem tutaj, ale w końcu wytłumaczyłyśmy mu, że reprezentuje przecież placówki, którym szefuje - i dlatego się zgodził - opowiada Zuzanna Latawska. - Po cichu liczymy, że nie wrócimy do domu z pustymi bagażnikami. Przyda się wszystko.
W końcu otwierają się drzwi do studia. Zamiast słuchać poleceń realizatorów, ludzie biegają z aparatami fotograficznymi w dłoniach i robią sobie zdjęcia na tle telebimu z nazwą programu.
- Proszę zająć miejsca i wyłączyć komórki, panie siedzące w pierwszych rzędach muszą nam oddać torebki, bo na wizji będzie to źle wyglądało - instruuje Magdalena Nawrocka, autor i producent programu. Emisja odbędzie się dopiero w przyszłym roku, 22 stycznia o 18.05 w programie pierwszym.
- Mamy pięć kamer, więc nie myślcie, że jak siedzicie w ostatnich rzędach, to nie będzie was widać. I uśmiechajcie się, żebyście nie narzekali, jakie straszne mieliście miny, gdy już się zobaczycie w telewizji - namawia producentka i równocześnie apeluje o cierpliwość. - Koło północy skończymy - uspokaja, śmiejąc się. - A którego dnia? - pyta ktoś z sali. - Dzisiaj, proszę pana. My jesteśmy profesjonalistami.
Z takiego obrotu sprawy najbardziej zadowolone są dzieci z pogotowia opiekuńczego i domu dziecka, które przyjechały oklaskiwać szefa. - Fajnie, gdyby się skończyło o dwunastej, jutro nie musielibyśmy iść do szkoły - rozmarza się Marcin. - Nasze panie strasznie się wstydzą, ale my nie, bo to fajnie być w telewizji - wpada mu w słowo zadowolony Kamil, który korzystając z ogólnego zamieszania zdążył już zwiedzić cały budynek.

Nie siedź jak wróbel
Do studia wpada prowadzący program Piotr Bałtroczyk. - Dzień dobry, przepraszam, że tak wyglądam, w telewizji będę wyglądał o wiele lepiej - stara się rozbawić publiczność. - Proszę się też na mnie nie złościć, gdy coś będziemy musieli kilka razy powtarzać. Ja jestem teraz w bardzo trudnym okresie dla mężczyzny, przechodzę z kinderbiovitalu na geriavit - tłumaczy się, uśmiechając łobuzersko.
Mimo tego, że prowadzący cały czas dba o dobry nastrój publiczności, atmosfera robi się coraz bardziej nerwowa. Pojawiają się stremowani zwyczajni - niezwyczajni. Magdalena Nawrocka pokazuje im jak mają wejść na scenę, jak się przywitać i na którym fotelu usiąść. Oczy wszystkich nysan wlepione są w Piotra Przybyłowskiego.
- Wyluzuj się, jesteś taki spięty, siedzisz jak wróbel - radzi mu Piotr Bałtroczyk. - To tylko technika, którą musimy okiełzać.
Charakteryzatorki pudrują bohaterów i zaczyna się nagranie. Jako pierwszy wchodzi gdańszczanin, Jerzy Wasilewski. Prowadzący wita się z telewidzami.
- Stop! - krzyczy z reżyserki Krzysztof Buchowicz. - Piotrek, masz źle zawiązany krawat i marynarka ci się załamuje.
Nagranie rozpoczyna się jeszcze raz. Nyski niezwyczajny krąży w tym czasie po studiu przygotowując się do swojego występu.
- Jak moje samopoczucie? Kiepskie - mówi blady. - Trzymajcie za mnie kciuki.

Publiczność się wzrusza
Wreszcie przychodzi kolej na nysanina. Mimo tego, że na widowni siedzą prawie sami znajomi i że witają go rzęsiste brawa, trema nie mija.
- Lubię się podejmować trudnych zadań, jeśli wiem, że im podołam - odpowiada na pytanie Piotra Bałtroczyka. - Dwa razy wydawało mi się już, że nie mogę pomóc, że muszę się wycofać, ale właśnie w tym momencie ci ludzie zaczęli się zmieniać. Dlatego wierzę, że w każdym człowieku można dopatrzyć się cech pozytywnych i je wyeksponować - twierdzi.
Na telebimie pojawia się burmistrz Nysy, Ryszard Rogowski, który spotkał się z ekipą filmową podczas jej niedawnej bytności w mieście. O Piotrze Przybyłowskim wypowiadają się także jego współpracownicy i wychowankowie.
- Dobrze jest mieć takiego pana Piotra - mówi na koniec Marcin, ten sam, który nie chciał iść do szkoły. Chłopiec zakrywa twarz, w oczach ma łzy. "Szef" uśmiecha się do niego, publiczność ogarnia wzruszenie.
- Piotrek, jeszcze raz - mówi do Bałtroczyka reżyser. - Pan Przybyłowski ma rozpięty kołnierzyk, a tobie zegarek się majta.
Nastrój pryska. - Majta się, majta - sarka zdenerwowany prowadzący, ale zaraz odzyskuje humor. - Nie był taki tani, całe trzydzieści dwa złote kosztował.

Kamery znowu idą w ruch
- Czy ma pan czas na życie prywatne, czy myśli pan o małżeństwie? - pada pytanie z sali.
- Nie mógłbym pogodzić życia prywatnego z pracą, jej się poświęciłem - odpowiada Piotr Przybyłowski. Więcej pytań z sali nie ma, prowadzący więc namawia widzów do pisania listów do bohaterów "Zwyczajnych - niezwyczajnych".
- Na wszystkie na pewno odpowiedzą - obiecuje. - A teraz mi przypomnijcie, co mam zrobić na koniec, bo geriavit przestał działać - zwraca się do realizatorów.
Na koniec "niezwyczajnym" wręczane są statuetki i bony lokacyjne ufundowane przez sponsora. Telewizja Polska na rzecz domu dziecka przekazuje dodatkowo 5 tysięcy złotych. Na scenę wchodzi jeszcze Sylwia Wiśniewska, która z playbacku wykonuje dwa razy tę samą piosenkę, bo podczas pierwszego wykonania publiczność wykazała za mało aplauzu. I to już koniec "Zwyczajnych - niezwyczajnych". Widzowie biegną w stronę Piotra Bałtroczyka, by, zanim ucieknie, poprosić go o autograf i zrobić sobie z nim pamiątkowe zdjęcie.
Już po programie bagażniki autokaru, którym nyska wycieczka przyjechała do stolicy, zapełniają dary - żywność, ubrania, zabawki - także przekazane przez TVP.

Wyrzucany drzwiami wraca oknem
- Czy Piotrek jest naprawdę taki zwyczajny - niezwyczajny? - zastanawia się już po nagraniu Irena Kłakowicz, dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, które z ramienia starostwa sprawuje pieczę nad Towarzystwem Interwencji Społecznych. - Jest normalny, ciągle jest sobą. Ale zasłużył sobie na to miano. Robi dużo i to, co robi, robi dobrze. A jaka to promocja dla powiatu nyskiego!
Takiego samego zdania jest Iwona Kurek, która na co dzień współpracuje z Piotrem Przybyłowskim w TIS. - Jest jednym z niewielu ludzi, którzy mają pomysły na życie i te pomysły realizują. Ale czasem jest bardziej zwyczajny niż niezwyczajny...
Zuzanna Tracz - Latawska nie waha się przyznać, że wszyscy zainteresowani problemami porzuconych dzieci go wykorzystują, bo wiedzą, iż on się nigdy nie wykręci brakiem czasu lub obowiązkami rodzinnymi.
- Za to on dzwoni o północy, bo właśnie wpadł na jakiś genialny pomysł i musi mi godzinę o tym opowiadać - opowiada, śmiejąc się. - Ostatnio wymyślił kolonie terapeutyczne dla dzieci i uparł się, że musi wreszcie skończyć doktorat z pedagogiki opiekuńczo - wychowawczej.
Współpracownicy Piotra Przybyłowskiego też nie mogą się go nachwalić: że umie rozmawiać z ludźmi, że gdy go wyrzucają drzwiami, to wchodzi oknem, że naprawdę potrafi zarazić ludzi tym, co robi, a przy tym, mimo swoich 34 lat, ciągle jest takim "szczawikiem".
- To co? Teraz trzeba by wystąpić w "Rozmowach w toku" - zastanawiają się. Pewnie znowu nie będzie wiadomo, kto go tam wytypował.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska