Duchy i ludzie. Tajemnicza historia z Opolszczyzny

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Wyremontowali pałac, wsadzili w niego miliony. Gdy był gotowy, sprzedali go za radą księdza i wyprowadzili się kilkadziesiąt kilometrów dalej.
Wyremontowali pałac, wsadzili w niego miliony. Gdy był gotowy, sprzedali go za radą księdza i wyprowadzili się kilkadziesiąt kilometrów dalej. Edward Halajko
Młode małżeństwo, stary pałacyk i nieproszeni lokatorzy, którzy nigdy nie opuścili swojego domu. W tej opowieści nie będzie nazwisk ani nazwy wioski między Nysą a Opolem. Nawet imiona bohaterów zostały zmienione. Tak się umówiliśmy.

Kiedy córka miała kilka lat, nigdy jej nie mogłam uczesać. Zawsze chodziła rozczochrana. Włosy zmierzwione, gubiła spinki i gumki. Długo trwało, zanim usłyszałam, że to wszystko Elza. Upodobała sobie moją małą córeczkę. Chodziła za nią, głaskała po głowie, palcami czesała jej włosy.

Elza zginęła w 1945 roku. Była ochmistrzynią w pałacu.

Kiedy Ania, córeczka, miała sześć lat, kiedyś zauważyłam, jak bawi się sama swoimi lalkami, mówiąc coś do siebie. Właściwie nie mówiła. Bełkotała w jakimś dziwnym języku. Ani po polsku, ani po niemiecku, nie wiem, co to były za słowa. Nie potrafiłam tego rozpoznać.

Byłam tak przerażona, że nawet jej nie zapytałam, co robi. Dopiero później sama wyznała mi: Mamo, a w domu jest taka babcia. My jej nie widzimy, ale ona jest za moimi plecami. To ona się ze mną tak często bawi.

Nie jestem przewrażliwiona

To był ich piękny start w samodzielne życie. Ślub, skończone studia rolnicze. Nabrali kredytów i rzucili się na głęboką wodę. Kupili duże gospodarstwo rolne, a razem z nim XIX-wieczny pałacyk. Częściowo zrujnowany, opuszczony od czasu, kiedy padł miejscowy PGR. To miał być ich pierwszy własny dom, na wiosce liczącej zaledwie kilkanaście rodzin. Z zapałem zabrali się za remonty.

Chcieliśmy wiedzieć coś więcej o naszym domu. Szukaliśmy w urzędzie opolskiego konserwatora zabytków. Nie mieli właściwie nic, żadnych przedwojennych dokumentów czy zdjęć. Pytaliśmy miejscowych.

Wszyscy chętnie rozwodzili się o pięknych parku, zabytkowych drzewach, ale o pałacu nikt nie miał nic do powiedzenia. Nie wiedzieli albo nie chcieli powiedzieć. W wiosce mieszkała rodzina autochtonów, brat i siostra. Często przychodzili do nas. Miałam wrażenie, że czegoś pilnują, coś wiedzą, ale trzymali to tylko dla siebie.

Przez rok mieszkali na walizkach, w jednym pomieszczeniu, ale remont stopniowo się posuwał. Dom robił się coraz bardziej przestronny. Rok po przeprowadzce urodził się syn, potem córeczka Ania.

To dziwne, ale od pierwszego dnia źle się tam czułam. Nie jak u siebie. Ciągle coś nam się psuło, nawet nowy sprzęt domowy, prosto ze sklepu. Ciągle trzeba coś było reklamować. Dzieci ciągle chorowały, stale musieliśmy z nimi jeździć po lekarzach. Ja cierpiałam często na okropne bóle głowy. Sprowadziliśmy do domu specjalistę od feng shui, kazał nam przebudować klomby przed frontem, a przy wejściu ustawić okrągłe kamienie, żeby odbijały złą energię. Potem był u nas różdżkarz, szukać w piwnicy żyły wodnej. Nic nie znalazł. Także bioenergoterapeuta nic złego nie wyczuł.

Pierwszy raz usłyszałam o tym w lipcu 2007 roku. Pamiętam dobrze, był okres żniw, mnóstwo pracy w polu, wynajęci robotnicy, ja ciągle w kuchni gotowałam dla nich obiady. Tego dnia mąż wrócił do domu bardzo późno. Był zmęczony, zaraz położył się spać. Ja nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku i czytałam książkę. Jakoś po godzinie 1 w nocy usłyszałam za ścianą odgłos ciężkich kroków. Najpierw pomyślałam, że ktoś się włamał.

Obudziłam męża. Był bardzo niezadowolony, że go zrywam z łóżka, ale zobaczył, że jestem cała przerażona. On niczego nie słyszał. Obszedł cały dom, sprawdził wszystkie pokoje. Nikogo nie było, żywego ducha. Nawet pies spokojnie spał w budzie przed domem. Mąż uznał, że jestem przewrażliwiona.

Tajemnica marca 1945 roku

Adama poznali przypadkowo na weselu przyjaciół, sto kilometrów od ich pałacu.
W pewnej chwili podszedł do nas, popatrzył i powiedział: Za wami ktoś stoi.

Widzę za wami jakiś cień, jakbyście mieli przy sobie wampira energetycznego, kogoś, kto czerpie waszą życiową energię. Nie czuliście się ostatnio kiepsko? Nikt w rodzinie nie choruje?

Maria czuje się niezręcznie, kiedy zaczyna o tym opowiadać. Przecież jest inżynierem, umysłem ścisłym, nigdy nie gustowała w oglądaniu horrorów. Obracała się w towarzystwie, które uśmiecha się pobłażliwie, kiedy ktoś opowiada im takie "farmazony" o jasnowidzeniu. I jest wierzącą katoliczką, wierzy w "świętych obcowanie".

Byłam bardzo sceptyczna, kiedy Adam zaczął opowiadać o swoim wyjątkowym darze, który pozwala mu widzieć istoty z innego świata. Duchy. Zazwyczaj nie zdradza się z tym, ale zaintrygowały go te cienie za naszymi plecami. To było niedługo po zdarzeniu z krokami w środku cichej nocy. Dlatego zdecydowaliśmy się z mężem zaprosić go do naszego domu, żeby go obejrzał.

Adam przyjechał do nich razem ze swoją żoną. Na progu stanął i chwycił się za głowę. Powiedział, że poczuł nagły gwałtowny ból, jakby dostał strzał w głowę. Jakby ktoś chciał go przegonić spod drzwi. Potem obszedł cały ich dom.

Adam powiedział nam, że w domu widzi ducha. Próbował z nim rozmawiać, ale duch jest bardzo niechętny do kontaktu. Powiedział mu tylko, że nazywa się Paul. Został zamordowany przez Rosjan, kiedy uciekał przed frontem w marcu 1945 roku. Pochowano go w zbiorowej mogile z innymi, bo Rosjanie rozstrzelali wtedy więcej Niemców. Jego grób miał być gdzieś koło Korfantowa. Paul powiedział, że przyszedł tutaj, bo to był dom jego i od pokoleń jego rodziny.

Żona Adama poradziła im, że mają modlitwą odprowadzić ducha z tego świata. Zamówili mszę za spokój jego duszy i przez miesiąc wieczorami wspólnie odmawiali za niego zmieniony różaniec. Kazała im odmawiać Ojcze Nasz zamiast Zdrowaś Mario.

Przez miesiąc modlitwy w domu był spokój. Potem znów zaczęłam odczuwać obecność kogoś. Kiedyś zasłaniałam okna w naszej sypialni. Nagle poczułam przejmującą obecność kogoś po drugiej stronie szyby, a przecież to jest wysoko nad ziemią. Czułam się obserwowana, szpiegowana.

Mąż Marii zaczął szukać informacji, kim był Paul. Pojechał w okolice Korfantowa, wypytywał starych ludzi o zbiorowe groby z czasów wojny. Znalazł nawet w jednej z wiosek kobietę, która opowiadała mu o Niemcach rozstrzelanych przez czerwonoarmistów i zakopanych w jakimś dole. Po tylu latach nie potrafiła jednak pokazać miejsca.

Potem dotarli do małżeństwa, które do ich wioski trafiło zaraz po froncie. Nie poznali już jego właścicieli, ale opowiadali, że musieli bardzo gwałtownie uciekać. Zostawili wszystko, całe wyposażenie, meble, rzeczy.

Po przejściu frontu przez dwa tygodnie Rosjanie i jacyś przyjezdni Polacy rabowali to poniemieckie mienie do gołych ścian i wywozili wozami. Od kogoś dostali widokówkę z 1904 roku. Takie przedwojenne pocztówki są dziś przedmiotem szerokiej wymiany kolekcjonerów. Ta przedstawiała ich pałacyk, a została wypisana i wysłana przez ówczesnego właściciela Paula do kogoś z rodziny z informacją, że urodziła mu się córka.

W poznaniu historii dworu bardzo pomógł proboszcz parafii w sąsiedniej, dużej wiosce, do której dawniej należał ich folwark. Przekopał archiwum parafialne, odnalazł całą serię nekrologów, zbieranych pewnie przez poprzedniego proboszcza po śmierci poszczególnych członków rodziny. Powoli dzieje pałacyku zaczęły się układać w całość.

Wybudowano go na początku XIX wieku. W 1939 roku majątek z dworem kupił sędzia Teodor Kutsche z Nysy. To dzięki niemu w sąsiedniej wiosce reaktywowano po kilku wiekach parafię, a on jako jej patron był głównym fundatorem miejscowego kościoła. W jego pobliżu postawił kaplicę nagrobną.

Część odnalezionych nekrologów udało się skonfrontować z zapisami z płyt nagrobnych. Ostatnim właścicielem majątku do 1945 roku był Paul Fitersbuch, oficer pruskiego wojska, który wżenił się w rodzinę. Jego córeczka, urodzona w 1904 roku, zginęła tragicznie, spadając z konia w wieku 6 lat.

To jest wasz dom. Wasz też

Adam odwiedził nas jeszcze raz i stwierdził, że Paul przebywa teraz na zewnątrz budynku, pod oknami naszej sypialni. Ja jednak dalej czułam niepokój. Poradził więc nam kontakt z kobietą medium ze Śląska, bardzo znaną w tym środowisku.

Mąż zadzwonił do niej, opowiedział o naszym przypadku. Obiecała przyjechać. Pół roku czekaliśmy na nią, tak była zajęta. Obeszła dom, doszła aż na poddasze. Potem stwierdziła, że rozmawiała z duchami i zaczęła nam opowiadać to, czego się od nich dowiedziała. Zaczęła nam mówić o nas i naszym domu takie rzeczy, których nigdy wcześniej nie mogła wiedzieć.

Na przykład o tym, że nieostrożny kombajnista kiedyś na podwórzu wjechał na rowerek naszego synka. Całe szczęście, że dziecka akurat tam nie było. Mnie powiedziała, że często kiedy zostaję sama w domu, jestem smutna i popłakuję. Powiedziała też, że mamy szczęście, że w domu są dzieci, inaczej duchy nie dałyby nam spokoju. Bo na przykład Elza upodobała sobie naszą córeczkę.

Elza była ochmistrzynią, zajmowała się prowadzeniem domu właścicielowi. Pracowała tam od 15. roku życia. Zajmowała pokój na poddaszu. Medium zobaczyło ją tam jako kobietę w długiej sukni z kluczami w rękach. Paul chodził po domu w mundurze oficera i wysokich butach. To jego kroki było słychać po nocach w pokoju przy sypialni właścicieli, gdzie miał kiedyś swój gabinet. Oprócz tego w domu była jeszcze Hildegarda, żona Paula.

W czasie naszej rozmowy z tą kobietą medium w pewnej chwili jej ręka zaczęła mimowolnie i pospiesznie rysować ołówkiem coś na papierze, a ona nadal rozmawiała z nami, nie patrząc na kartkę. Tak powstały portrety wszystkich tych mieszkańców domu. Staromodnie ubranych ludzi.

Medium przekazało prośby zmarłych. Najwięcej życzeń miała Hildegarda. Przede wszystkim poprosiła, żeby zadbać o jej rodzinny grobowiec przy kościele, który po wojnie został zniszczony i splądrowany. Chciała, aby odbudować ogrodzenie, odmalować napisy.

Życzyła sobie, żeby przy grobowcu trzy razy w roku kłaść białe kwiaty: w dniu jej urodzin, na Wszystkich Świętych i Wielkanoc. I jeszcze żeby w dzień Wszystkich Świętych w jej domu smażyć naleśniki, bo taka była ich rodzinna tradycja. Paul chciał, żeby odnaleźć jego grób, ekshumować ciało i przenieść jego szczątki do grobowca rodzinnego. Obiecywał nawet za to sowitą nagrodę. Przyznał też, że pałac jest ich wspólnym domem. Ich oraz nas, czyli nowych.

Zaczęliśmy zabiegać w radzie sołeckiej, żeby wspólnie wyremontować kaplicę nagrobną. Mąż sam sfinansował czyszczenie piaskowcowych płyt, ustawiliśmy na frontonie figurę Chrystusa. Wozimy białe kwiaty. Zaczęłam smażyć naleśniki 1 listopada. W końcu dzieci też to lubią. Tylko grobu Paula nigdy nie udało nam się odnaleźć.

Po trzech miesiącach kobieta medium przyjechała jeszcze raz. Przekonywała właścicieli, że duchy ciągle tu są, ale już uspokojone i przyjazne. Że nowi właściciele będą się tu wreszcie czuć dobrze, a nawet powinni uruchomić w pałacu pensjonat albo agroturystykę. Zapraszać gości na polowania, bo to idealne miejsce na domek myśliwski. Oferowała swoje doradztwo w prowadzeniu biznesu.

Muszę przyznać, że po jej wizycie nareszcie poczułam się dobrze we własnym domu. Dyskomfort, niepokój zniknęły. Niedługo potem nadeszły święta Bożego Narodzenia. W drugi dzień spodziewaliśmy się prawdziwego najazdu gości, cała rodzina w odwiedzinach. Do późnej nocy byliśmy z mężem na nogach, gotowanie, przygotowania.

Dochodziła 3 w nocy, kiedy zabraliśmy się do sprzątania. Mąż mył duży hall, a ja sprzątałam w kuchni. Tym razem oboje usłyszeliśmy za ścianą głośny odgłos ciężkich, oficerskich butów. Dla niego to był pierwszy raz. Właściwie chyba dopiero wtedy mi uwierzył.

Zmienili swoje postępowanie. Znajomy ksiądz poradził im natychmiastowe i zdecydowane odcięcie się od kontaktu z medium. Kazał im zaufać Bogu. Nie odebrali kolejnego telefonu od kobiety. Pojechali na Jasną Górę na spowiedź i kilka razy na specjalne msze. Pałac sprzedali. Przenieśli się kilkadziesiąt kilometrów dalej.

Dziś nie czytam nawet horoskopów w gazetach. Czuję spokój. Niechętnie wspominam tamte wydarzenia. Myślę, że w jednym domu mieszkaliśmy obok siebie, przy czym oni nas nie akceptowali, bo byliśmy Polakami, a oni Niemcami.

Jeszcze przed sprzedażą domu odwiedził nas kolejny raz bioenergoterapeuta. Obszedł cały dom i stwierdził, że w pokoju córki, nad jej łóżkiem, ta kobieta medium coś zostawiła. Coś niewidocznego, co on wyczuwa, a co ma blokować dostęp aniołów. Pomyślałam, że skoro blokuje dostęp aniołów, to zarówno dobrych, jak i złych. Tak naprawdę nie wiemy, jakie siły nawiedziły nasz dom i krążą koło moich najbliższych. Co z nami robiono ani w co się wplątaliśmy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska