Najmłodsza podopieczna Zespołu Placówek Opiekuńczo - Wychowawczych w Opolu ma 5 lat. Oprócz domu dziecka w ramach ośrodka działa też pogotowie opiekuńcze, do którego trafiają dzieci zabrane np. w środku nocy z libacji urządzonej przez rodziców.
Żadne z 60 przebywających w zespole dzieci nie przyszło tu z własnej woli. Co je do tego zmusiło? Wychowawcy mówią, że w większości przypadków właśnie wódka, którą rodzice pokochali bardziej niż swoje potomstwo.
- Sytuacja, w której dziecko trafia do nas, jest ostatecznością, gdy inne środki zawodzą i rodzice nie chcą nic w swoim życiu zmieniać - mówi Małgorzata Jędrzejczak, wychowawca w opolskim Domu Dziecka. - Wychowankowie często nie znają innego życia, więc nawet jeśli rodzice nie trzeźwieli i je zaniedbywali, dziecko nie przestaje ich kochać.
Maluchy, które do nas trafiają, na początku zwykle się cieszą, bo mają swoje łóżeczko, zabawki, czują się najedzone i bezpieczne. Ale mija kilka dni i zaczynają tęsknić. One wręcz wypierają z pamięci wszystko to, co w domu rodzinnym było złe.
Ale nie wszystkie są w stanie zapomnieć. Tak jak 8-letnia Dorotka, która na zajęciach z terapeutami miała wsiąść w wyobrażony wehikuł czasu i przenieść się do przyjemnych wydarzeń, które zapamiętała z przeszłości.
- Przeżyłam szok, kiedy dziewczynka powiedziała, że jej wehikuł się popsuł i nie może przenieść się do przeszłości. Proszę sobie wyobrazić co ona musiała przeżyć, skoro nie chciała do tego wracać nawet pamięcią - opowiada wychowawczyni. Dziewczynka chętnie za to wybiegała myślami w przyszłość. - Wyobrażała sobie, że ma dzieci, z którymi chodzi na spacery, gotuje pyszne obiady, którym daje to, czego ona w domu nie dostała.
Marzenia Dorotki nie są wyjątkiem. Podopieczni często obiecują sobie, że nie zmarnują swojego życia tak jak to zrobili ich rodzice. Nie zawsze się to jednak udaje.
- Pracuję tu już ponad 30 lat i choć może trudno w to uwierzyć, czasami przez nasz ośrodek przewijają się trzy pokolenia tej samej rodziny - opowiada wychowawczyni. - Kiedy zaczynałam pracę, staraliśmy się pomóc matce, po latach trafiła tu jej córka, która później urodziła dziecko i ono też znalazło się w naszej placówce.
Żeby łatwiej znieść konfrontację z szarą rzeczywistością wychowankowie fantazjują. Stworzone w dziecięcej główce opowieści, choć na moment pozwalają im się przenieść do lepszego świata, który znają tylko z opowieści. - Czasami dzieci wychodzą na przepustki i jadą na weekend do rodziców. Tak było w przypadku trójki rodzeństwa, które u nas przebywało.
Po powrocie dziewczynka opowiadała, że mamusia przygotowała im pysznego mielonego z ziemniaczkami i jej ulubioną surówką - wspomina Jędrzejczak. - Jeden z jej braci zapewniał z kolei, że na obiad była ogórkowa, a drugi, że kotlet schabowy. To dało nam do myślenia, że nawet tak podstawowa rzecz jak ugotowany przez mamę obiad, był tylko wytworem ich wyobraźni - mówi smutno.
Przez te wszystkie lata najbardziej zapadła jej jednak w pamięć trójka rodzeństwa: 7-letnia Ola, o rok starszy Krzyś i 9-letni Bartek.
- Matka miała konkubenta, oboje bardziej niż dziećmi zainteresowani byli tym, żeby w domu nie zabrakło alkoholu. Dzieci chodziły głodne, zaniedbane, ciągle wysłuchiwały pijackich awantur - wspomina. - Pewnego razu dostały od babci medalik. Zaczęły się wtedy modlić, żeby tatuś umarł… Wierzyły, że wtedy mama przestanie pić, a one będą miały normalną rodzinę.
Wychowankowie zresztą cały czas mają nadzieję, że jeszcze będą mieli prawdziwy dom, taki, jak ich koleżanki i koledzy.
- Rodzice czasami ich u nas odwiedzają, warunek jest taki, że muszą być trzeźwi. Przynoszą wtedy ze sobą oranżadę z marketu, chipsy albo czekoladę, a dzieciaki wierzą, że oni się zmienili i teraz będzie już tylko lepiej. Niestety rzadko się to udaje - wzdycha.
Pracownicy placówki mimo to nie odpuszczają i pokazują, że można żyć inaczej. Uczą swoich podopiecznych gotować, piec, sprzątać, prowadzić dom… Robią wszystko, by dzieciaki po opuszczeniu murów bidula mogły zacząć życie na własny rachunek.
- My jesteśmy po to, żeby pomagać, ale nie ich wyręczać - mówi Magdalena Oleksyn, pracownik socjalny. - Dzieci mają swoje obowiązki, uczymy ich tego, żeby potrafiły o siebie zadbać czy załatwić sprawy w urzędzie. Chcemy dać im podstawowe umiejętności, których nie wyniosły z domu.
Wychowankowie, kiedy kończą 18 lat, muszą opuścić ośrodek (jeśli kontynuują naukę mogą przebywać w nim do 25 roku życia).
Wielu nie ma dokąd pójść, więc wraca do rodzin, z których przed laty zostali zabrani. Alkohol, używki, życie z dnia na dzień - to wciąga i zanim się obejrzą, powtarzają wzorce, które jeszcze niedawno sami przeklinali.
- Patrzę na każde dziecko, które do nas trafia i wierzę, że mu się uda. Nie zawsze tak się dzieje, ale musimy próbować. Zostawione na pastwę losu, na pewno sobie nie poradzą - uważa Małgorzata Jędrzejczak.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?