Dzieci z bidula też marzą

sxc.hu
- Nasi podopieczni nie znają innego życia, więc nawet jeśli rodzice nie trzeźwieli i ich zaniedbywali, dziecko nie przestaje ich kochać - mówi wychowawczyni. Żeby życie było bardziej znośne - zaczynają fantazjować. Np. o tym, że mama ugotowała pyszną ogórkową.
- Nasi podopieczni nie znają innego życia, więc nawet jeśli rodzice nie trzeźwieli i ich zaniedbywali, dziecko nie przestaje ich kochać - mówi wychowawczyni. Żeby życie było bardziej znośne - zaczynają fantazjować. Np. o tym, że mama ugotowała pyszną ogórkową. sxc.hu
Głód i strach przed pijanym ojczymem były dla nich codziennością. Kiedy trójka rodzeństwa dostała od babci medalik, maluchy zaczęły się modlić, żeby tata umarł. Chciały żyć jak inne dzieci.

Najmłodsza podopieczna Zespołu Placówek Opiekuńczo - Wychowawczych w Opolu ma 5 lat. Oprócz domu dziecka w ramach ośrodka działa też pogotowie opiekuńcze, do którego trafiają dzieci zabrane np. w środku nocy z libacji urządzonej przez rodziców.

Żadne z 60 przebywających w zespole dzieci nie przyszło tu z własnej woli. Co je do tego zmusiło? Wychowawcy mówią, że w większości przypadków właśnie wódka, którą rodzice pokochali bardziej niż swoje potomstwo.

- Sytuacja, w której dziecko trafia do nas, jest ostatecznością, gdy inne środki zawodzą i rodzice nie chcą nic w swoim życiu zmieniać - mówi Małgorzata Jędrzejczak, wychowawca w opolskim Domu Dziecka. - Wychowankowie często nie znają innego życia, więc nawet jeśli rodzice nie trzeźwieli i je zaniedbywali, dziecko nie przestaje ich kochać.

Maluchy, które do nas trafiają, na początku zwykle się cieszą, bo mają swoje łóżeczko, zabawki, czują się najedzone i bezpieczne. Ale mija kilka dni i zaczynają tęsknić. One wręcz wypierają z pamięci wszystko to, co w domu rodzinnym było złe.

Ale nie wszystkie są w stanie zapomnieć. Tak jak 8-letnia Dorotka, która na zajęciach z terapeutami miała wsiąść w wyobrażony wehikuł czasu i przenieść się do przyjemnych wydarzeń, które zapamiętała z przeszłości.

- Przeżyłam szok, kiedy dziewczynka powiedziała, że jej wehikuł się popsuł i nie może przenieść się do przeszłości. Proszę sobie wyobrazić co ona musiała przeżyć, skoro nie chciała do tego wracać nawet pamięcią - opowiada wychowawczyni. Dziewczynka chętnie za to wybiegała myślami w przyszłość. - Wyobrażała sobie, że ma dzieci, z którymi chodzi na spacery, gotuje pyszne obiady, którym daje to, czego ona w domu nie dostała.

Marzenia Dorotki nie są wyjątkiem. Podopieczni często obiecują sobie, że nie zmarnują swojego życia tak jak to zrobili ich rodzice. Nie zawsze się to jednak udaje.

- Pracuję tu już ponad 30 lat i choć może trudno w to uwierzyć, czasami przez nasz ośrodek przewijają się trzy pokolenia tej samej rodziny - opowiada wychowawczyni. - Kiedy zaczynałam pracę, staraliśmy się pomóc matce, po latach trafiła tu jej córka, która później urodziła dziecko i ono też znalazło się w naszej placówce.

Żeby łatwiej znieść konfrontację z szarą rzeczywistością wychowankowie fantazjują. Stworzone w dziecięcej główce opowieści, choć na moment pozwalają im się przenieść do lepszego świata, który znają tylko z opowieści. - Czasami dzieci wychodzą na przepustki i jadą na weekend do rodziców. Tak było w przypadku trójki rodzeństwa, które u nas przebywało.

Po powrocie dziewczynka opowiadała, że mamusia przygotowała im pysznego mielonego z ziemniaczkami i jej ulubioną surówką - wspomina Jędrzejczak. - Jeden z jej braci zapewniał z kolei, że na obiad była ogórkowa, a drugi, że kotlet schabowy. To dało nam do myślenia, że nawet tak podstawowa rzecz jak ugotowany przez mamę obiad, był tylko wytworem ich wyobraźni - mówi smutno.

Przez te wszystkie lata najbardziej zapadła jej jednak w pamięć trójka rodzeństwa: 7-letnia Ola, o rok starszy Krzyś i 9-letni Bartek.

- Matka miała konkubenta, oboje bardziej niż dziećmi zainteresowani byli tym, żeby w domu nie zabrakło alkoholu. Dzieci chodziły głodne, zaniedbane, ciągle wysłuchiwały pijackich awantur - wspomina. - Pewnego razu dostały od babci medalik. Zaczęły się wtedy modlić, żeby tatuś umarł… Wierzyły, że wtedy mama przestanie pić, a one będą miały normalną rodzinę.

Wychowankowie zresztą cały czas mają nadzieję, że jeszcze będą mieli prawdziwy dom, taki, jak ich koleżanki i koledzy.

- Rodzice czasami ich u nas odwiedzają, warunek jest taki, że muszą być trzeźwi. Przynoszą wtedy ze sobą oranżadę z marketu, chipsy albo czekoladę, a dzieciaki wierzą, że oni się zmienili i teraz będzie już tylko lepiej. Niestety rzadko się to udaje - wzdycha.

Pracownicy placówki mimo to nie odpuszczają i pokazują, że można żyć inaczej. Uczą swoich podopiecznych gotować, piec, sprzątać, prowadzić dom… Robią wszystko, by dzieciaki po opuszczeniu murów bidula mogły zacząć życie na własny rachunek.

- My jesteśmy po to, żeby pomagać, ale nie ich wyręczać - mówi Magdalena Oleksyn, pracownik socjalny. - Dzieci mają swoje obowiązki, uczymy ich tego, żeby potrafiły o siebie zadbać czy załatwić sprawy w urzędzie. Chcemy dać im podstawowe umiejętności, których nie wyniosły z domu.

Wychowankowie, kiedy kończą 18 lat, muszą opuścić ośrodek (jeśli kontynuują naukę mogą przebywać w nim do 25 roku życia).

Wielu nie ma dokąd pójść, więc wraca do rodzin, z których przed laty zostali zabrani. Alkohol, używki, życie z dnia na dzień - to wciąga i zanim się obejrzą, powtarzają wzorce, które jeszcze niedawno sami przeklinali.

- Patrzę na każde dziecko, które do nas trafia i wierzę, że mu się uda. Nie zawsze tak się dzieje, ale musimy próbować. Zostawione na pastwę losu, na pewno sobie nie poradzą - uważa Małgorzata Jędrzejczak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska