Dziesięć pokoleń Murlowskich

fot. Krzysztof Strauchmann
Eryka Murlowskiego w Chrzelicach znają wszyscy. Prawie wszyscy na Opolszczyźnie znają Chrzelice dzięki Murlowskiemu. Założyciel szkoły walki Centrum Kobudo Kenkyukai, niestrudzony propagator rowerów jednokołowych - monocykli, historyk amator, autor wielu artykułów o dziejach regionu. Większość swoich nietypowych zainteresowań przejął od ojca – Rajmunda Murlowskiego.
Eryka Murlowskiego w Chrzelicach znają wszyscy. Prawie wszyscy na Opolszczyźnie znają Chrzelice dzięki Murlowskiemu. Założyciel szkoły walki Centrum Kobudo Kenkyukai, niestrudzony propagator rowerów jednokołowych - monocykli, historyk amator, autor wielu artykułów o dziejach regionu. Większość swoich nietypowych zainteresowań przejął od ojca – Rajmunda Murlowskiego. fot. Krzysztof Strauchmann
Każdy Murlowski, to mój krewny - Eryk Murlowski z Chrzelic wie co mówi. Tropi rodzinę po całym świecie od ponad 20 lat.

Na początku wędrował pieszo. Był początek lat 90-tych, nie miał jeszcze samochodu. PKS-em dojeżdżał do Strzelec i szedł od wioski do wioski. Pukał do domów i mówił: Dzień dobry. Jestem Murlowski, czy tu mieszkają Murlowscy?

Dziś taki numer pewnie byłby już niemożliwy. Jemu pomógł kolega, który pracował w urzędzie i miał dostęp do bazy danych PESEL, obejmującej wszystkich mieszkańców Polski. Zdobył dla Eryka listę wszystkich Murlowskich w kraju razem z adresami. Dzięki temu wiedział gdzie pójść. Potem dołożył do tego dodatkowe wiadomości, zdobywane od krewnych, że gdzieś, do jakieś miejscowości, przeprowadził się kiedyś jakiś kuzyn czy wujek.

- Kiedy już się przedstawiłem, od razu pytano mnie czy szukam swoich przodków, bo chcę dostać niemiecki paszport - wspomina Eryk Murlowski. - Ludzie początkowo nieufni przekonywali się, gdy wyciągałem dowód osobisty i pokazywałem nazwisko. Musiałem długo tłumaczyć, że szukam swoich krewnych, informacji o rodzinie, o dziadkach. Chciałem sięgnąć maksymalnie daleko, jak najgłębiej cofnąć się w czasie.

Pięć albo sześć lat wędrował po Śląsku. Zdeptał okolice Jemielnicy, Strzelec Opolskich, Raszowej. Pytał ludzi, szukał grobów na cmentarzach, zaczął docierać do dokumentów z parafialnych archiwach, w archiwum kurii. Ksiądz Andrzej Hanich, ówczesny sekretarz kurii opolskiej, dał mu list polecający do proboszczów. Całe godziny przesiadywał na plebaniach wertując strona po stronie księgi metrykalne, niektóre jeszcze z XVII wieku. Indeksów do nich nikt nie pisał, a Murlowski mógł się pojawić na każdej stronie. Przekartkował tak 2,5 tysiąca ksiąg z zapisami o pogrzebach, narodzinach, ślubach. Po informacje bardziej współczesne wydzwaniał do urzędów stanu cywilnego w całej Polsce. Upraszał przez telefon urzędniczki o pomoc i dyktowały mu dane personalne kolejnych Murlowskich. Wtedy życie genealoga - badacza było prostsze. Dziś każdy boi się ustawy o ochronie danych osobowych.

- Zacząłem rysować na planszach drzewo genealogiczne, które ciągle trzeba było uzupełniać o nowe elementy i przerysowywać - wspomina. - Z tymi kartami jechałem w teren i pokazywałem ludziom, czasem z sąsiednich miejscowości, że niedaleko mają krewnych. Wiedzieli o nich, ale byli przekonani, że nic ich nie łączy. Często odkrywałem, że przed laty ich przodkowie poróżnili się ze sobą. Jak to bywa w rodzinie czasem o majątek. Bywało, że w powstaniach śląskich kuzyni stawali przeciwko sobie, po dwóch stronach frontu. Po latach zapominano o przyczynach podziałów, ale zapominano też o więzach krwi z mieszkającymi tuż obok.

Ród rzeźników
Eryka Murlowskiego w Chrzelicach znają wszyscy. Prawie wszyscy na Opolszczyźnie znają Chrzelice dzięki Murlowskiemu. Założyciel szkoły walki Centrum Kobudo Kenkyukai, niestrudzony propagator rowerów jednokołowych - monocykli, historyk amator, autor wielu artykułów o dziejach regionu. Większość swoich nietypowych zainteresowań przejął od ojca - Rajmunda Murlowskiego.

- Miałem 18 lat jak zmarł - wspomina. - Teraz wiem, że zadałem mu za mało pytań. Wtedy jeszcze nie wszystko mnie interesowało. Dziś mielibyśmy sobie dużo do powiedzenia.
Rajmund Murlowski urodził się w 1922 roku też w Chrzelicach. Jako chłopak marzył o pracy w cyrku. Miał dar do oswajania i tresowania zwierząt. Wszystkie domowe zwierzaki, a na wsi ich nie brakowało, chodziły za nim wiernie i wykonywały polecenia, jakby rozumiał ich język. Marzenia o cyrku przerwała wojna. Rajmund trafił do wojska, walczył w różnych egzotycznych miejscach. Był w Azji, Afryce, nauczył się sześciu języków. W wojsku miał kontakt z Japończykiem, od którego uczył się jiu - jitsu. Po wojnie trenował sztuki walki z jakimś brytyjskim oficerem. Od ojca Rajmunda zaczęło się synowskie zainteresowanie sztukami walki, przekazane potem przez Eryka dziesiątkom swoich wychowanków. To on, jeszcze w latach 50-tych, podpatrzył u jednego z chrzelickich gospodarzy, dziwny rower z jednym kołem. Kiedy 10-letni Eryk zaczął chorować, ojciec w warsztacie zrobił mu podobny monocykl. Żeby wzmocnił siły, znalazł zajęcia. I takie były początki opolskiego monocyklingu. Dziś połowa dzieciaków w Chrzelicach wywija piruety na jednokołowcach.

Dziadek, Leopold Murlowski, pierwszy z rodziny przeniósł się spod Jemielnicy do Chrzelic. Kupił dom, wystawiony na sprzedaż po rozrzutnym kowalu, który przegrał majątek w karty. Po Leopoldzie w tym samym domu zamieszkał Rajmund, po Rajmundzie Eryk i jego rodzina.
- Mój dziadek, jeszcze przed ślubem z babką, zaczął odwiedzać inną dziewczynę. Bracia babki dowiedzieli się o niewierności, zaczaili się na Leopolda na polu, gdy szedł do tej drugiej i nieźle mu wygrzmocili skórę. Dzięki temu jestem dziś na świecie - śmieje się Murlowski.
Przed Leopoldem był Bolesław Murlowski, z zawodu rzeźnik.

- Mojego pradziadka szukałem w dokumentach bardzo długo i nie mogłem trafić na informacje na jego temat - wspomina pan Eryk. - Z innych wiadomości wychodziło, że powinien być odnotowany w parafii Strzelce, ale go nie znalazłem. Po pięciu latach wróciłem tam i jeszcze raz przejrzałem księgi. Był wpisany na ostatniej stronie. Za pierwszym razem opuściłem koniec, bo myślałem, że pewnie tam już nic nie znajdę. Dopiero po znalezieniu pradziadka Bolesława całe drzewo genealogiczne rodziny zaczęło się mi układać.

I tak odgrzebał z niepamięci dziesięć pokoleń wstecz. Najstarszym i pierwszym według dokumentów, protoplastą rodu, okazał się Paulus Murlowski urodzony ok. 1680 roku wieku we wsi Rokicze, dziś części Raszowej. Na tym okresie kończą się parafialne dokumenty. Jego nieznany już ojciec lub dziadek przywędrował na Śląsk prawdopodobnie z Moraw. Eryk tam też próbował już szukać swoich korzeni, wspólnych przodków z rodem Murlow. Ciągle mu jednak brakuje czasu, żeby jechać na kwerendę w tamtejszych archiwach.

Tylko John nie odpisał
Kiedy tylko w Polsce dostępny stał się Internet, Eryk Murlowski zaczął wykorzystywać jego możliwości do szukania Murlowskich za granicą. Wstukiwał nazwisko w wyszukiwarki, wypisywał adresy mailowe do Murlowskich w Niemczech, w Stanach Zjednoczonych. Szukał swojego nazwiska w zagranicznych książkach telefonicznych, dostępnych bazach danych o klientach różnych instytucji. Do wszystkich, do których udało mu się znaleźć adres pocztowy czy elektroniczny, wysyłał list.

- Nawiązanie kontrataków nie było łatwe, bo za granicą ludzie są bardziej nieufni. Ale ja jestem cierpliwy. Pisałem, czekałem - opowiada dalej Eryk Murlowski. - Pierwsi odezwali się krewniacy ze Stanów Zjednoczonych. Okazało się, że kilka osób na własną rękę próbowało znaleźć swoje korzenie na Śląsku. Jeszcze w latach 70-tych ktoś przyjechał do Jemielnicy, trafił do Murlowskich, ale mu odpowiedzieli, że nie są żadnymi krewniakami.

Pomocą w Stanach stała się kuzynka Joanna z Michigan. Podsyłał jej pytania, a ona grzebała w potężnych bazach danych amerykańskich, którzy od dziesiątków lat zbierają informacje genealogiczne o wszystkich ludziach na Ziemi.

- Krewni z Ameryki stopniowo zaczęli się ze mną dzielić swoimi informacjami, dokumentami. Dostawałem np. wypisy z rejestru pasażerów statków, które w XIX wieku przypływały najczęściej z niemieckiego portu w Bremie. Z nazwiskiem, zawodem, miejscem pochodzenia emigrantów. To w nich potwierdziło się, że jesteśmy właściwie rodem rzeźników, bo ta profesja najczęściej była wykonywana przez Murlowskich. Ale byli też stolarze, jakiś producent instrumentów muzycznych, dwóch księży.
Jednego z wujków - Staśka, znalazł w Londynie, na podstawie kilku starych fotografii rodzinnych z niejasnymi podpisami na odwrocie. Stanisław Murlowski wyjechał za granicę jeszcze przed wojną w wieku 7 lat. W Niemczech znalazł Jensa Murlowskiego, który tak jak Eryk w Opolu prowadzi agencję ochrony Murlowski Security. Tylko jeden raz pewien Murlowski z Niemiec wyparł się wspólnego pochodzenia. Eryk zadzwonił do niego, zaczął wypytywać dziadka i jego braci, których ustalił w swojej genealogii. Niemiec był zbulwersowany, że ktoś ma jego dane personalne i wszystkiemu zaprzeczył.

W 2000 roku grupa Murlowskich z Ameryki przyjechała na wycieczkę do Krakowa. Eryk spędził z nimi wtedy dwa dni na rodzinnych dyskusjach. Przyszedł mu do głowy pomysł zorganizowania zjazdu rodowego na Górze Świętej Anny. Zabrakło mu wsparcia w tym dużym przedsięwzięciu, ale nadal planuje takie spotkanie.

W komputerowej bazie danych o 10 pokoleniach rodu, Eryk Murlowski ma wpisanych ok. 1,5 tys. Murlowskich, żyjących i zmarłych. W Polsce jest obecnie około setki rodzin o takim nazwisku. Oprócz Opolszczyzny także w Katowicach, Bolesławcu, w Szczecinie. W Stanach Zjednoczonych mieszka ok. stu osób z nazwiskiem Murlowski lub Murlowsky. Najbardziej znany jest reżyser hollywoodzki John Murlowski, autor sporej liczby filmów sensacyjnych min. z Hulkiem Hoganem. On też jest krewniakiem. Do niego też Eryk pisze prośby o kontakt. Na razie bez efektu.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska