Dzikie zwierzęta atakują Kędzierzyn-Koźle

fot. Daniel Polak
Świniodziki okupują pobocze na drodze do Sławięcic. Żadne zoo nie chce przyjąć tej ferajny.
Świniodziki okupują pobocze na drodze do Sławięcic. Żadne zoo nie chce przyjąć tej ferajny. fot. Daniel Polak
W lesie czyha wiele niebezpieczeństw. A to żmija zasyczy nerwowo, a to dzik pogoni na drzewo. Mieszkańcy Kędzierzyn-Koźla nie muszą jednak wędrować w głąb kniei, by spotkać się oko w oko z dziką zwierzyną. Ta buszuje po osiedlach. I napędza ludziom strachu.

- Nie być na spacerze w taki piękny dzień to grzech - pomyślała pani Urszula, mieszkanka bloku przy ulicy Benisza na os. Powstańców Śląskich. I ruszyła na spacer po łące za blokiem. Razem z psem szła drogą wśród brzózek, podziwiała złote kolory jesieni, wdychała z rozkoszą rześkie powietrze...

- Azor baraszkował w trawie, gdy nagle naprężył się jak struna. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam, że kilka metrów dalej stoi wielki dzik. Odyniec patrzył na nas swoimi małymi ślepiami i prychał. Złapałam psa za smycz i w te pędy zaczęłam uciekać z łąki. A bestia za nami - opowiada przejęta pani Urszula.

Ważący ze sto kilo potwór zrezygnował z pościgu dopiero po kilkudziesięciu metrach. Gdy pokazał, kto tu rządzi, zawrócił spokojnie do lasu, który okala osiedle.

Polowanie w zakładach

- Przez kilka dni bałam się chodzić na łąkę. Teraz z Azorem bardzo uważamy na spacerach - zapewnia pani Urszula.

Jeszcze bardziej uważać muszą pracownicy kędzierzyńskich Azotów. W tym olbrzymim zakładzie pracuje 1600 osób. Wielki kombinat chemiczny podzielony jest na sortownie, pakownie, linie przesyłowe i instalacje produkcyjne. Zakład przypadł do gustu dzikom, które zorientowały się, że płot dzielący firmę od lasu, jest dziurawy jak polskie drogi. Olbrzymie stado, liczące ponad czterdzieści sztuk przychodzi popatrzeć, jak produkuje się nawozy dla całej Europy. Przy okazji buchtują w ziemi, podjadają kable i straszą robotników.

- Musimy się ich pozbyć - przyznaje Alicja Górska, rzecznik prasowy ZAK.
Bo dziki stanowią zagrożenie dla istniejących tam instalacji. Wystarczy, że wyryją dziurę, nie tam, gdzie trzeba. Dlatego sprawą zajął się starosta kędzierzyński Józef Gisman. Wydał decyzję o odstrzeleniu nieznośnej watahy. Myśliwi z Polskiego Związku Łowieckiego już czyszczą broń i szykują się na polowanie.

- Choć, nie jest to łatwe zadanie - przyznaje Jan Kowalski z opolskiego PZŁ. - Mamy jednak specjalistów, którzy wiedzą, jak strzelać do zwierząt na terenie zakładów. Trzeba uważać, żeby przypadkiem nie uszkodzić jakichś urządzeń. Ale poradzimy sobie, choć nie wiem, czy upolujemy wszystkie.

Zapolować z kolei nie można na dziki grasujące przy drodze pomiędzy osiedlem Sławięcice a Blachownią. Bo tamtejsza zwierzyna, to nie są już czystej rasy dziki, a krzyżówki ze świniami wietnamskimi. Dwa lata temu ktoś wypuścił z zagrody kilka "wietnamek" do lasu. Lochy o orientalnych rysach szybko wpadły w oko rodzimym dzikom. Efektem tej polsko-wietnamskiej miłości jest stadko małych świniodzików. Dziś rodzina liczy już ponad 50 osobników i codziennie przyprawia kierowców o ból głowy.

Polsko-wietnamska miłość kwitnie w lesie

Daniel Polak, fotoreporter nto kilka dni temu wracał z pracy samochodem do Sławięcic, gdzie mieszka. Nie przypuszczał, że na poboczu czai się zagrożenie.

- Locha wyskoczyła mi tuż pod koła. Depnąłem na hamulec. Stara zdążyła przejść, ale za nią biegł jeszcze jeden mały. Nie udało mi się go ominąć. Walnąłem w warchlaka - opowiada Daniel.
Zarówno on, jak i zwierzę, mieli jednak szczęście. Uderzenie było na tyle lekkie, że na samochodzie pozostało tylko niewielkie wgniecenie. Warchlak otrzepał się tylko i pobiegł z powrotem do lasu.

Takich spotkań kierowcy mieli już kilkadziesiąt. Na żądanie odstrzelenia azjatyckiego gangu, myśliwi odpowiadają krótko:

- Krzyżówki nie są już zgodnie z przepisami zwierzyną łowną i strzelać nie możemy. Kto wypali do takiego zwierza, może stracić pozwolenie na broń - rozkładają ręce.
Tutejsze starostwo chciało odłowić dzikie świnie, ale żadne zoo nie zgodziło się przyjąć takiej ferajny. Próbowano za pomocą jedzenia zwabić je w głąb lasu, ale po kilku dniach wróciły. Dziś już mało kto wierzy, że kiedykolwiek wyprowadzą się z osiedla.

Bóbr trafił na dołek

Kozielski Rynek nie uchodzi za bezpieczne miejsce, szczególnie w nocy. To za sprawą band młodych chuliganów i Romów, którzy upodobali sobie to miejsce, organizując tam zakrapiane imprezy i zaczepiając mieszkańców. Policja interweniuje tam dosyć często.

Ale wezwanie z marca 2008 roku nie dotyczyło awanturujących się ludzi. Jeden z mieszkańców Koźla alarmował, że po Rynku spaceruje olbrzymi bóbr. Ostre jak brzytwa zębiska i wielki jak taran ogon przeraziły przechodnia. Bał się, że rzeczny potwór rzuci się na niego i zrobi użytek ze swych siekaczy. Tym razem policjanci i strażnicy miejscy niepotrzebnie szykowali się na ostry bój. Gdy przyjechali na rynek, gryzoń siedział beztrosko w jednym z klombów i nie miał zamiaru nikogo zaczepiać.

- Nawet nie zareagował agresywnie na nasz widok. Z siedziby straży miejskiej zabraliśmy klatkę na psy, w której umieściliśmy zwierzaka - opowiada strażnik miejski, Jarosław Tonderys.
Za zakłócenie ciszy nocnej, bóbr trafił na kilka godzin za kraty. Nad ranem po wyjściu z "dołka" został wypuszczony do Odry.

Więcej o zwierzętach w Kędzierzynie-Koźlu czytaj na mmkkozle.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska