Góra Św. Anny - 300 lat Nowej Jerozolimy

fot. Archiwum klasztoru na Górze Św. Anny
Początek XX wieku. Na kalwarię przychodziły wtedy tłumy pątników z całego Śląska. Modlili się po polsku, po niemiecku i po morawsku.
Początek XX wieku. Na kalwarię przychodziły wtedy tłumy pątników z całego Śląska. Modlili się po polsku, po niemiecku i po morawsku. fot. Archiwum klasztoru na Górze Św. Anny
Kiedy trzy wieki temu hrabia Gaschin zbudował kalwarię wokół Góry św. Anny, nie chcieli jej franciszkanie i nie bardzo interesowali się nią wierni. Dziś odwiedza ją rocznie od 70 do 100 tysięcy pątników.

Dla wielu z nich kalwaria wokół Góry św. Anny jest równie ważna jak samo sanktuarium z figurką patronki Śląska. Alojzy Niestrój z Opola Nowej Wsi Królewskiej pierwszy raz szedł dróżkami Nowej Jerozolimy w 1940 albo 1941 roku za rękę z mamą jako pięcioletnie dziecko.

Regiopedia: Góra św. Anny

- Mieszkaliśmy wtedy w Komprachcicach - wspomina pan Alojzy. - Wyjeżdżało się z domu furmanką o piątej rano do Opola, potem jechało pociągiem do Zdzieszowic, a stamtąd szliśmy na Górę św. Anny pieszo. Tylko nasze bagaże jechały na wozach. Te pierwsze obchody, jakie pamiętam, były oczywiście prowadzone po niemiecku, bo była wojna. Ale po niej, także jako dorosły jeździłem na obchody co roku, najchętniej na Podwyższenie Krzyża Świętego. Tylko ciężka choroba zatrzymywała mnie w domu. Bo kalwaria to jest moje miejsce. Mógłbym po niej chodzić codziennie. Nie znudzi mi się.

Kawałek Ziemi Świętej w domu

Pomysłodawcą zbudowania kalwarii był Melchior Ferdynand Gaschin, ten sam, który sprowadził franciszkanów na Górę św. Anny. Po trosze zainspirował go górzysty teren wokół sanktuarium, nadający się w sam raz na odwzorowanie świętych miejsc z Jerozolimy i okolic.

Po trosze - Kalwaria Zebrzydowska, zbudowana sto lat wcześniej przez spokrewnionego z Gaschinami Mikołaja Zebrzydowskiego. Podobne kalwarie powstawały wtedy w całej Europie. Pobożni chrześcijanie bardzo chcieli pielgrzymować do Ziemi Świętej. Ale taka wyprawa była i długa, i bardzo kosztowna. Zabrzydowski i Gaschin mogli sobie na nią pozwolić. Zwykli śmiertelnicy nie bardzo.

Z myślą o nich Gaschin chciał postawić kalwarię, zachowując nie tylko rzeczywiste odległości między opisanymi w Ewangelii miejscami związanymi z życiem Pana Jezusa i Matki Bożej. Melchior, niestety, z powodu podeszłego wieku, sam nie zdążył zrealizować swego pomysłu. W testamencie nakazał to spadkobiercom.

W 1700 roku podjął się budowy jego bratanek, Jerzy Adam Gaschin. Od biskupa wrocławskiego dostał zgodę na zbudowanie trzech większych i trzydziestu mniejszych kaplic. Robotę powierzył włoskiemu mistrzowi z Opola Dominikowi Sighno. W lipcu 1709 roku Nowa Jerozolima była gotowa.

Pół wieku ciszy

I... zaczął się z nią potężny kłopot. Okazało się bowiem, że pątników po kalwaryjskich dróżkach nie chce oprowadzać i otoczyć opieką duszpasterską ani leśnicki proboszcz, ani franciszkanie z Góry św. Anny. Bez przewodników na kalwarię nie chodzili wierni. Budowle stały i niszczały.

Ponieważ fundator zażyczył sobie, by nabożeństwa kalwaryjskie odbywały się po polsku, niemiecku i morawsku, zakonnicy tłumaczyli się, że po pierwsze jest ich za mało jak na tyle obowiązków, a w dodatku nie wszyscy są poliglotami.

- W tej odmowie nie było złej woli - wyjaśnia o. Błażej Kurowski, gwardian klasztoru - na Górze św. Anny przebywali franciszkanie ze zreformowanej gałęzi naszego zakonu, którzy chcieli wiernie przestrzegać reguły. Bali się, że jak rzucą się w wir obowiązków duszpasterskich, nie będą mieli dość czasu na modlitwę.

No i wiedzieli dobrze, że aby utrzymać kalwarię, będą musieli zbierać pieniądze od pątników. A oni chcieli być autentycznie ubodzy i rzeczywiście nie mieli nic. Nawet ofiary za odprawiane msze św. oddawali leśnickiemu proboszczowi.

Dyskusje, spory i przepychanki między Gaschinami i zakonnikami trwały pół wieku. Kiedy wreszcie w 1763 roku franciszkanie zgodzili się organizować nabożeństwa kalwaryjskie, okazało się, że większość kaplic nadaje się do generalnego remontu. Dzięki ofiarom darczyńców - z Antonim Gaschinem zwanym Mocnym na czele
- udało się nie tylko dźwignąć z ruin dawne kaplice, ale także przerobić kaplicę Świętych Schodów, czyli gradusów, oraz dobudować sześć kolejnych kaplic.

Ostatnią, czterdziestą, wzniesiono sto lat temu na jubileusz kalwarii.
W święto Podwyższenia Krzyża w 1764 roku rozpoczęły się nabożeństwa kalwaryjskie. Uczestniczyły w nich tłumy pątników z całego Śląska. Dwa lata później był gotowy schemat nabożeństw kalwaryjskich, który zresztą obowiązuje do dnia dzisiejszego. W 1767 roku o. Wacław Waxmański opracował specjalny modlitewnik na obchody: "Nowa Jerozolima albo Kalwarya całey Męki Jezusowey". Wydaną po polsku "kalwaryjkę" przetłumaczył na niemiecki hrabia Filip Collona ze Strzelec Opolskich.

- Zwyczaj przychodzenia na obchody z kalwaryjką zachował się na szczęście aż do dziś - mówi o. Błażej. - Praktycznie wszyscy chodzą po dróżkach z książeczkami, więc wszyscy mogą się modlić i śpiewać. Jak ktoś zapomni kalwaryjki, zwykle kupuje na miejscu nową. Niektórzy starzy pątnicy mają w ten sposób w domu po 4-5 sztuk.

Kaplice dla Trzody

Pierwszą wielką przeszkodą w rozkwicie nabożeństw kalwaryjskich było wypędzenie franciszkanów w roku 1810 z powodu sekularyzacji zakonu. Opiekę nad pielgrzymami przejęli z konieczności wikariusze z okolicznych parafii, ale ruch pątniczy podupadł.

- Kiedy pod koniec lat pięćdziesiątych XIX wieku klasztor na Górze św. Anny objęli franciszkanie z Westfalii, przekonali się, że w niektórych kaplicach kalwaryjskich miejscowa ludność hodowała świnie - mówi o. Błażej Kurowski - zaś teren kalwarii, liczący pierwotnie 40 hektarów, został mocno przyorany przez rolników.

Trzeba było na nowo prowadzić pomiary i stawiać graniczne kamienie. Szczerze mówiąc, to i teraz się zdarza, że ktoś dołączy do swojego pola kawałek kalwaryjskiego gruntu. Walka o miedzę nie skończyła się wraz filmem o Kargulu i Pawlaku - śmieje się gwardian.

Pod koniec wieku XIX pobożne wędrowanie po kalwaryjskich dróżkach rozkwitło na nowo. W roku 1871 - jak notuje w książce "Góra św. Anny. Centrum Pielgrzymkowe Śląska Opolskiego" ks. dr hab. Andrzej Hanich - na Podwyższenie Krzyża Świętego przybyło aż 300 tysięcy pątników, a rok później 100 tysięcy. W 1864 roku - w stulecie nabożeństw kalwaryjskich - tylko od połowy sierpnia do połowy września przez Górę św. Anny i kalwarię przeszło 400 tysięcy ludzi.

Później obchody kalwaryjskie w czasie wielkich odpustów na Górze św. Anny obchodzono podwójnie - po polsku i po niemiecku. Tak było od roku 1861 aż do wybuchu wojny.

- Góra św. Anny była z natury wielokulturowa - wspomina abp Alfons Nossol - wielkie odpusty były nawet potrójne. W jedną niedzielę po niemiecku, w kolejną po polsku, a w następną po czesku. Nasz sąsiad i wujek, kuzyn mojej mamy, był prawdziwym łowcą odpustów. Jeździł na nie trzy razy, tylko kalwaryjkę zmieniał za każdym razem na właściwą.

Łotwórzcie serca i portmanyje

Franciszkanie opuszczali Górę św. Anny jeszcze dwukrotnie - wypędzono ich z klasztoru w 1875, podczas Kulturkampfu, i pod rządami hitlerowców w czerwcu 1941. Ta ostatnia ewakuacja była najszybsza. Kazano się zakonnikom spakować w trzy godziny.

Po wojnie władze komunistyczne nie odważyły się już usuwać franciszkanów, chociaż w latach 50. zdarzały się złośliwości pod adresem pątników. "Nieznani sprawcy" rozrzucali potłuczone szkło na dróżkach, w tłum pielgrzymów wbiegał znienacka wypuszczony nie wiadomo skąd i przez kogo koń. Próby odebrania ojcom klasztoru pod pozorem, że są nazbyt proniemieccy, torpedował o. Barnaba Stokowy, więziony za swoją polskość w obozie koncentracyjnym.

- To był czas wielkich remontów na Górze św. Anny - wspomina ks. abp Nossol.
- Pamiętam, jak któregoś razu byłem jako chłopiec z mamą na pielgrzymce, a o. Barnaba prosił o ofiary: "Ludzie, jakżeście już prziśli, to łotwórzcie nie ino wasze serca, ale tyż portmanyje" - wołał. I to działało. Mama wrzucała na ofiarę wszystkie grosze, jakie jej w tym momencie zostały. O lodach w powrotnej drodze, trzeba było zapomnieć.

Okazją do kolejnego i pewnie największego remontu kalwarii w jej historii stał się tegoroczny jubileusz trzystulecia. Trzynaście lat temu na pomysł wyremontowania z tej okazji kaplic kalwaryjskich wpadł ówczesny poseł mniejszości Helmut Paździor.
Pomysł przyszedł Paździorowi do głowy w Wielki Piątek 1996, gdy jak co roku uczestniczył w obchodach kalwaryjskich.

- Pielgrzymi idą wolno, więc miałem czas, żeby zajrzeć do każdej z 28 kaplic poświęconych męce Pańskiej i zobaczyć, że one potrzebują pilnie naprawy. Postanowiłem zarazić tą ideą opolskich przedsiębiorców i samorządowców
- wspomina Helmut Paździor. - Rok później powstała - z błogosławieństwem biskupa opolskiego i prowincji franciszkanów - Fundacja Sanktuarium Góra św. Anny.

Pierwszą wyremontowaną przez nią dużą kaplicą był - w latach 2000/2001 - "Wieczernik". Najpierw franciszkanie wymienili pokrycie dachu, więźbę i rynny, a potem fundacja sfinansowała prace konserwatorskie. Odtworzono polichromie ścienne i obrazy na suficie. Odrestaurowano zniszczony przez wodę ołtarz ozdobiony XIX-wiecznymi figurami Józefa Koppa z Monachium.

Najgorsza jest wilgoć

Bo wilgoć jest największym problemem na kalwarii. Kaplice nie są ogrzewane, więc zimą temperatura dochodzi tam do minus 20 stopni, a latem osiąga plus dwadzieścia. Takie skoki bardzo szkodzą dziełom sztuki. W rzadko otwieranych kaplicach są kłopoty z wentylacją. Zimą grube mury się wychładzają.

Gdy po otwarciu kaplic do środka dostaje się ciepłe powietrze, po ścianach leje się woda. Widać włoski twórca kalwarii nie uwzględnił polskich realiów - mrozu i śniegu.

Przy okazji remontów do kaplic wróciły niemieckie inskrypcje zamalowane w czasach PRL (polskie z kolei zatarto w okresie III Rzeszy). Wszystkich kaplic nie udało się odrestaurować, ale gwardian klasztoru uważa już wykonane prace za duże osiągnięcie.

- Dzięki pomocy sponsorów udało się odnowić 28 kaplic za sumę około 2 mln zł
- mówi o. Błażej. - Kilka kolejnych czeka na nową elewację, a dziewięć będziemy remontować już po jubileuszu.

Na pewno jest dla kogo. Podczas wielkich i małych odpustów na drogę krzyżową i dróżki Maryjne chodzi co roku od 70 do 100 tysięcy pątników, czyli blisko połowa z 220 tys. osób odwiedzających Górę św. Anny.

- Pątników ubyło trochę w latach 80., po ostatniej dużej emigracji do Niemiec. Teraz ich liczba jest stała - uważa o. Błażej. - Mniej ludzi spędza podczas obchodów całe 3 lub 4 dni na Górze św. Anny. Raczej przyjeżdżają na konkretne nabożeństwo, potem wracają do domu się przespać i nazajutrz przyjeżdżają z powrotem. Ale symboliczny pogrzeb Matki Bożej na dróżkach Maryjnych czy wieczorna procesja ze świecami na Podwyższenie Krzyża wciąż gromadzi tłumy. Także młodzieży i rodzin z dziećmi. To są widowiskowe i bardzo wzruszające nabożeństwa. Ludzie mają to wypisane na twarzach.

Nowym zjawiskiem są na Górze św. Anny turyści i pielgrzymi spoza Śląska. Jadąc z Jasnej Góry do Krakowa, Łagiewnik czy Wadowic, zatrzymują się na papieskim szlaku. Jeśli tylko chcą, dostają klucze i idą przez kalwarię od kaplicy do kaplicy. Kto chce przejść całość, musi znaleźć czas i siły na 9 kilometrów drogi i modlitwy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska