Góra św. Anny. Wulkan niewykorzystanych szans

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Góra św. Anny.
Góra św. Anny. Radosław Dimitrow
To miejsce wyjątkowe. Z zastygłej lawy. Przelano tu powstańczą krew. Jest amfiteatr - jeden z większych w Europie. Chodził tędy papież Jan Paweł II. I co z tego?

Puste ulice, zamknięte restauracje i kompletny brak turystów. Amfiteatru (a raczej jego szczątków) nie udało się odnowić ani przed koncertem Maryli Rodowicz, ani nawet przed przyjazdem prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. Pozostałości po wulkanie? Chwała temu, kto sam zdoła je odkryć.

Ale do 2020 r. ma się to zmienić - wszystko dzięki milionom z Unii i pomysłom prywatnych przedsiębiorców. Na razie to owi lokalni przedsiębiorcy walczą, by klejnot w koronie Śląska Opolskiego odzyskał blask. I by mogli na Górze św. Anny żyć. Mają pomysły niebanalne, a tylko takie dają szansę na zaistnienie. Alpejska kolejka - to jeden z nich.

Zaciskają zęby

Typowy pielgrzym, który przyjeżdża w niedzielę na Górę św. Anny, ma utarty schemat tego, co będzie robił po wyjściu z bazyliki.

- Spacer do amfiteatru, obiad w restauracji i wracamy do domu - przyznaje Janusz Dąbrowski z Opola, którego spotkaliśmy wraz z żoną i dziećmi w pobliżu pomnika papieskiego. Czteroosobowa rodzina - to jedyni zwiedzający, na których można się było natknąć około południa.

Góra św. Anny kojarzy się większości Opolan z miejscem, w którym nieustannie jest tłoczno i panuje gwar: z niezliczoną ilością pielgrzymów modlących się w grocie, odpustowymi budami w każdym zaułku i pełnymi restauracjami. Na "Anabergu" rzeczywiście tak jest, ale tylko kilka dni w ciągu roku i przede wszystkim w okresie letnim. Na co dzień, poza sezonem trudno spotkać na ulicy żywą duszę. Choć trudno w to uwierzyć, turystów jest tak mało, że właściciele niektórych restauracji zamykają je w środku tygodnia, bo wiedzą, że i tak nic nie zarobią. Inni zaciskają zęby zgodnie z zasadą: "byle do wiosny".

- Mam wrażenie, że Góra św. Anny, zamiast się rozwijać, zamiera - przyznaje Marek Ociepa, właściciel stylowej restauracji, która stoi w samym centrum wsi. - Kiedyś można było tutaj dojechać równiutką drogą bez dziur, na miejscu działał niewielki ośrodek zdrowia, no i była poczta. Dziś, choć jesteśmy turystyczną miejscowością, ludzie mają problem, żeby stąd wysłać pocztówkę. Nie ma gdzie kupić znaczków, a jak ktoś już przywiezie je ze sobą, to i tak nie wiadomo, kiedy listonosz zajrzy do skrzynki na listy, żeby nadać je dalej.

Zmarnowana szansa

W czasie gdy właściciele lokali w środku wsi patrzą na puste stoliki lub obsługują pojedynczych klientów, w restauracjach stojących zaledwie 800 metrów dalej brakuje krzeseł, żeby usiąść. Klienci przepychają się łokciami, żeby w miejscowym fast foodzie kupić kanapkę z kurczakiem. Nawet na stacji benzynowej trzeba odstać swoje, żeby dostać hot doga. Tak wygląda życie na autostradowym parkingu, który znajduje się na obrzeżach Góry św. Anny. Tą trasą przejeżdża każdej doby ok. 30 tysięcy samochodów.

- Tu jest pięknie! - zachwyca się pani Ilona z Poznania, która zatrzymała się na autostradowym parkingu, żeby rozprostować kości. - Pierwszy raz tutaj jestem i chętnie zobaczyłabym, jak wygląda wasza bazylika. Ale stąd nie da się wyjechać na Górę św. Anny. Już sprawdzałam. Teren jest ogrodzony, a brama zamknięta.

Z autostrady nie da się zjechać na "Anaberg", bo kilkanaście lat temu, gdy drogowcy zbliżali się w te strony, żeby położyć kolejny kilometr trasy, ekolodzy przywiązali się do drzew i protestowali przeciwko niszczeniu miejscowego krajobrazu. Przyklaskiwali im okoliczni mieszkańcy, którzy bali się, że jeżeli powstanie zjazd, to z powodu dużej ilości ciężarówek jeżdżących przez wieś ich życie zamieni się w piekło. Ostatecznie z budowy zjazdu na Górę św. Anny zrezygnowano. Dziś miejscowi przedsiębiorcy przyznają, że to był największy błąd, który sprawił, że okolica zaczęła "się zwijać".

- To żyła złota, od której jesteśmy teraz odcięci - komentują właściciele restauracji.

Teoretycznie do wsi można się dostać na piechotę, wychodząc z parkingu przez niewielką furtkę, ale mało kto o tym wie.

Deficyt rozrywki

Góra św. Anny ma jeszcze jeden problem. Choć od strony duchowej franciszkanie do perfekcji opanowali organizowanie uroczystości, to po skończonej mszy pielgrzymi niespecjalnie mają co tutaj robić. Większość z nich wybiera spacer po amfiteatrze. To sprawia, że choć w sezonie przyjeżdża na "Anaberg" sporo pielgrzymów - według statystyk gminy nawet 300 tys. osób - to trudno ich tutaj zatrzymać, bo (podobnie jak rodzina Dąbrowskich) większość z nich po krótkim marszu i obiedzie odjeżdża w kierunku domu.

Miejscowi przedsiębiorcy zdecydowali, że nie będą się temu dłużej przyglądać i mimo wszystkich przeciwności losu zatrzymają tu turystów. Przykład dał Leszek Pistoła, który pomaga swojej siostrze w prowadzeniu domu weselnego, stojącego w bliskim sąsiedztwie Pomnika Czynu Powstańczego. By ściągnąć ludzi w okolice restauracji, postawił "Alpine Coaster", czyli całoroczną zjeżdżalnię grawitacyjną. To pierwsza i na razie jedyna taka atrakcja na Opolszczyźnie. Trasa zjazdu liczy 600 metrów, a jej pokonanie (wraz z wciąganiem na górę) zajmuje około 5-6 minut.

Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. W minioną niedzielę zjeżdżalnia była jedynym miejscem, gdzie można było spotkać większą liczbę ludzi. Choć na dworze były 3 stopnie Celsjusza poniżej zera, a zjeżdżającym odmarzały palce, to kupowali kolejne bilety, żeby przejechać się jeszcze raz.

- Jest super! Kiedyś jeździłam na czymś podobnym w Wiśle. Teraz na Górze św. Anny można się poczuć jak w górach! - mówi Ewelina Tiszbierek z Łąk Kozielskich, która jeździła kolejką wraz z kilkunastoosobową grupą znajomych.

- To, że ludzie przyjeżdżają tutaj nawet w mroźne dni, pokazuje,jak ludzie spragnieni są rozrywki - cieszy się Leszek Pistoła.

Miejscowi sami szykują atrakcje

Pistoła zamierza pójść za ciosem. Gdy się ociepli, rusza z budową ścieżek spacerowych wraz z tarasem widokowym, które będą okalać restaurację. Przewidział też atrakcję dla dzieci: potężny plac zabaw o powierzchni 1000 m kw. Huśtawki i zjeżdżalnie będą dla nich dostępne za darmo.

- W czasie gdy dzieci będą się bawić, rodzice będą mogli podziwiać widoki na Beskidy. Przy dobrej pogodzie góry są stąd świetnie widoczne, jak na pocztówce - dodaje Pistoła.

Właściciele restauracji w centrum wsi także nie czekają z założonymi rękami. Damian Pietrek wspólnie z mamą Agnieszką już jakiś czas temu wpadli na pomysł, że otworzą na Górze św. Anny galerię obrazów.

- Bardzo chcieliśmy takiego miejsca, ale rozsądek od początku podpowiadał nam, że sama galeria się nie "wyżywi" - przyznaje Damian. - Dlatego wpadliśmy na pomysł, że połączymy ją z restauracją.

Dziś klienci, którzy przychodzą tu np. zjeść pizzę, mogą podziwiać na ścianach dzieła twórców z całej Europy. Rodzina Pietrków nie tylko je wystawia, ale także sama maluje i organizuje plenery dla artystów.

Galeria sztuki jest już znana miłośnikom malarstwa z okolicznych stron.
- Pewien dystyngowany, starszy pan z Wrocławia regularnie nas odwiedza, żeby sprawdzić, jakie mamy nowości - mówi Agnieszka Pietrek. - Gdy coś mu się spodoba, od razu kupuje. Innym razem pewien przedsiębiorca kupił tutaj potężny obraz Góry św. Anny, który wyszedł spod pędzla rosyjskich malarzy. Choć Rosjanie zażądali za niego krocie, to cena nie grała roli.

Samorząd pomoże

Łukasz Jastrzembski, burmistrz gminy Leśnica, nie podziela opinii przedsiębiorców, że z powodu braku zjazdu z autostrady Góra św. Anny umiera. Jego zdaniem to miejsce straciłoby urok, gdyby sznur samochodów wjechał na miejscowe ulice. W jednym punkcie z przedsiębiorcami w pełni się jednak zgadza:

- Góra św. Anny może być bardziej atrakcyjna dla turystów - uważa.

Gmina upatruje szans w pieniądzach unijnych, które będą do wydania w latach 2014-2020. Samorządowcy zabiegają, by wpisać to miejsce na listę projektów kluczowych. Dzięki temu Góra św. Anny może dostać na wyłączność ok. 40 mln złotych. Burmistrz, starosta i marszałek nie będą musieli rywalizować o dotacje z innymi samorządami, bo te zostaną przyznawane poza konkursem.

- Przede wszystkim na Górze św. Anny zaplanowaliśmy budowę parkingu, bo większość pielgrzymów to dziś osoby zmotoryzowane. Planujemy go zbudować na polach w pobliżu okna papieskiego, by turyści nie musieli już parkować na "dziko" na kalwarii.

Prawdziwa rewolucja czeka także środek wsi. Dziurawy asfalt zastąpiony będzie kostką brukową. Znikną chaotycznie parkowane samochody, w tym miejscu turyści będą mogli usiąść na ławkach i odpocząć. W planach jest także remont dróg dojazdowych oraz brukowanego zjazdu, który prowadzi do amfiteatru.

Pierwsza inwestycja mająca uatrakcyjnić "Anaberg" ruszy natomiast jeszcze w tym roku - na terenie dawnego wyrobiska wapienia powstaną ścieżki spacerowe i potężny taras widokowy.

- To miejsce, w którym można zobaczyć pozostałości po tym, gdy Góra św. Anny była jeszcze czynnym wulkanem - tłumaczy Jastrzembski. - Będzie to świetna atrakcja na długie spacery i wypoczynek.

Inwestycja kosztować będzie 2 mln złotych, ale 95 proc. z tej kwoty zapłaci Unia Europejska.

Kłopotliwe miejsce

Amfiteatr. Złośliwi mówią, że przetrwał faszystów i komunistów, a w wolnej Polsce paradoksalnie nastanie jego koniec. Formalnie zabytek należy do Skarbu Państwa, a opiekuje się nim strzeleckie starostwo.

- "Opiekuje" to dużo powiedziane, bo dostajemy na niego od państwa zaledwie. 50-80 tys. złotych rocznie - tłumaczy starosta Józef Swaczyna. - Za taką sumę możemy co najwyżej wyczyścić rowy i posprzątać okolicę. Nic poza tym.

Starosta liczył dwa lata temu, że dostanie więcej pieniędzy na lifting amfiteatru w związku z przyjazdem w te strony prezydenta Bronisława Komorowskiego.

- Ale nawet to nie było argumentem - rozkłada ręce.

Wcześniej samorządowcy próbowali zainteresować amfiteatrem władze Telewizji Polskiej, by organizować tu cykliczne koncerty. Te początkowo były "za", ale problemem nie do przeskoczenia okazał się brak utwardzonej drogi dojazdowej, którą tiry mogłyby dowieźć pod scenę nagłośnienie.

- To są problemy, których z przyczyn finansowych samorządy nie są w stanie rozwiązać - dodaje Swaczyna. - Dlatego uważamy, że amfiteatr powinien być pod bezpośrednią opieką ministerstwa kultury. To unikalny zabytek w skali Europy. Jeżeli państwo w porę się nim nie zainteresuje, to za kilkanaście lat może być już za późno na jakikolwiek remont.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska