Grzegorz Radomski popłynął za marzeniem

Archiwum prywatne
Grzegorz Radomski
Grzegorz Radomski Archiwum prywatne
Rozmowa z Grzegorzem Radomskim z Opola, który3 sierpnia przepłynął kanał La Manche

- Ponoć Francuzi, którzy przywitali pana po swojej stronie kanału, byli przekonani, że dotarł pan do nich wpław prosto z Polski?
- Gdy wyszedłem na brzeg i opuściła mnie adrenalina, podeszli do mnie tamtejsi mieszkańcy, oni zawsze chętnie witają takich śmiałków. Jeden spytał, skąd jestem. Odpowiedziałem więc, że z Polski, a on na to: "Jak to, przypłynąłeś aż z Polski?". Chyba źle mnie zrozumiał.

- Wyszedł pan czy wyczołgał się na brzeg?
- Też myślałem, że na ten brzeg to wyjdę na czworakach. Ale nie, wyszedłem na własnych nogach, w pozycji pionowej, dumny...

- Miał się pan komu rzucić w ramiona?
- Niestety, musiałem wpław wrócić na łódkę asekuracyjną, taki mały kuter, który towarzyszył mi w przeprawie przez kanał La Manche. Ostatnie 200 metrów płynie się samemu, bez asekuracji łodzi, bo jest zbyt płytko, by mogła ona podpłynąć do linii brzegowej. Gdy wychodzi się z kanału po stronie francuskiej, ważne jest, by zrobić to samemu, bez niczyjej asekuracji i wsparcia. Gdyby ktoś podał mi rękę podczas wychodzenia z morza, byłoby to powodem do dyskwalifikacji. Podobnie jak dotknięcie łodzi asekuracyjnej podczas płynięcia. Tak więc na brzegu rozpostarłem podaną mi wcześniej flagę Polski sam. Mieliśmy początkowo plany, żeby wziąć z Opola kajak, by ktoś z ekipy asekuracyjnej przepłynął nim owe ostatnie 200 metrów - ale zrezygnowaliśmy.

- Nie czuł się pan samotny na tym brzegu, mimo obecności gapiów?
- Po części trzeba się z tym liczyć, pływanie jest sportem indywidualnym.

- Nie przepłynął pan kanału po najkrótszej trasie. Dlaczego?
- Wszystko przez diabelskie prądy, które spychają pływaków. Zamiast 35 kilometrów przepłynąłem ich 42. Prądy są tak silne, że niektórych pływaków rzucają raz w lewo, raz w prawo, więc trzeba płynąć slalomem. Płynąłem długo w miarę prosto, dopiero przy Francji zaczęło mnie lekko spychać. Około 7.40 czasu brytyjskiego wszedłem do wody w Dover, na plaży Szekspira, wyszedłem po 11 godzinach, około 19.00 . Średnio płynie się 15 godzin.

- A po jakim czasie tak naprawdę miał pan ochotę wyjść z wody na bezpieczną łódkę i owinąć się kocem?
- W połowie dystansu, może trochę dalej... Wykańczały mnie prądy, dodatkowo zimne, woda miała około 14 stopni Celsjusza. W połowie dystansu poczułem, że nogi - zmęczone i zmarznięte - odmawiają mi posłuszeństwa, a uda przeszywa ogromny ból. Praktycznie nie ruszałem nogami, cały wysiłek wziąłem na ramiona, co zresztą ostatecznie skończyło się kontuzją i nadwerężeniem barku. Starałem się zmieniać styl - z kraula na klasyczny, czyli popularną żabkę, żeby nogi wykonywały inny ruch, a mięśnie nieco inaczej się poruszały. Ale to nie pomogło. Stylem grzbietowym nie potrafiłem płynąć, choć doradzali mi, żebym na plecach pływał podczas posiłków. Jednak fale mi przeszkadzały.

- Podczas posiłków? Były jajka z bekonem i frytkami czy pizza?
- Woda i herbata - ciepłe, by ogrzać organizm, także płyny energetyzujące... Niczego nie byłem w stanie przełknąć. Mniej więcej co 20-30 minut musiałem pić. W sumie, przepływając kanał, straciłem 10 tysięcy kalorii.

- Błagał pan z wody, żeby przyjaciele wzięli pana na łódkę. Co oni na to?
- Słyszałem odmowy: "Nie, nie, jeszcze raz nie!". Mój brat ze swoją dziewczyną i moja narzeczona, którzy stanowili ekipę towarzyszącą, powtarzali: "Nie po to drugi raz dla ciebie przyjechaliśmy nad kanał, żebyś nas zawiódł. Więcej już nie przyjedziemy! Dotkniesz łódki, to połamiemy ci ręce".

- No to... przyjaciele. Ale poważnie: szczególnie ciężko było chyba pana narzeczonej - widziała, że jej ukochany cierpi, pada ze zmęczenia, a musiała odmówić pomocy...
- Narzeczona wiedziała, że spełniam marzenia. Sama wprawdzie nie pływa, nie żegluje, ale rozumiała moją walkę z samym sobą i z żywiołem. Z naszym pilotem płynęła jego pomocniczka, która również przepłynęła kiedyś La Manche i ona tłumaczyła mi: "Kryzys odejdzie, wytrzymaj. Ja miałam podobny spadek formy, w podobnym momencie". Trochę ich wówczas w myśli przeklinałem. Dziś mówię śmiało: mój sukces zawdzięczam przyjaciołom i ich postawie podczas przeprawy przez kanał. Gdy już wróciłem na łódź asekuracyjną - została tylko radość. Ponoć się uśmiechałem, choć sam tego nie pamiętam. Pamiętam zaś zmęczenie. Brat, który jest ratownikiem medycznym, owinął mnie folią, potem nawet się przespałem.

- Jaki jest ten żywioł?
- Trudny.

- ?
- Fale. Rok temu walczyłem z dwumetrowymi. Ale jak się chce przepłynąć La Manche, trzeba się zmierzyć z takimi falami, nie można spojrzeć na wzburzone morze i powiedzieć: dziś pogoda jest niewłaściwa, spróbuję przepłynąć kanał, gdy się morze uspokoi. Jeśli fale są z jednej strony, można próbować złapać ich rytm. Jednak często napływają z różnych stron - tak było rok temu. Fale i prądy mogą powodować, że pływak będzie pracować z całych sił, a i tak się cofa, zamiast płynąć do przodu. W tym roku fale mnie oszczędziły. Prądy. Mówiłem już, że rzucają człowiekiem na każdą stronę, zamieniając trasę w slalom. Do tego na kanale jest spory ruch: łodzie, kutry, promy. W którymś momencie miałem wrażenie, że prom płynie wprost na mnie. Statki też wywołują fale i prądy, które mogą porwać pływaka, a przede wszystkim ich śruby tak mocno mieszają wodę, że wydobywają z głębin lodowate masy. Przed wejściem do wody smarowałem się wazeliną, ale na zimną wodę nie ma mocnych, ciepło ucieka z organizmu. W piance zaś płynąć nie można, ja zresztą nie chciałbym.

- Są jakieś reguły mówiące, że choćby pływak wciąż chciał płynąć, trzeba go wyciągać z wody, nawet na siłę?
- Nie płynie się we mgle, podczas sztormu, burzy z piorunami, gdy prądy są zbyt silne w porównaniu z siłą pływaka. W tamtym roku wprawdzie sam zrezygnowałem, ale potem się dowiedziałem od pilota, że i tak kazałby przerwać moją wyprawę, istniało już zagrożenie życia.

- To po co pan wrócił, i to po niecałym roku?
- Płynąłem za marzeniem, którego rok wcześniej nie spełniłem. Co więcej, udało mi się wrócić nad kanał dość szybko. Zwykle na ponowne pozwolenie na przepłynięcie La Manche czeka się dwa lata.

- Dlaczego?
- Bo można płynąć tylko w towarzystwie łodzi asekuracyjnej sterowanej przez pilota, a pilotów jest około 10. Trzeba więc swoje w kolejce do pilota odczekać. Mnie udało się szybciej - bo gdy płynąłem rok temu, miałem szansę na pobicie rekordu szybkości w przepłynięciu La Manche, który wynosi 6 godzin 55 minut. Pilot to zauważył. Między pilotami też jest rywalizacja i każdy chciałby pilotować pływaka rekordzistę, to byłby dla niego prestiż. Pilot pomógł mi i szybciej znalazło się dla mnie miejsce. Cóż, rekordu nie pobiłem, ale przepłynąłem kanał. Czasami też można wskoczyć na miejsce, które się zwolniło z powodu kontuzji pływaka albo dlatego, że nie wystarczyło mu pieniędzy.

- Marzenia kosztują. Ile?
- W sumie około 20 tysięcy złotych, może trochę więcej. Jestem wdzięczny wszystkim, którzy mi pomagali, przyjaciołom, rodzinie, tym, którzy się dla mnie zapożyczali albo pożyczali mi pieniądze.

- Kanał pokonało ponad 1500 osób, a którym z kolei Polakiem pogromcą kanału La Manche pan jest?
- Oficjalnie - trzecim. A wedle nieoficjalnych doniesień przede mną było jeszcze 5 Polaków, przy czym nie wszyscy mieli obywatelstwo polskie lub reprezentowali Polskę. Ja reprezentowałem nasz kraj, klub Zryw Opole.

- Co dalej? Trzeba spłacić pożyczki zaciągnięte na tę wyprawę, a potem kolejna?
- Jeszcze nie wiem. Istnieje coś takiego jak korona oceanów i zaczynam dumać, czyby jej nie zdobyć. Muszę się zorientować, jakie odcinki wchodzą w jej skład. O ile się nie mylę - jest tam Cieśnina Gibraltarska. Chętnie ją przepłynę, bo to zaledwie 15 kilometrów.

- Trzymam kciuki!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska