Jacek Kęcik: - Formuła festiwalu się wyczerpała

Katarzyna Kownacka
Dyrektorem artystycznym 47. Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu
Dyrektorem artystycznym 47. Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu
- Wszystko skupiło się na tym, by było jak najwięcej celebrytów, kicających na scenie tancerzy, balecików, migających obrazków z obłędnej liczby kamer. Dlatego w pewnym momencie nastąpił odwrót i wyniki oglądalności są porażająco niskie - mówi Jacek Kęcik, dyrektor artystyczny 47. Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu.

- Jaki jest pana pomysł na tegoroczny festiwal?
- Zacznę od tego, że w moim przekonaniu formuła tego festiwalu się wyczerpała.

- ?
- W latach 90. robiłem już kilka opolskich festiwali, uważnie śledzę te, które odbywają się w innych miastach Polski, i uważam, że wszystkie są bez pomysłu. Jeszcze do tego roku myślałem, że przyzwoity poziom oglądalności będzie trzymać dobrze wymyślony ToP Trendy. Ale w tym roku on też padł.

- Dlaczego?
- Powód jest prosty i tyczy wszystkich tych imprez: przestało się na nich szanować widza. Wszystko skupiło się na tym, by było jak najwięcej celebrytów, kicających na scenie tancerzy, balecików, migających obrazków z obłędnej liczby kamer. Dlatego w pewnym momencie nastąpił odwrót i wyniki oglądalności są porażająco niskie. Tym, co sobie założyłem, zabierając się do tegorocznego Opola, jest chęć zmiany formuły na bardziej artystyczną. Mój autorski program, który realizuję w Dwójce z Zenonem Laskowikiem i Waldemarem Malickim, ma 4-milionową widownię. Większą niż "Tańce z gwiazdami" czy "Szymony Majewskie". Są więc ludzie, którzy czekają na coś z poczuciem humoru.

- W przypadku 47.KFPP udało się wizję przekuć w rzeczywistość?
- Powiedzmy, że w 60 procentach. Ale jeśli uda się wytworzyć emocje między publicznością a sceną, co jest zasadniczym celem takiej imprezy, to uznam, że udało mi się w 70-80 procentach.

- To ciągle 20-30 mniej niż w założeniach. Czego zabraknie?
- Jeszcze więcej dobrej muzyki. Nie wyszło z różnych względów, o których teraz nie będę mówić. Z drugiej strony - w 100 procentach nic się raczej nie udaje. Najważniejszy - co powtarzam - jest impuls ze strony publiczności. Nawet gdyby na widowni siedział tylko jeden widz, to autorzy mają zrobić wszystko, żeby był pod wrażeniem programu. Nie pod wpływem sztuczek, tylko treści. Dlatego w tym roku w Opolu nie będzie żadnych latających kamer, zwisających, migających sznurków, które kosztują miliony złotych, efektów 3D i innych tego typu, które zastępują to, co zasadnicze. Trzeba publiczność skupić na treści.

- Stąd ambitny kabaret i ambitna piosenka Wasowskiego i Przybory?
- Myślę, że nie tylko. Nurt, który autoryzuje Robert Górski, to z pewnością absolutny top, najwyższa kabaretowa półka. Tu się nie spieramy. Ale dzięki programowi "Śpiewaj i walcz" Debiuty też będą na wyższym poziomie. Do tego dość błyskotliwy recital Doroty Rabczewskiej, czyli Dody. Po raz pierwszy od lat będzie też prawdziwie festiwalowa orkiestra na światowym poziomie.

- A kolejne koncerty?
- Superjedynki jak to Superjedynki - będą po prostu konkursem. To, co udało mi się w nich zmienić, to to, że pojedynki między artystami będą się dziać na scenie, w konwencji jeden na jeden. Potem będą Zenon Laskowik i Waldemar Malicki, czyli coś kompletnie innego. To entuzjastycznie przyjmowane zjawisko. W ich opolskim programie będzie 80 procent muzyki, nie tylko popowej. Przymierzamy się, by zrobić Bolero Ravela, wykonać "Time to say goodbye" w operowej wersji z towarzyszeniem naszego przyjaciela z La Scali. Do tego oczywiście żarty, dowcipy, świetne dialogi. To mieszanka, która - mamy nadzieję - eksploduje.

- Niedziela będzie już zupełnie muzyczna.
- Tak, najpierw Kombii, które jest w świetnej formie, wydało niedawno dobrze przyjętą płytę i z pewnością zasługuje na ten recital, a na koniec piosenki z Kabaretu Starszych Panów. Na miejscu młodszej widowni nie podchodziłbym do nich jak do archaizmów. Trzeba sobie uświadomić, że nie ma chyba w historii polskiej piosenki kogoś, kto by lepiej operował słowem niż Jeremi Przybora, i nikogo, kto tworzyłby lepsze linie melodyczne niż Jerzy Wasowski. Do tego koncertu przymierzam się trzeci rok i wiem, że fenomen tego tandemu zauroczył nie tylko mnie, ale wielu ludzi, w tym dziesiątki wykonawców. Ten koncert będzie popową wersją twórczości Starszych Panów, przeniesioną z całym czarem tego, co robili 50 lat do przodu. Dlatego jestem pewien, że spodoba się młodszym i starszym.

- Podobno pilnuje pan artystów, by zbyt mocno nie przearanżowali piosenek.- Pilnuję, by piosenki miały swoją linię melodyczną. Nie widzę powodu, by z dobrze brzmiącego utworu "Kaziu, zakochaj się" robić heavymetalowy kawałek. Poza tym pewnie nie wszystkim są one tak znane, by pozwolić sobie na ich trawestację. - A jaki był klucz doboru piosenek do tego koncertu?
- Wyłącznie emocjonalny.
- A propos emocji i kabaretów - jest ich w tym roku więcej po to, by te pozytywne emocje wywołać?
- Powiem tak: ja sam jestem żywym przykładem afirmacji życia. Kilka razy poślizgnąłem się i otarłem o śmierć. Stąd wiem, że życie jest piękne. Ale my nie potrafimy czerpać z niego radości. Dlatego w każdym spektaklu, który przygotowuję, staram się ludziom dawać tę radość. Także teraz w Opolu. Z tym, że to ma być radość, a nie głupawka czy rechot.
- Gdyby był pan widzem, na który koncert festiwalu by się pan wybrał?
- Oczywiście na ten z piosenkami Wasowskiego i Przybory. Ale też na Laskowika i Malickiego. Kilkanaście dni temu mieliśmy coś w rodzaju próby generalnej przed Opolem. Występowaliśmy w Poznaniu, przed 2-tysięczną publicznością. A że miałem asystentów, którzy pracowali za kulisami, sam usiadłem wśród publiczności. Szczerze zazdrościłem tym ludziom, że widzą to po raz pierwszy. Chciałbym być kiedyś na spektaklu, który mnie tak zachwyci.
- Oba te koncerty pan sam reżyseruje. Prócz tego robi Debiuty i recital zespołu Kombii. Dlaczego aż tyle sam?
- Kiedyś bywało, że robiłem pięć koncertów, cały festiwal, więc nie jest to dla mnie specjalna nowość. A co do tego roku - nie znalazłem nikogo, komu mógłbym te koncerty powierzyć. To są tak ryzykowne pomysły, że jeśli okażą się klapą, odpowiedzialność powinna spaść tylko na mnie.
- Proszę więc uchylić rąbka tajemnicy, czego możemy się spodziewać?
- Z pewnością to, że ten festiwal będzie realizowany w kompletnie inny sposób. Będzie to robił młody człowiek, Tomek Motyl, który jest geniuszem dramaturgii telewizyjnej. Jego praca nie polega na tym, że kamery latają z lewej na prawą i z powrotem, wszystko się kręci i wiruje. On opowiada spektakl. Nie zamierzam tolerować przypadkowych kamer biegających wokół artysty. To ma być opowiadanie. Poza tym na festiwalu będą nowe twarze, choćby młodziutkiej wrocławianki Oli Rosiak. To telewizyjny talent, jaki się dawno nie pojawił. Obok niej będą jeszcze Paulina Chylewska i Robert Janowski jako gospodarze festiwalu.
- Scena w kampusie, daleko od miasta, środek września i prawdopodobieństwo chłodu i deszczu większe niż zazwyczaj. Mocno doskwiera ta świadomość partyzantki?
- Oczywiście, że jest to powód do stresu. Warunki są, jakie są, i być może między innymi dlatego zwrócono się w tym roku do mnie o zrobienie festiwalu. Mam metkę kogoś, kto obronną ręką wychodzi z ekstremalnych sytuacji.
- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska