Jak Opolanin został zbójnikiem

fot. Archiwum prywatne
Zbójnickiego wokół watry pan Andrzej bez problemu zatańczy, ale skoki przez ogień woli już zostawić młodszym.
Zbójnickiego wokół watry pan Andrzej bez problemu zatańczy, ale skoki przez ogień woli już zostawić młodszym. fot. Archiwum prywatne
W połowie sierpnia Andrzej Pak, jako pierwszy Opolanin, za propagowanie góralszczyzny został zaliczony do grona zbójników polskich.

Zbójnika nie należy mylić ze zbójem. Zbójnik wyznaje szlachetne janosikowe zasady, by pomagać biednym i troszczyć się o dobro ogółu w tym o rozwój kultury ludowej. Jego hasło to "równaj świat". Zbójnikiem był Marek Perepeczko, odtwórca roli Janosika w słynnym serialu. Jest nim aktor Michał Żebrowski, szlachetny tytuł przypadł w udziale nawet premierowi Donaldowi Tuskowi (choć przy tej okazji poniosły się po halach i perciach głosy, by zbójnikowania nie upolityczniać).

Co roku podczas Sabałowej Nocy, która jest kulminacyjnym punktem Sabałowych Bajań, czyli konkursu gawędziarzy, instrumentalistów i śpiewaków w Bukowinie Tatrzańskiej, grono zbójników polskich powiększa się o kilka osób. 16 sierpnia do 130-osobowej janosikowej braci dołączył pierwszy Opolanin - Andrzej Pak.
Nie było łatwo. Najpierw czarownice odczyniły gusła, a potem kandydat na zbójnika musiał wykazać się niezwykłymi umiejętnościami.

- Bałem się, żeby mi nie kazali odtańczyć zbójnickiego -
śmieje się Andrzej Pak. - Kiedyś radziłem sobie z nim dobrze, ale po operacji kolana to już nie jest prosta sprawa.

Zbójnicka brać liczyła jednak na inne umiejętności pana Andrzeja. Jako technik dentystyczny z zawodu, od góralskiej poetki, Wandy Czubernat, otrzymał on przydomek Jędrek Gazda Zęboróbiec.

Na razie na ból zęba wystarcza nam góralska herbata (z prądem) - żartowali zbójnicy - ale starzejemy się. Przyda się w naszym gronie, ktoś, kto potrafi wstawiać zęby.

Nikt jednak nie chciał na sobie ryzykować eksperymentu, więc umiejętności kandydata wypróbowano na szczerbatych... grabiach.
Na zbójnika Andrzeja Paka pasował sam hetman - prof. Stanisław Hodorowicz, rektor Podhalańskiej Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej.
Z iskry ciupagi wysed, coby krocać po wiyrchach zycio ku światu równości i ślebodności - odczytał w "poswiadcyniu".

Góral z Opolszczyzny
Andrzej Pak urodził się na Dolnym Śląsku, a od drugiej klasy szkoły podstawowej związany jest z Opolszczyzną. Nigdy nie mieszkał na Podhalu, ale czuje się góralem. Piewszy raz, jeszcze nie całkiem świadomie, zobaczył góry, mając 6 miesięcy. Do swoich, do Raby Wyżnej, zawiozła go matka, Maria z Trybułów, jednego z potężnych góralskich rodów.

Odtąd każdą wolną chwilę, każde ferie i wakacje spędzałem na Podhalu - mówi pan Andrzej.

Kiedy po wakacjach wracał do szkoły, koledzy śmiali się z niego, bo zaciągał po góralsku. Do dziś doskonale rozumie gwarę, choć przy góralach w rozmowie starcza mu odwagi, by wtrącić najwyżej parę zdań po góralsku. Z drugiej strony drażni go, gdy góralska młodzież wtrąca "nara" lub "siema".

W młodości zszedł całe Tatry wzdłuż i wszerz. Mógł robić za przewodnika, znał każdą perć, każdą dolinkę. Teraz już po perciach nie gania, ale bez gór wytrzymuje najwyżej 2-3 tygodnie. Wsiada w auto i pędzi w Tatry, od Krakowa słuchając już tylko góralskiej muzyki z licznych kaset. Tą pasją zaraził swoją żonę, Ewę,

Wielkopolankę. Jest jej wdzięczny. Pani Ewa w młodości wszystkie wakacje spędzała nad morzem, a jemu wystarcza, gdy Bałtyk poogląda raz na dziesięć lat przez trzy dni. Za płasko, za nudno. Na miłośniczkę gór wychował też córkę. Magda miała kilka lat, gdy pierwszy raz wdrapała się o własnych siłach na Nosal. A potem już nie wyobrażała sobie innych wakacji niż w górach.

Nawet jego sędziwa matka zastanawia się, skąd mu się to wzięło, że tak go wzięło. Bardziej od innych, zakorzenionych na Podhalu.

Pytam nieraz moich kuzynów, dlaczego nie chodzą po Tatrach, dlaczego nigdy ich nie ciekawiło, by po perciach chodzić i wystarcza im, jak przejdą kawałek po halach, bo akurat tego wymagają gospodarskie zajęcia - mówi pan Andrzej.
Nie lubi używać wielkich słów, ale wytłumaczenie ma tylko jedno - miłość. A ta, jak wiadomo, jest irracjonalna.

- Nie trzeba tam mieszkać na stałe, by kochać i tęsknić - dodaje.
Miłość nie tylko do krajobrazu i przyrody. To także miłość do ludzi - twardych, honorowych.
- Bo górale to dobre dusycki, choć zawadiackie - śmieje się pan Andrzej.
To również umiłowanie tej kultury, muzyki, tańców, strojów. Mieszkańcy Suchego Boru nieraz przecierali oczy ze zdumienia, gdy pod domem pana Andrzeja z busa w środku nocy wysypywała się hałaśliwa gromadka w góralskich strojach. Wiele razy sprowadzone przez niego - za własne pieniądze - kapele góralskie koncertowały w domu kultury w Domecku, a potem muzycy pokotem kładli się na podłodze w jego willi. To właśnie te jego zasługi dla propagowania kultury góralskiej na Opolszczyźnie doceniła zbójnicka Rada Starszych, przyjmując go do grona zbójników polskich.

W zbójnickiej chacie
W przydomowym ogrodzie najważniejsze miejsce zajmuje oryginalny góralski szałas, nazwany "zbójnicką chatą". Kilka lat temu, gdy Pakowie po 12 latach mieszkania na opolskim osiedlu ZWM ("czy pani jest w stanie sobie wyobrazić, jak góralska dusza męczyła się w blokowisku?") przenieśli się do Suchego Boru, przyjechało paru kuzynów z Podhala i w dwa dni postawili niewielką budowlę. Solidne belki, które legły u podstawy przywieźli ze sobą, z gór. Deski kupili w miejscowym tartaku i pięknie przycięli w klin. W środku szałasu wzdłuż ścian biegną siedziska. Wokół paleniska, zajmującego środek szałasu mieści się nawet piętnaście osób. Kiedy ogień strzela w górę, sięga ponad głowy siedzących. Zbójnicką chatkę Paka dwukrotnie odwiedzili bracia Golcowie, nic więc dziwnego, że obok wejścia znajduje się ich zdjęcie.

W jadalni u Paków na honorowym miejscu wisi pokaźny portret małżonków w oryginalnych góralskich strojach. To pamiątka z jego 50. urodzin. Obchodzonych oczywiście po góralsku, z przytupem, w karczmie "Siwy Dym" w Rabce, gdzie biesiadującym przygrywała kapela o tej samej nazwie. Pan Andrzej swój strój już w dużej mierze skompletował (a jest to wydatek rzędu kilku tysięcy złotych, choć oczywiście wszystko można taniej kupić "pod Gubałówką"), dla pani Ewy trzeba było wypożyczyć. Na imprezę, przypominającą małe wesele, z samego Opola pojechało 20-osobowe grono przyjaciół. To już taka tradycja. Na "czterdziestce" pana domu, która odbywła się w zamku w Rogowie Opolskim, też przygrywała góralska kapela.

Wszyscy Trybułowie świata
To jednak nic w porównaniu z góralskimi klimatami, jakie towarzyszyły I Zjazdowi Rodu Trybułów, który pan Andrzej zorganizował w lipcu tego roku w Rabie Wyżnej. Zanim jednak wpadł na pomysł zebrania w jednym miejscu całej rodziny, opracował i wydał własnym sumptem" Sagę rodu Trybułów". Sięga ona roku 1836, gdy Jan Trybuła zawarł w Rabie Wyżnej związek małżeński z Marią Zarembą. W pieczołowicie odtworzonym drzewie genealogicznym Trybułów dla pana Andrzeja najważniejszą postacią jest dziadek Bolesław, który go wychował.

- Zawsze chodził w góralskich portkach, nawet w trzydziestostopniowy upał - wspomina Andrzej Pak. - Był surowy i uczył mnie patriotyzmu. Kiedy coś przeskrobałem, mówił do mnie "ty bolszewiku". Miałem zakodowane, że bolszewik to coś najgorszego na świecie. Kiedy poszedłem do szkoły, nagle okazało się, że bolszewicy byli dobrzy. Dopiero po paru latach zrozumiałem, że to jednak dziadek miał rację.

Zjazd rodzinny zgromadził ponad 200 osób nie tylko z całej Polski, ale i z Niemiec, Belgii, Stanów Zjednoczonych i Kanady. Trafił się nawet Pakistańczyk ożeniony z jedną z licznych kuzynek. Najmłodszym uczestnikiem był 6-tygodniowy Krzyś Rapacz, najstarszym 93-letnia Aniela Trybuła. Była uroczysta msza w kościele parafialnym w Rabie Wyżnej i apel pamięci ku czci wszystkich zmarłych Trybułów na miejscowym cmentarzu. Liczne występy teatralne i muzyczne. A potem wielka biesiada, podczas której podawano wędliny, pieczonego barana, sery, żur i bigos - wszystko przygotowane przez swoich według najstarszych rodzinnych receptur. Pan Andrzej częstował własną nalewką z przepisu 90-letniej ciotki.

To właśnie podczas rodzinnego zjazdu pan Andrzej poznał decyzję zbójnickiej Rady Starszych. Odczytał ją jeden z aktorów Teatru im. Józefa Piktoraka z Bukowiny Tatrzańskiej.

- A teraz chodzi mi po głowie, by z tego mojego zbójnikowania zrobić naprawdę dobry użytek - mówi Andrzej Pak. - Skoro zbójników jest tak wielu, a są to zwykle ludzie, którzy też wiele mogą, to trzeba ich jakoś dla dobra ogólnego zagospodarować. Przydałoby się stowarzyszenie, które nie tylko propagowałoby kulturę góralską, ale też niosło pomoc ludziom w potrzebie, dotkniętych kataklizmami. Np. w takiej sytuacji, w jakiej ostatnio znaleźli się mieszkańcy trzech opolskich wsi po przejściu trąby powietrznej. Byłem już z moim kuzynem u jednego z Rady Starszych. Pomysł się spodobał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska