Język serca trzeba pielęgnować i w szkole, i w domu

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Waldemar Gielzok, prezes Niemieckiego Towarzystwa Oświatowego.
Waldemar Gielzok, prezes Niemieckiego Towarzystwa Oświatowego. archiwum
UNESCO ogłasza Dzień Języka Ojczystego, by chronić i wzmacniać mniejszości - mówi Waldemar Gielzok, prezes Niemieckiego Towarzystwa Oświatowego.

W sobotę przypadał Światowy Dzień Języka Ojczystego. Czytając o tym, miałem w uszach dramatyczny apel jednego z założycieli TSKN,Richarda Urbana. Tydzień wcześniej przypominał on - podczas obchodów 25-lecia TSKN: Jeśli utracimy język niemiecki, jesteśmy straceni. Przestaniemy być Niemcami...
Kultywowanie języka niemieckiego na pewno nie jest skazane na niepowodzenie. Z perspektywy 25-lecia widać wyraźnie wzrost liczby jego użytkowników w naszym regionie. Choć nigdy nie osiągniemy w tej sprawie stanu pełnego zadowolenia. UNESCO ogłasza przecież Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego z myślą o mniejszościach, zwłaszcza o użytkownikach tych języków, które giną, bo mówi nimi mniej niż 10 tys. osób. Na pewno język jest bardzo ważnym elementem budowania tożsamości. Jak ważnym pokazuje historia Polski. W XIX wieku, gdy nie było państwa polskiego, język pozwolił Polakom zachować historyczną i kulturową ciągłość. Sytuacja mniejszości niemieckiej dzisiaj jest o tyle trudniejsza, że Polacy pod zaborami w domach zawsze mówili po polsku. Choć w urzędach i w szkołach był zakaz. U nas wciąż trwa przywracanie języka niemieckiego pod strzechy, jako języka domowego. Bo on w tej roli w PRL-u praktycznie wymarł.

Myśli pan, że wraca naprawdę?
Z pewnością rośnie liczba domów i rodzin dwujęzycznych, w których rodzice rozmawiają z dziećmi zarówno po polsku, jak i po niemiecku. Sprzyja temu choćby kampania na rzecz dwujęzyczności prowadzona przez Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej. Język niemiecki wraca też coraz częściej do "żywego" używania na ulicy. W ostatnią niedzielę byłem w swojej parafii na mszy św. po niemiecku. Jeden z panów, który świętował tego dnia 82. urodziny stał w grupce na placu kościelnym i rozmowa odbywała się właśnie w języku niemieckim. Więc i ja złożyłem mu po niemiecku życzenia. To była forma zaakcentowania swojej odrębności i specyficznej tożsamości, bo obok rozmawiano po polsku, gdzieś dalej po śląsku itd.
Nabożeństwa w “języku serca" wzmacniają tożsamość?
Używanie języka niemieckiego w przestrzeni kościelnej ma tę dodatkową zaletę, że akcentuje ono powszechność Kościoła katolickiego, który z natury swojej nie jest narodowy. To jest wielkie osiągnięcie ostatnich 25 lat, że nikt nikomu nie ma za złe uczęszczania na mszę św. po niemiecku. Obserwuję, że na niemieckie nabożeństwa chodzą także osoby z polskiej większości i to nie jest dla nich problem. Traktują to jako ubogacenie.

Jeszcze w początkach legalnego działania mniejszości ktoś, kto mówił po niemiecku w miejscu publicznym, był narażony nie tylko na niechętne spojrzenia, ale czasem i na złośliwe uwagi typu: "To radio RIAS proszę już wreszcie wyłączyć". A jak dziś - pana zdaniem - wygląda poziom akceptacji "ulicy" dla języka niemieckiego?
Nie mogę sobie przypomnieć takiego przypadku, by ktoś zwrócił mi uwagę, gdy z dzieckiem lub z żoną rozmawiam po niemiecku w przestrzeni publicznej i atakował mnie z tego powodu. Więc bez wątpienia ten poziom akceptacji, a przynajmniej tolerancji wzrósł. Ale na tym tle tym wyraźniej rzucają się w oczy i niepokoją skrajne sytuacje, jak ta z sierpnia 2013 roku, gdy opolanka, której nie spodobali się skauci śpiewający po niemiecku w centrum stolicy województwa, nasłała na nich patrol policji. A ten ich wylegitymował i kazał im stamtąd odejść. Tej pani język niemiecki kojarzył się najpewniej z nazizmem. I to jest pierwsze nieporozumienie. Jeszcze większym było to, że dyżurny policjant wysłał tam dość liczny patrol, zamiast wyjaśnić tej kobiecie, że w warunkach wolności każdy może śpiewać, jak mu się podoba. Myślę, że gdyby policja niemiecka uciszyła na rynku np. w Kolonii osoby śpiewające po polsku, skończyłoby się skandalem dyplomatycznym.
- Wróćmy do języka. Trudno oprzeć się wrażeniu, że po niemiecku na Śląsku opolskim mówią dziś najlepiej najstarsi (zetknęli się z edukacją w tym języku przed wojną lub w jej trakcie) i najmłodsi (często uczą się niemieckiego przez wiele lat, począwszy od przedszkola). Z drugiej strony, młodzi, choć mówią po niemiecku dobrze, z tożsamością niemiecką mają często problem.
Niestety, dotyka nas asymilacja. W PRL-u było prosto. Opowiedzenie się po stronie niemieckości oznaczało w sposób naturalny opozycję do siermiężności systemu i do komunistycznego reżimu. Dzisiaj Polska to jest kraj, który właśnie zdobył Oscara, ma niezwykle bogatą literaturę, a kultura polska odkrywa nowe wątki i wartości wychodzące daleko poza zakres XIX-wiecznych powstań narodowych. Jest bliższa Polsce z okresu Jagiellonów otwartej na inne kultury i tradycje. W ostatnich latach ma nawet sukcesy sportowe. Więc nietrudno młodym ludziom po polsku mówić i z tą przestrzenią się identyfikować. Zjawisko nie jest nowe. Większość polskich miast zakładano na prawie niemieckim, a przecież wielu potomków niemieckich osadników w ciągu stuleci się polszczyło. Stąd obecność w kulturze polskiej nazwisk typu Brueckner czy Manteuffel. Członkom mniejszości niemieckiej także to polszczenie się grozi. Tym mocniej brzmią dla nas słowa biskupa Andrzeja Czai, który w czasie obchodów 25-lecia przestrzegał przed zbyt łatwą, pospieszną asymilacją. Przypomniał, że mniejszość, zachowując swój koloryt, sprawia, że cały region jest bardziej atrakcyjny i ciekawy. Tak jak kolorowa łąka jest na ogół piękniejsza od jednolitego głazu.

- Helmut Paisdzior mocno akcentował, że młodzi ludzie często mają problem z przyznaniem się do niemieckości.
To jest szerszy problem, jak tę swoją niemieckość wyrażać. Nawet język nie zawsze wystarczająco odróżnia, bo niektórzy Polacy też świetnie mówi po niemiecku. Trzeba się odwołać do kultury i wyznawanego i przekazywanego świata wartości. Skoro uczeń czyta w szkole "Lalkę" Prusa, pokażmy mu inny literacki obraz XIX wieku, podsuwając podsuwając na przykład powieści np. Gustava Freytaga. Zgadzam się, że szkoła ogromnie pomaga, ucząc języka, ale tym silniej trzeba docenić przekaz tożsamości w domach. Przecież w okresie PRL-u, gdy niemieckiego w szkołach nie było, domy przywiązanie do niemieckości podtrzymywały, jak umiały. Nasze rodziny mogą być prawdziwym bastionem wartości przekazywanych kolejnym pokoleniom. Nie da się tego kontrolować ani dekretować, to musi być samoistne. Stąd apel do rodziców i dziadków, by nie opuszczać rąk, nie czekać, aż ktoś niemiecką tradycję w domu zadekretuje. Tylko robić swoje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska