Justyna w krainie mody

Ewa Kosowska-Korniak
Melanie Griffith pomalowała na "nieumalowaną". Zajęło jej to półtorej godziny. Antonio Banderas był mniej wymagający, ale i znacznie mniej sympatyczny niż jego żona.

Justyna Tomańska od dziecka marzyła, by robić coś nietypowego, wyjechać za granicę, odnieść sukces. Na wyjazd z rodzinnego Ozimka zdecydowała się siedem lat temu, rok po zdaniu matury w II Liceum Ogólnokształcącym w Opolu. Dziś - jako wizażystka i stylistka - pracuje dla czołowych hiszpańskich projektantów mody, maluje topmodelki i znanych aktorów, zaprojektowała własną jesienną kolekcję torebek i butów, którą zakupił Adolfo Dominquez, światowej sławy hiszpański projektant. Teraz rozpoczyna współpracę w polskimi magazynami mody i z polskimi gwiazdami - robiła im makijaż podczas zakończonego w sobotę 38. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Malowała artystów przed koncertem folkowym, m.in. Pawła Kukiza i Brathanki.

Gdy wysiadała na dworcu Victoria w Londynie, miała niewielki bagaż, niewielkie kieszonkowe i niewielki, wyniesiony ze szkoły zasób angielskich słówek. Na podróż do Londynu i opłacenie za pośrednictwem biura podróży miesięcznego kursu języka angielskiego wydała wszystkie oszczędności, bajońską jak dla niej kwotę 4 tysięcy złotych. Była przerażona, lecz pełna wiary we własne siły i szczęście.
- Nie wiem, jak dostałabym się metrem z centrum Londynu do trzeciej strefy, w której miałam wynajęty pokój, gdyby nie urocza starsza Polka, którą łamaną angielszczyzną zagadnęłam w metrze - wspomina Justyna Tomańska.
Od pierwszego dnia pobytu w Anglii zaczęła się intensywnie uczyć języka angielskiego. Po miesiącu radziła sobie całkiem nieźle. Wiedziała już, że musi zrobić wszystko, by zostać w Londynie i dalej się uczyć. Musi iść do pracy.
- Wiedziałam też, że strasznie przepłaciłam za naukę. W Londynie są równie dobre, nawet lepsze szkoły językowe niż ta, w której się uczyłam, a kosztują dziesięć razy taniej niż wtedy, gdy opłaca się je w Polsce - podpowiada młodym osobom chcącym się kształcić w Anglii.
Pracę znalazła przez polską agencję - opiekowała się dziećmi u rodowitych Anglików i równocześnie nadal intensywnie uczyła języka. Osoby, którym brak odwagi na samodzielny wyjazd za granicę, powinny wiedzieć, że w Wielkiej Brytanii, łącząc pracę z nauką, wcale nie będą przymierać głodem - tygodniowa pensja wystarcza na opłacenie miesięcznego czesnego.
Półtora roku później Justyna miała już zdane dwa najwyższe państwowe egzaminy językowe, wkrótce zaliczyła także egzamin z języka business i travel. Wreszcie zaczęła studiować psychologię i pewnie by ją kończyła, gdyby nie poznała Facundo, zabójczo przystojnego Hiszpana.
- Po pewnym czasie zamieszkaliśmy razem. Byliśmy bardzo szczęśliwi, lecz Facundo skończył się kontrakt w Anglii i musiał wracać do Hiszpanii. Stanęłam przed dylematem: kończyć studia czy pójść za głosem serca i wyjechać do kolejnego obcego kraju? Wybrałam Facundo, wkrótce się zaręczyliśmy.
W Hiszpanii od pierwszego dnia zaczęła się intensywnie uczyć hiszpańskiego. Po trzech miesiącach władała nim na tyle dobrze, że znalazła pracę w młodej firmie projektanckiej Flamenco. Dzięki biegłej znajomości języka angielskiego prowadziła w imieniu firmy korespondencję z Japonią, Indiami i innymi krajami, w których produkowano zaprojektowane we Flamenco akcesoria.

W Hiszpanii wszystko potoczyło się trochę jak w bajce, trochę jak we śnie. Justyna rysowała sobie na luźnych karteluszkach własne projekty torebek. Ktoś te rysunki znalazł, komuś pokazał... Wkrótce zaproponowano jej zaprojektowanie własnej jesiennej kolekcji dodatków: butów, torebek, naszyjników i szali.
- Pewna część mojej kolekcji została wykupiona przez Adolfo Dominqueza, hiszpańskiego projektanta, którym ma swoje sklepy w całej Europie. Jest tej sławy projektantem co Polak Arkadius.
Latem zeszłego roku Justyna zrezygnowała z pracy we Flamenco, gdyż musiała się zająć przygotowaniami do ślubu i międzynarodowego wesela. Impreza odbyła się w Zakopanem. Młodzi małżonkowie pojechali na miesiąc miodowy do Nowego Jorku i Los Angeles, gdzie zamieszkali w słynnej dzielnicy Santa Monica.
Po powrocie do Hiszpanii Justyna wiedziała, że od tej pory chce profesjonalnie zajmować się modą.W końcu już jako czteroletni brzdąc uwielbiałam się malować. Podkradałam mamie szminki, którymi malowałam usta, policzki, oczy. Potem malowałam swoje koleżanki, buszowałam z nimi po sklepach, pomagałam im się ubierać, kreować. To moja pasja - opowiada.
Justyna rozpoczęła więc w Madrycie naukę w dwuletnim college?u wizażu i stylistyki.
- Jak jesteś dobra, profesorowie polecają cię fotografom, prywatnym firmom, projektantom. Widocznie byłam dobra...
Zresztą nigdy nie interesowało jej bycie "taką sobie". Zawsze chciała być "naj". Po zajęciach biegała z jednej sesji na drugą, podpisywała kolejne kontrakty, malowała i maluje - jak sama mówi - kogo się da. Przydały jej się także kontakty w świecie mody nawiązane w pierwszej pracy. Z każdym dniem coraz bardziej pracowała na swoje nazwisko.
Wykonała m.in. makijaże dla modelek reklamujących "El Corte Engles", wielką sieć domów towarowych, w marcu wzięła udział w największym pokazie mody w Madrycie, zrobiła makijaże do kilku filmów krótkometrażowych i teatru "Madrugada".
Jej portfolio otwierają zdjęcia czołowej hiszpańskiej modelki Laury Ponte, którą pomalowała w złotej tonacji. Pracowała z Nieves Alvarez, modelką dobrze znaną w Polsce z twarzy (reklamuje szampony Wella), mniej z nazwiska.
Malowała także bożyszcze hiszpańskich nastolatek, tenisistę Ferrero. - Choć na ogół w makijażu męskim poprzestaję na podkładzie, korektorze i pudrze, jemu podkreślałam także brwi i rzęsy, gdyż takie były oczekiwania. Na zdjęciach w kolorowym magazynie musiał być przepiękny - chwali się była mieszkanka Ozimka.

Dużym przeżyciem było dla niej wykonanie makijażu dla Antonio Banderasa i Melanie Griffith. Malowała ich do zdjęć okraszających wywiad ze słynnymi małżonkami w hiszpańskim magazynie.
- Byłam przekonana, że Banderas, jako Hiszpan, będzie tryskał humorem. Okazał się mało sympatyczny i dużo mniej uroczy niż w filmach czy na zdjęciach. Natomiast Melanie była bardzo miła. Jest zniszczoną kobietą, bez makijażu wygląda okropnie. Dlatego prosiła, żebym ją umalowała tak, aby wyglądała jak nieumalowana.
Justyna spełniła tę prośbę, ale zajęło jej to jakieś półtorej godziny. Twarz słynnej aktorki, ukryta pod pięciomilimetrową warstwą kosmetyków, wyglądała prześlicznie.
Justyna pracuje też z początkującymi modelkami w wieku 14-15 lat, przy tworzeniu portfolio. Dziesięć różnych makijażów, dziesięć różnych stylizacji, jednym słowem dziesięć różnych wcieleń tej samej osoby to dla niej ogromne wyzwanie.
- Tak często buszuję po sklepach, że nie mam najmniejszych kłopotów z dobraniem dla modelek kreacji czy starej biżuterii, którą wyszukuję na pchlich targach - opowiada.
Ma też swoje prywatne odkrycie, czternastoletnią Jaci. To dziewczyna, którą zobaczyła człapiącą w ogromnych butach, szerokich spodniach i grubym czerwonym swetrze ulicami Madrytu. Dziewczyna wyglądała tak, że żaden chłopak czy mężczyzna nie obejrzałby się za nią. A Justynę jej oryginalna uroda zachwyciła do tego stopnia, że zaczepiła ją i zaproponowała wykonanie makijażu oraz zdjęć u zaprzyjaźnionego fotografika. Wkrótce fotografie te ukazały się w jednym z młodzieżowych magazynów.
- Dwa dni później do Jaci zadzwonili przedstawiciele największej hiszpańskiej agencji mody. Rozpoczęła karierę - mówi Justyna.

"Justine T." - tak chciałaby nazwać swoją autorską kolekcję, bo nie zamierza poprzestać na wizażu i stylistyce. Ale wie, że to na razie marzenia. Na nazwisko musi jeszcze popracować.
- Muszę mieć więcej pewności siebie i więcej pieniędzy. Na razie zaprojektowałam pięć modeli torebek i zleciłam ich wykonanie firmie z Indii, z którą współpracowałam we Flamenco. Zresztą w tej samej firmie produkuje torebki Armani. Wiele osób zaczepia mnie i pyta, gdzie je kupiłam. Myślę, że znalazłyby wielu nabywców. Ale jeszcze jest za wcześnie.
Justyna dobrze się czuła w Anglii, dobrze się czuje w Hiszpanii, ale nie przestaje tęsknić za Polską. Przede wszystkim za rodzicami, do których wydzwania przynajmniej dwa razy w tygodniu. Kiedyś nie widziała mamy przez dwa lata. To był koszmar.
- Postanowiłam rozpocząć współpracę z polskimi magazynami mody, by móc jak najczęściej przyjeżdżać do Polski. Mam nadzieję, że będę tu przynajmniej raz na trzy miesiące - zdradza swoje plany wizażystka. - Najbardziej brakuje mi zapachu lasów i turawskich jezior, polskiej Wigilii, jeżeli nie mogę jej spędzić z rodzicami w Ozimku, oraz bigosu i ruskich pierogów mojej mamy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska