Karetka do chorego nie dojedzie [KOMENTARZ]

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
Ponownie zadzwoniliśmy na pogotowie, żeby usłyszeć, że… karetka była, ale nas nie znalazła, więc odjechała.
Ponownie zadzwoniliśmy na pogotowie, żeby usłyszeć, że… karetka była, ale nas nie znalazła, więc odjechała. Archiwum
Wracając w piątek wieczorem do domu w jednej z podopolskich wiosek, zobaczyłam starszego mężczyznę leżącego na poboczu ruchliwej drogi. Zatrzymałam samochód, żeby sprawdzić, co się dzieje i czy nie potrzebuje pomocy.

Mężczyzna był oszołomiony, nie mógł złapać oddechu i chwytał się za serce. Ani ja, ani mąż, który był ze mną, nie wyczuliśmy od niego alkoholu, ale kontakt z mężczyzną był utrudniony. Nie potrafił powiedzieć, jak się nazywa, nie wiedział, gdzie jest.

Nie jesteśmy lekarzami, więc wezwaliśmy karetkę, podając dokładnie, gdzie się znajdujemy. W międzyczasie mężczyzna odzyskał kontakt z rzeczywistością i stwierdził, że pójdzie do domu. Przyznał, że mieszka sam, więc uznaliśmy, że ryzyko zostawienia go samego jest zbyt duże i postanowiliśmy poczekać, aż zobaczy go fachowiec.

Ponownie zadzwoniłam na pogotowie, żeby poinformować o rozwoju sytuacji i uściślić, którędy się poruszamy. Nie chciałam ryzykować, że rozminiemy się z karetką. Przemiła pani dyspozytorka zapewniła nas, że przekazuje informację o tym, że zmieniliśmy lokalizację, załodze pogotowia, i… później już przestało być miło.

Po półgodzinie zdążyliśmy odprowadzić mężczyznę do domu, a karetki jak nie było, tak nie ma. Ponownie zadzwoniliśmy na pogotowie, żeby usłyszeć, że… karetka była, ale nas nie znalazła, więc odjechała.

Wtedy ręce mi opadły. Pani dyspozytorka, na moje pretensje, podrzuciła słuchawkę koledze dyspozytorowi, który stwierdził, że to nasza wina, że karetka nie dotarła, bo źle podaliśmy lokalizację (nie trafiał do niego argument - choć podobno rozmowa jest nagrywana - że dzwoniliśmy ponownie właśnie po to, aby się nie pogubić).

Później padło jeszcze sztandarowe pytanie, czy mężczyzna był trzeźwy. Zgodnie z prawdą ponownie stwierdziłam, że alkoholu nie wyczułam, ale nierozważnie dorzuciłam jeszcze, że mężczyzna, kiedy odprowadzałam go do domu, przyznał się, że wypił dwa piwa.

To szczere wyznanie wystarczyło dyspozytorowi, żeby wyciągnąć wniosek, że starszy człowiek pomocy nie potrzebuje. Zrobił mi jeszcze tylko miniwykład, że fakt, iż mężczyzna tracił kontakt z rzeczywistością, a pięć minut później kontakt z nim był zupełnie logiczny, to charakterystyczny objaw dla pijanych.

Po mojej groźbie, że poinformuję o sprawie jego przełożonych, chyba dla świętego spokoju, wysłał na miejsce policjantów. Lekcje, jakie wyciągnęłam z tej historii są dwie: po pierwsze - umiesz liczyć, licz na siebie. Zapewnienia o empatii sprawdzają się świetnie, ale tylko wtedy, gdy dziennikarze przyjeżdżają robić sympatyczny obrazek opolskiego pogotowia w akcji. Idealny pacjent to taki, który niczego nie chce.

Druga lekcja jest taka, że od piątku nie biorę do ust ani kropli alkoholu. Bo jak się nie daj Boże coś stanie, to pozwolą mi umrzeć na ulicy, kwitując, że skoro wypiłam lampkę wina, to ze mnie pijak, a pijakowi - jak wiadomo - nic się nie należy. I jeszcze jedno.

Po pogotowie dzwoniłam z komórki, więc skoro załoga nie mogła mnie odnaleźć, dyspozytor mógł się ze mną skontaktować, żeby dopytać, co jest grane. Jeśli nie, to powinien chociaż powiadomić mnie o tym, że obciąży mnie kosztami bezpodstawnego wezwania karetki, której w tym momencie mógł potrzebować ktoś umierający.

Bo jak inaczej traktować wezwanie pogotowia, gdy zgłaszający i pacjent znikają w tajemniczych okolicznościach? Karetka wyjechała, więc pogotowie uznało, że wszystko jest okay. A że pacjent się jej nie doczekał? Kogo to obchodzi? Jeśli umrze, to się nie poskarży. I problem z głowy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska