Kolorowe jarmarki, japońskie zegarki

Fot. Witold Chojnacki
W tym roku policja wyprosiła handlujących spod świątyni. Ale wiadomo, że bez kramów nie ma prawdziwego odpustu. Ludzie po mszy ciągną na zakupy. Tradycyjne odpustowe towary znikają jednak ze straganów. Tylko dewocjonalia sprzedają się jeszcze jako tako.
W tym roku policja wyprosiła handlujących spod świątyni. Ale wiadomo, że bez kramów nie ma prawdziwego odpustu. Ludzie po mszy ciągną na zakupy. Tradycyjne odpustowe towary znikają jednak ze straganów. Tylko dewocjonalia sprzedają się jeszcze jako tako. Fot. Witold Chojnacki
W tym roku policja wyprosiła handlujących spod annogórskiej bazyliki. Wszyscy jednak wiedzą, że bez kramów nie ma prawdziwego odpustu.

Na odpuście św, Anny na budach oferowano jak zawsze makrony (ciastka z tartej bułki, białka i cukru), kokoski z kokosraszplów, czyli wiórków kokosowych, kartofle (z cukru pudru i kakao), malinki lub anyżki. Tytka z ponci z bombonami (czyli torebka słodyczy z pielgrzymki) dla żony i dzieci należy do starych tradycji odpustowych. Zdaniem sprzedających, pątnicy coraz rzadziej są jej wierni.

- Panie, jeszcze dwa lata temu sprzedawało się więcej niż 30 kilo jednego dnia, a dzisiaj jak sprzedam 10, to będzie dobrze - mówi pani Jadwiga z Piekar Śląskich.
Jak większość sprzedających, nie wyrabia sama słodyczy i jest wraz ze straganami, czyli budami, przywożona na odpust przez właścicieli tego interesu. Szefowie pochodzą m.in. z Ziemięcic, Piekar, Zabrza, Świętoszowa i innych śląskich miast. Niektórzy mają stare stragany odpustowe, które poznaje się po tym, że wykonane są z grubego brezentu rozpiętego na sękatych, ciężkich drewnianych tykach zwanych kolemagą. Ale dziś pod św. Anną coraz więcej nowych, lekkich straganów miastowych.

Tomasz Kowalewski z Zabrza jeździ po odpustach jak jego ojciec i dziadek. Ten ostatni ma już 75 lat, ale nadal sam piecze i wyrabia słodycze. Robi to już pół wieku, ale na razie nie zdradza wnukowi szczegółów receptur. Janusz jeździ po odpustach stale. Co tydzień rozstawia stragan dziadka w cieniu innego patrona.
Handlujący skarżą się na odpustową dekoniunkturę. Ale jej przyczyny każdy widzi trochę inaczej.
- Ludzie nie mają pieniędzy. Nawet na 10 deko anyżków sobie żałują - mówi pani Hania z Pyskowic.
- Pątnicy są przyzwyczajeni do sklepowych słodyczy. Wolą kupić miastowe cukierki i batony niż nasze makrony - uważa Krysia z Kamieńca.
- Makrony som teroz takie same jak żech boł bajtlem - radzi po śląsku pan Alojzy z Widowa. - Ino ludziom jest dzisiej za dobrze i nie pamietajom o tradycji. Dawniej kożdy szoł do dom z odpustu z tytkom dla swoich, a dzisiej się nie kochajom, to i nie pamiętajom o tym - mówi z żalem.

Na straganach z zabawkami tradycyjnych odpustowych piłeczek na gumkach, czy kurek i motyli struganych z drewna już się nie spotyka.
- Zabawki robione ręcznie nie idą. Sprzedajemy więc chińskie, kupowane w hurtowni - mówi Jacek z Sosnowca. - Idzie to, co jest teraz w modzie - ruszające się lalki i samobieżne samochodziki - dodaje Jacek. Nawet balony są inne niż dawniej. Napełnione helem, a nie powietrzem i nie z gumy tylko z folii. Maluchy chcą najbardziej tych z postaciami z filmów Disneya.
Zabawki wykonane własnoręcznie sprzedaje od lat na Górze św. Anny Kazimierz z Będzina. Nie są to jednak gumowe diabełki pokazujące język, ale druciane układanki, tzw. kwiat lotosu. To jest wzór hinduski, pomaga w odpoczynku i medytacji. Z jednego można ułożyć kilkadziesiąt różnych figur - zachwala Jerzy. Robi je z niklowanego drutu. W ciągu dnia z pomocą kleszczy potrafi wykonać kilkanaście.

Towary na odpustowych straganach ciągle jeszcze budzą zainteresowanie.
(fot. Fot. Witold Chojnacki)

Wielu pątników kupuje dewocjonalia. Najlepiej idą obrazki ze świętą Anną, krzyżyki, różańce i wizerunki św. Krzysztofa do samochodu. Prosto ze straganu niesie się je na Rajski Plac do poświęcenia.
- Kupiliśmy dla teściowej obrazek z widokiem Góry św. Anny, a dla starszej córki torebkę, żeby miała na książeczkę do nabożeństwa - mówią, odchodząc spod straganu, Maria i Józef Dambiec z Rozmierki. Po drodze pójdą jeszcze po słodycze, a potem już na odpustową sumę.

Niektórzy sprzedający słodycze i zabawki narzekali w niedzielę, że musieli opuścić dobre miejsca blisko sanktuarium i przenieść się na uliczki Góry św. Anny lub na przygotowane place targowe. Nie w smak była im odległość i placowe dla gminy.
- Tu nie jest gościnnie. Policja nas przegoniła, a straż miejska straszyła sądem grodzkim, jak w średniowieczu - mówią. - Który zmęczony pątnik dojdzie tu do mnie aż na dół - skarży się pani Katarzyna znad pierników. - Niewiele dziś utarguję - mówi.
Ojciec Bogdan, proboszcz parafii na Górze św. Anny, przyznaje, że franciszkanie w sobotę prosili handlujących, by opuścili teren blisko bazyliki, a gdy to nie skutkowało, a zakonników wyzywano od pasibrzuchów lub obrzucano wulgarnym słowem, poprosili o pomoc policję.

- Prosimy bez skutku co najmniej od dwóch lat. Straganów jest z roku na rok więcej. Śladem tych, którzy sprzedają tradycyjne odpustowe pamiątki ciągną tłumy handlarzy, którzy oferują jako pamiątkę z odpustu piłę tarczową, buty lub biustonosz. Oni nie mają nic wspólnego z odpustem i św. Anną, wykorzystują tylko to, że tu jest dużo ludzi - dodaje franciszkanin.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska