Krapkowice podczas II wojny światowej cz. I

Archiwum
Krapkowice prawie wcale nie ucierpiały w II wojnie światowej. Miasto zachowało się w niemalże nienaruszonym stanie. Zdjęcie przedstawia widok na rynek.
Krapkowice prawie wcale nie ucierpiały w II wojnie światowej. Miasto zachowało się w niemalże nienaruszonym stanie. Zdjęcie przedstawia widok na rynek. Archiwum
Przez pierwsze lata II wojny światowej okoliczni mieszkańcy Krapkowic, którzy nie byli wcieleni do Wermachtu, niemalże nie odczuli jej skutków. Problemy zaczęły się dopiero w 1944 r.

Dla mieszkańców Krapkowic i okolicznych wsi II wojna światowa rozpoczęła
się dokładnie 31 sierpnia 1939 r. Wtedy władze III Rzeszy ogłosiły powszechną mobilizację. Młodzi mężczyźni musieli dojechać koleją do Prudnika, gdzie znajdował punkt zbiorczy dla ludzi z tego terenu - tam oficjalnie wcielano do Wehrmachtu i wydawano pierwsze rozkazy.

Decyzje o mobilizacji roznosili ludziom nazistowscy urzędnicy i ludzie wskazani przez władzę. Dla przykładu w Pietnej taką osobą był nauczyciel ze Ściborowic. W następnych
miesiącach to on był także odpowiedzialny za przynoszenie rodzinom telegramów o zaginięciu na froncie męża, syna lub brata.

Dla mieszkańców Krapkowic II wojna światowa była czasem nerwowego wyczekiwania na jakiekolwiek wieści z frontu. O losach żołnierzy dowiadywali się przede wszystkim z listów i z radia.

Pierwsze niedogodności związane z wojną ludzie odczuli natomiast już we wrześniu 1939 r.Wtedy bowiem hitlerowskie władze wprowadziły kartki ma jedzenie, odzież, tytoń i środki czystości. Zobowiązały też ludzi do szczelnego zasłaniania okien po zmroku, tak by żadne światło nie wychodziło na zewnątrz - ciemności miały utrudniać atak przeciwnikowi, w razie gdyby na niebie pojawiły się bombowce.

Naziści zobowiązali także rolników do regularnego dostarczania wojsku zwierząt, zbóż i mleka. Problem w tym, że wraz z powszechną mobilizacją w wielu gospodarstwach zostali tylko starcy i kobiety, które gorzej radziły sobie na roli bez mężów.

W związku z tym nazistowskie władze zdecydowały o przesiedleniu w te strony jeńców wojennych do pracy przymusowej - głównie z Polski i Ukrainy. Miejscowi rolnicy dobrze traktowali przybyłą pomoc czego przejawem, było choćby wspólne zasiadanie do stołu i jedzenie obiadów, pomimo oficjalnego zakazu.

Jednocześnie w późniejszym okresie niektórzy mieszkańcy Krapkowic i okolicznych wsi
musieli gościć w swoich domach Niemców z głębi kraju, którzy domy zostały zniszczone w nalotach bombowych.

Jakiekolwiek bliższe kontakty pomiędzy ludnością aryjską, a ludźmi innych narodowości były w owych czasach surowo zakazane i ścigane z mocy prawa.

Za Rassenschande, czyli zhańbienie rasy groziło Niemcom publiczne potępienie wraz z szerokim wachlarzem nieformalnych represji: od zwolnienia z pracy, przez nękanie ze strony gestapo po wysłanie na front wschodni, co często kończyło się śmiercią.

Osoby innej narodowości były natomiast skazywane na zesłanie do obozu koncentracyjnego lub ciężkie prace. Dla przykładu w Steblowie za zhańbienie rasy pod koniec 1942 r. gestapo aresztowało 27-letnie Arzyma Michalaka, który prawdopodobnie został zamordowany.

Natomiast w lutym 1943 r. w tej samej wsi hitlerowcy zatrzymali polskiego jeńca Michała Gorysza, który trafił do obozu koncentracyjnego. 32-latek nie przeżył morderczych warunków. W1940 r. nazistowskie władze zdecydowały, że w Otmęcie powstanie obóz pracy przymusowej - był to jeden
z kilkudziesięciu takich obozów, które utworzone zostały wzdłuż budowanej autostrady
Wrocław-Katowice.

Początkowo trafili tutaj polscy robotnicy przymusowi z ziem podbitych przez wojska III Rzeszy. Jesienią 1940 r. naziści zaczęli zwozić do Otmętu pracowników żydowskich pochodzących z gett w Będzinie,
Sosnowcu i Czeladzi. Obóz był nazywany "Zwangsarbeitslager für Juden".

Wiadomo, że obozowe życie jeńców nie należało do łatwych. Więźniowie byli zobowiązani do 12 godzin pracy dziennie przez 7 dni w tygodniu. Czas wolny funkcjonariusze SS wypełniali apelami i selekcją więźniów na zdatnych do pracy i chorych, którzy w stanie skrajnego wycieńczenia byli odsyłani
do gett w Będzinie i Sosnowcu.

Kierownictwo obozu przeprowadzało taką selekcję prawdopodobnie, żeby fałszować
statystyki dotyczące śmiertelności. Te pogarszały natomiast fatalne warunki jakie panowały na miejscu -
brud i mnóstwo insektów, co wywoływało choroby. Kierownictwo obozu prawdopodobnie nie odnotowywało także wszystkich przypadków zgonów w swoich kartotekach.

Wiadomo za to, że zmarli byli chowani na pobliskim cmentarzu w Gogolinie. W związku z trwającą wojną
z początkiem 1942 r. Adolf Hitler oczekiwał zwiększenia mocy przerobowej okolicznych zakładów i zobowiązał rolników do zwiększenia dostaw dla wojska. Wstrzymano więc budowę autostrady, a przymusowi pracownicy trafili m.in. do fabryki butów "BataSchuh" w Otmęcie i zakładów
"Schaffgotsch Benzin-Werke" w Zdzieszowicach, gdzie wytwarzana była benzyna
syntetyczna.

Na przełomie 1943 i 1944 r. kierownictwo fabryki obuwia chciało sformalizować pracę żydowskich
więźniów, w związku z czym zakład wyraził gotowość sfinansowania kosztów budowy obozu z prawdziwego zdarzenia, który byłby w stanie pomieścić 600 jeńców.

Miał on podlegać bezpośrednio pod dowództwo obozu Auschwitz-Birkenau. Ostatecznie jednak nie powstał. Tymczasem pogarszająca się sytuacja na froncie sprawiła, że naziści zaczęli sięgać po coraz młodsze roczniki. Początkowo niemiecka propaganda zachęcała młodych ludzi, żeby wstępowali do szeregów SS, gdy tylko ukończą 17-lat. Z czasem decyzje o mobilizacji zaczęły napływać do konkretnych 17-latków, a wtedy nie mieli już możliwości odmowy.

To sprawiło, że okoliczni mieszkańcy jeszcze bardziej nerwowo wyczekiwali wiadomości z frontu. Niektórzy poza niemieckim radiem, które nadawało propagandowe wieści, wsłuchiwali się jeszcze w rozgłośnię BBC. Groziło za to jednak nawet więzienie.

Przez pierwsze lata trwania II wojny światowej mieszkańcy Krapkowic, którzy nie byli wcieleni do Wermachtu niemalże nie odczuli jej skutków. Prawdziwe oblicze wojny poznali
dopiero w 1944 r., gdy w okolicy pojawiły się bombowce aliantów prowadzące naloty na zdzieszowicki zakład "Schaffgotsch Benzin-Werke".

Fabyka była bombardowana aż osiem razy. Ale bomby spadły nie tylko na nią, ale także na okoliczne domy zabijając ludzi.

Tekst powstał we współpracy z Pioterm Smykałą znawcą lokalnej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska