Królik nie pęka

Redakcja
Mam 26 lat. Od 10 robię w klubach i dyskotekach. Nic wielkiego, ale jakoś wiążę koniec z końcem. Żyję. A nie musiało tak być.
Mam 26 lat. Od 10 robię w klubach i dyskotekach. Nic wielkiego, ale jakoś wiążę koniec z końcem. Żyję. A nie musiało tak być. Krzysztof Świderski
"Królik" to pseudonim, który ciągnie się za mną od przedszkola. Dzieciaki mnie lały, a ponieważ nie miałem siły w łapach, to odgryzałem im się jak królik, w samoobronie.

Miałem też inne ksywy. Na przykład "Rambo". Z tego powodu tata uszył mi nawet torbę z tkaniny moro i dostałem od niego łuk. Albo "Einstein", "Mendelejew" czy "Pierwiastek", bo byłem bardzo dobry z chemii i fizyki i lubiłem eksperymentować.

Od kiedy nauczyłem się czytać, wertowałem podręczniki mamy. Miała 18 lat, kiedy mnie urodziła, więc były całkiem aktualne. Ale moim logo stał się królik.

Słowo królik jest w moim adresie mailowym. Mam 79 tatuaży, a 29 z nich przedstawia króliki. Kiedyś nawet miałem jednego, ale teraz mam psa. Torpedę, kundelka z ADHD. Też dałem ją sobie wytatuować. Tatuaże wyrażają mnie i moją osobowość.

Każdy jest ważny i przemyślany. A trzy najważniejsze związane są z moim ojcem. Jego twarz mam wytatuowaną na lewym boku, na wysokości serca. Drugi to napis "Master of puppets", tytuł utworu zespołu Metallica, który tata bardzo lubił i często grał, a trzeci to gitara Gibsona. Jest jeszcze jeden, bardzo ważny tatuaż: wizerunek Diogenesa z Synopy. A na stopie mam jego maksymę "Lepsza uboga mądrość niż głupie bogactwo".

Od zawsze miałem pod górkę

Na pamiątkowej fotografii, zrobionej, gdy miałem jakiś miesiąc, jako rodzina wyglądamy całkiem fajnie. Leżę sobie w becikach, na kolanach ojca i wpatruję się w niego jak w obraz. Obok są mama, siostra i chrzestny.

Ale nie bez powodu mówi się, że z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciu. W domu wciąż były awantury. Rozdzielałem kłócących się rodziców, biegałem do sąsiada, by dzwonił po pomoc. Do dziś, jak wydarzy mi się coś niedobrego, śnią mi się koszmary z dzieciństwa. Rzucam się, budzę zlany potem. To straszne uczucie.

Takie wspomnienia lepiej przeżywać na jawie. Cały czas mam obraz ojca w oczach. Wtedy widziałem tylko jego alkoholizm. Dziś, z perspektywy lat i własnych doświadczeń, myślę, że pił też dlatego, że uciekał przed bólem. Miał poważne problemy ze zdrowiem. Ale najbardziej bolało go życie. Czuł się artystą.

Grał na gitarze, dobrze malował, z powodzeniem bawił się w lutnika. A w szarym, codziennym życiu obsługiwał tylko maszynę do szycia. Pracował w Polsadoro, nieistniejącej już firmie, w której szyto odzież ze skóry. Bywał też ochroniarzem, rozwoził gazety. Służbowym polonezem albo nyską podwoził mnie z siostrą do przedszkola.

Mieszkaliśmy wtedy na ZWM-ie. Moi dziadkowie dostali tam mieszkanie, w pierwszym oddanym do użytku bloku. Jak ojciec wypił za dużo, błąkałem się po osiedlu, bo nie mogłem się dostać do domu. A gdy zmarła jego mama, a moja babcia, zaczął brać narkotyki. Wyrzucono go z mieszkania. Wszyscy go opuścili, nikt nie wyciągnął do niego pomocnej dłoni. Zmarł, gdy miałem 13 lat. To był "złoty strzał", śmiertelna dawka narkotyku, w nie wyjaśnionych okolicznościach.

Po śmierci taty moją siostrą i mną jako rodzina zastępcza zajęli się nasi dziadkowie.
Starali się najlepiej jak potrafili, ale nie dawali sobie ze mną rady. Byłem nadpobudliwym, rozhisteryzowanym, znerwicowanym i agresywnym dzieciakiem.

Zawsze chciałem być w centrum uwagi, rozrabiałem. Może w ten sposób chciałem sobie poradzić z wyobcowaniem. Otoczenie odbierało to inaczej, generalnie wrogo. Gdy miałem 14 lat, na zimowej półkolonii, poznałem Andrzeja Skibę, prowadzącego w opolskim Młodzieżowym Domu Kultury zajęcia teatralne. Od tego momentu wszystko ze mną i we mnie zaczęło się zmieniać na lepsze.

Pan Andrzej dostrzegł we mnie potencjał i zaproponował, bym dołączył do zespołu teatralnego "No... właśnie". Zgodziłem się chętnie, choć byłem pełen obaw. Jednak już pierwszego dnia odetchnąłem z ulgą, bo na próbie dojrzałem kilka znajomych dziewcząt i chłopców od siebie z dzielnicy. Grupa przyjęła mnie z nieufnością. Doskonale to rozumiem, bo w ich oczach byłem zdziczały. Ale mnie było wszystko jedno.

Teatr, ci ludzie - to było dla mnie coś nowego, wspaniałego, innego od wszystkiego, co dotąd poznałem. A ja chciałem, za wszelką cenę, wyładować emocje na scenie. Nie miałem pojęcia o aktorstwie i nie umiałem nic oprócz błaznowania.

Pierwszą rolą, jaką dostałem, w dramacie Williama Szekspira, była więc czaszka Yoricka. Królewskiego błazna, na widok której Hamlet wypowiada słynną kwestię "być albo nie być, oto jest pytanie".

Wystawiałem tylko łeb z wycięcia w zastawce, ale wystarczyło mi, że byłem chociaż sceną, żywą scenografią. W innym przedstawieniu, o bezpieczeństwie na drogach, grałem sygnalizator świetlny. Machałem rękami i mówiłem "czerwone, zielone, żółte".

W "Prawdziwej historii Adama i Ewy" miałem już dużo więcej do zagrania. Byłem drzewem wiadomości dobrego i złego, z którego Adam i Ewa zerwali zakazany owoc, i kapitanem Żbikiem, który ich za to aresztował. Przebierałem się szybko za sceną. Za ten spektakl otrzymaliśmy grand prix na wojewódzkich spotkaniach teatrów amatorskich "Proscenium" w Nysie, w 2003 roku.

Aż wreszcie dostałem główną rolę. Zagrałem samego siebie. Izolda, koleżanka z zespołu, napisała scenariusz na podstawie moich myśli, rozterek i przeżyć. Wszystkiego, co mnie męczyło, cieszyło, co siedziało we mnie. Przedstawienie "Logismoi - myśli pełne uczuć" to było moje wołanie o pomoc. Były w nim wątki niespełnionych uczuć. Do ojca, do dziewcząt. Niezaspokojona potrzeba miłości i ciepła. Cała akcja toczyła się wokół łóżka szpitalnego, na którym leżałem jak w wariatkowie. Krążyły wokół mnie i kusiły dziewczyny z moich marzeń i myśli. Ubrane w białe koszulki z komputerowymi emotikonkami, buźkami uśmiechniętą i ponurą.

Pamiętam doskonale pierwsze słowa mojej roli: "Jestem sam, całkiem sam. Przeraża mnie pustka, tęsknota. Cały pokój wypełniają moje myśli. Nie panuję nad moimi myślami, lękami. Nienawidzę tej czarnej dziury!". Wyreżyserowałem nawet własny spektakl, "Zaginione serce". Wystawiłem go w 2010 roku z formacją tańca nowoczesnego Skorpion na dużej scenie w szkole muzycznej w Opolu.

Gdyby nie teatr…

… to chyba ziściłyby się wypowiedziane przez kogoś w złości słowa, że "skończę jak ojciec". Gdy byłem jeszcze w podstawówce, zdiagnozowano u mnie socjopatię, czyli niezdolność do życia w społeczeństwie, i charakteropatię - chorobliwą zmienność nastrojów.

W teatrze zrozumiałem, że z socjopatią mogę sobie poradzić. Na scenie nauczyłem się kontaktu z ludźmi. Teatr pomógł mi rozładować hamowane uczucia i odreagować napięcia psychiczne. To działa do dziś. Mimo że na wielu ludziach się zawiodłem, bo nadużyli mojej ufności. Wciąż staram się wierzyć ludziom, jak Diogenes z jego latarnią i psem.

Gdyby nie teatr, byłbym nadal zamknięty w sobie. Może robiłbym jakieś głupstwa, coś złego. Może bym poszedł siedzieć. Bardzo możliwe, że już w ogóle by mnie nie było. Nie jestem i nigdy nie byłem uzależniony od żadnych używek. Z wyjątkiem fajek, bo palę od 13. roku życia.

Zrobiłem w życiu wiele różnych rzeczy. Z jednych jestem dumny, innych wciąż się wstydzę, ale zawsze byłem i będę sobą. Taki ze mnie PZU - pieprznięty, zawsze uśmiechnięty.

Chciałbym mieć dziecko i być dla niego dobrym ojcem. Dać mu to wszystko dobre, czego doznałem od taty, i to wszystko, czego się od niego nie doczekałem, bo umarł zbyt młodo. Może i ludzie mają mnie za odmieńca i świra, ale na pozytywny sposób.

Mówią: Królik, masz porypane pod kopułą, ale jesteś w porządku. Zrozumieli, że jestem inny, niż im się wydawało. Kiedyś nie umiałem sobie znaleźć miejsca na ZWM-ie, a teraz całe miasto to moje podwórko. Bywałem bezdomny - teraz mam pokoik w kamieniczce w Rynku.
Wychodziłem go sobie u dobrych ludzi z ratusza. Mam 26 lat. Od 10 robię w klubach i na dyskotekach. Nic wielkiego, ale jakoś wiążę koniec z końcem. Żyję. A nie musiało tak być.

Opowieści Łukasza Jaroszewskiego z Opola wysłuchał Krzysztof Świderski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska