Kustosz procentów

Justyna Janus <a href="mailto:[email protected]">[email protected]</a> Sabina Kubiciel <a href="mailto:[email protected]">[email protected]</a>
- Te maszyny mają już swoje lata, ale jak będzie trzeba, dadzą się jeszcze uruchomić - zapewnia Antoni Płócieniczak.
- Te maszyny mają już swoje lata, ale jak będzie trzeba, dadzą się jeszcze uruchomić - zapewnia Antoni Płócieniczak.
Gdyby nie Antoni Płócieniczak, gorzelni w Pszenicznej dzisiaj już by nie było. Gdyby nie gorzelnia, pan Antoni miałby się świetnie, ale nie wiedziałby tyle ile wie o maszynach parowych.
Dzien 1. Sabina Kubiciel i Justyna Janus na trasie

Z nto wkoło Opolskiego cz. 1

W tym duecie - pan Antoni i gorzelnia - to ta druga jest stroną zależną. Gdy sześć lat temu okazało się, że produkcja surówki spirytusu nie jest już opłacalna, Antoni Płócieniczak wziął klucze do budynku i pozamykał drzwi. Wszystko po to, żeby ktoś nie wpadł na pomysł i nie powycinał mosiężnych elementów maszynerii do produkcji spirytusu i stalowych konstrukcji budynku. A powycinać byłoby co. Dla tych, którzy starych urządzeń nie kochają, to, co znajduje się w murach gorzelni, jest warte tylko tyle, ile dostaliby za to w skupie złomu. Dla pana Antoniego to, co kryją gorzelniane mury, jest bezcenne. Maszyny pochodzą z drugiej połowy XIX wieku. Sama gorzelnia wpisana została do rejestru zabytków województwa opolskiego.

Gorzelnia - moje dziecko
Antoni Płócieniczak nie wygląda na miłośnika historii. To raczej człowiek czynu, a nie amator pieszczenia się z zabytkami, grzebania w historycznych papierach. Z wykształcenia rolnik (skończył akademię rolniczą). Taki ktoś, komu wystarczy dać kawałek pola, kilka cegieł i jednego człowieka do pomocy, a na ściernisku potrafi wybudować pałac.

- Dopiero grubo po czterdziestce zacząłem interesować się historią budynków, które znajdowały się w moim najbliższym otoczeniu - opowiada. - Gdy porównałem niektóre z czasów dzieciństwa, stwierdziłem, że część z nich bezpowrotnie zostaje utracona, bo niszczeją. Dla człowieka najistotniejsze jest to, żeby zachować
dziedzictwo minionych pokoleń. To właśnie staram się robić.

Gorzelnia w Pszenicznej to "dziecko" Antoniego, chociaż on się do tego nie przyznaje. Mówi o sobie, że jest takim gorzelnianym "kustoszem". Kilka lat temu w gorzelni było włamanie. Od tej pory każde pomieszczenie jest zamykane osobnym kluczem, żeby utrudnić rabusiom wejście. A tak się dba tylko o to, co się kocha. Chętnie to "dziecko" pokazuje. Tak jak rodzic lubi chwalić się swoim potomkiem, który wygrywa kolejne szkolne olimpiady, tak pan Antoni z dumą opowiada o gorzelni, która jest unikatem na skalę Opolszczyzny, a być może nawet kraju.

Wszystko jest sprawne
W Pszenicznej zachował się w całości ciąg technologiczny z maszyną parową i kotłem.
- Te maszyny są sprawne! - podkreśla pan Antoni. - W gorzelni nie produkuje się już surówki spirytusu, bo się przestało opłacać, ale gdyby można było na nim zarobić, to znowu mogłaby ruszyć tutaj produkcja.
Gorzelnię najprzyjemniej zwiedza się, kiedy na dworze jest upał. Grube mury nie przepuszczają gorąca, więc panuje tutaj przyjemny chłód. Zapachu spirytusu już nie czuć. Zastąpił go zapach wilgoci. Czas niestety jest nieubłagany również dla budynków. Starzejący się ludzie mają siwe włosy, a mury zaczynają wilgotnieć.

Obchód trzeba zacząć od "serca" gorzelni, czyli od kotła parowego. Ten, który można zobaczyć w Pszenicznej, pochodzi z 1927 roku i jest już drugim, jaki pracuje w gorzelni. Podobno wcześniej, zanim trafił na Opolszczyznę, pracował na statku. Nikt go jednak do tej pory nie udokumentował. Na liście konserwatora zabytków, który wypisał w rejestrze zabytków najcenniejsze urządzenia znajdujące się w gorzelni, znalazły się m.in. maszyna parowa z kołem zamachowym i napędowym, kolumna rektyfikacyjna, pompa zacierowa, taśmociąg z pasami transmisyjnymi i przekładniami napędzanymi parą i cztery kadzie drożdżowe z napędem parowym.

Krowy też popiły
Pan Antoni o każdym urządzeniu potrafi opowiadać godzinami. Co dla jednych wydaje się nieciekawą kupą złomu, dla niego jest kawałkiem historii, którzy przeżył niejednego właściciela pracownika, a czasem i zabawną historię.
Najpierw pracownicy. W gorzelni wcale nie trzeba było ich wielu. Wystarczyło czterech i każdy miał swoje obowiązki. Był aparatowy, zacierowy, palacz i słodownik.
Pierwszy nadzorował maszyny, drugi dbał o to, aby do surowca dodawać odpowiednie składniki, trzeci pilnował, żeby w kotle zawsze była odpowiednia temperatura i ciśnienie pary, a trzeci odpowiedzialny był za dodawanie słodu.

Każdą partię alkoholu trzeba było wypróbować. Do tego służył tzw. szczur. To urządzenie, którym nabierało się spirytus do badania. Do badań potrzeba go było niewiele, a szczurem można było i pół wiadra spuścić. Byli tacy, którzy nieźle na obsłudze takiego urządzenia wychodzili. Jak się ktoś dobrze przyłożył, to mógł trochę wysokoprocentowego napoju na wesele córki albo syna odłożyć. Przed piciem trzeba było go trochę rozcieńczyć.

- Taką spirytusową surówkę trzeba umieć pić - żartuje pan Antoni. - Nasz spirytus miał nawet 93 proc. Jak ktoś był niewprawiony, to po takim kielichu od razu go odrzucało.
Kilka razy pracownikom gorzelni zdarzyło się upić krowy. I wcale nie nalewali im do koryt spirytusu zamiast wody, bo zwierzęta w przeciwieństwie do ludzi swój rozum mają i wysokoprocentowego nie ruszą. Jednak kiedy maszyny miały awarię, nie wszystek alkohol był "odciągany". Część pozostawała w odpadach, które trafiały do bydła.

Tabliczka robi wrażenie
Każdy, kto chciałby zobaczyć, jak jeszcze sześć lat temu powstawał w Pszenicznej spirytus, może przyjechać do gorzelni. Żeby wejść do środka, trzeba wcześniej się umówić (można zadzwonić pod numer 077 419 56 20) .
- Najwięcej trafia do mnie młodzieży, ale bywają również dorośli - mówi pan Antoni. - Niedawno przyjechało od mnie trzech biznesmenów z Wrocławia, żeby obejrzeć gorzelnię. Nadziwić się nie mogli, że takie cudo jeszcze się zachowało i niedawno było na chodzie. Dla miejscowych gorzelnia wielką atrakcją nie jest, ale pan Antoni nie ma do nich żalu. Taka jest natura ludzka, że fascynuje to, co jest daleko, a blisko ciekawostek się nie dostrzega.

- Góral też po górach nie chodzi - mówi pan Antoni. - Góry nikt mu przecież nie zabierze. Czasem, żeby ktoś się zatrzymał, potrzebna jest tabliczka, jakiś napis "muzeum". Wtedy dopiero ludzie ciekawostki zauważają. Na razie w gorzelni muzeum nie będzie. Na to pieniędzy nie ma.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska