Leków rozpasanie

Małgorzata Fedorowicz [email protected]
Osoba, która łyka jednocześnie paracetamol i panadol, nie wie, że zażywa jeden i ten sam lek, ze szkodą dla swojej wątroby.

Paracetamol ma bowiem wiele odpowiedników i występuje pod różnymi nazwami. Zawiera go także m.in. apap, efferalgan, codipar i etoran.
Podobnie jest z aspiryną. Jeśli pacjent choruje na wrzody i sięga po nią z powodu przeziębienia, a dodatkowo zaaplikuje sobie upsarin, który ma ten sam skład chemiczny, to, zdaniem farmaceutów i lekarzy, musi się to na nim niekorzystnie odbić. Wrzody dopiero wtedy dadzą mu mocno w kość.

W Polsce sprzedaje się w aptekach ponad 12 tysięcy leków, z których coraz więcej można kupić bez recepty, co jeszcze kilka lat temu było nie do pomyślenia. Pacjenci z tej możliwości chętnie korzystają, dublując nieraz dawki tego samego preparatu, ale nikt nad tym już nie panuje.
- Bardzo niepokojące jest to, że spod kontroli zaczynają się wymykać specyfiki coraz mniej bezpieczne - alarmuje Marek Tomków, wojewódzki inspektor farmaceutyczny. - Kiedyś, gdy produkcją leków zajmował się przemysł państwowy, nikomu nie zależało na tym, żeby sprzedawać je bez recepty w wielkich ilościach. Ale obecnie, gdy polskim rynkiem farmaceutycznym zawładnęły firmy prywatne, zaczynają się liczyć wyłącznie pieniądze. Nie byłoby problemu, gdyby działalność ta pozostawała w rękach firm etycznych. Gdy jednak prowadzi ją firma drapieżna, to idzie ona na całość, nie kierując się żadną etyką.

Lekiem zawierającym substancje silnie działające, który zawsze był na receptę, a teraz można go kupić bez problemu, jest no-spa. Po wieloletniej "blokadzie" bez recepty dostępne są też m.in. ranigast (na żołądek), ibuprom, ibuprofen, pyralgina (przeciwbólowe i przeciwzapalne) oraz cała gama preparatów przeciwalergicznych. Nagle to, co było zabronione, stałe się możliwe, dzięki różnym chwytom i wybiegom, które stosują firmy farmaceutyczne, aby tylko "wypuścić" lek spod recepty.
- Do takich chwytów należy produkowanie leków w mniejszej dawce lub w mniejszym opakowaniu - mówi inspektor Tomków. - To jest paranoja, bo nie można powiedzieć, że dany specyfik sprzedawany bez recepty w opakowaniu liczącym siedem tabletek działa inaczej niż lek wydawany po trzydzieści tabletek, ale - na receptę.

Na przykład ranigast wymknął się spod kontroli dzięki temu, że pojawił się w zmniejszonej 75-miligramowej dawce, a na receptę nadal obowiązuje dawka 150-miligramowa. Bez recepty można kupić 7 tabletek zyrtecu (przeciwalergicznego), a na receptę - 20 sztuk. Z kolei ibuprom w wolnej sprzedaży pojawił się w postaci 10 tabletek, a na receptę jest ich 50. Wystarczy ominąć lekarza, obejść 2-3 apteki i mamy pigułek tyle, ile trzeba.
- Pewna firma farmaceutyczna znalazła jeszcze inne wyjście, gdy okazało się, że ranigast może być sprzedawany bez recepty jedynie w mniejszej dawce - opowiada mgr farm. Katarzyna Kaniut, wiceprezes Okręgowej Izby Aptekarskiej w Opolu. - Aby jeszcze bardziej "dogodzić" pacjentom, wprowadziła ona ranigast, ale pod inną nazwą: ranimax w dawce 150 mg, który sprowadziła aż... z Indii. Dla mnie jest to wszystko tak niemoralne i nieuczciwe, że aż brakuje mi słów. To się wszystko odbywa kosztem pacjenta, także w sensie dosłownym. Bowiem na leki wydawane na recepty obowiązują ceny urzędowe, a bez recepty - są one droższe.

Zdaniem lekarzy i farmaceutów, rozluźnienie w sprzedaży różnych preparatów medycznych powinno budzić poważny niepokój przede wszystkim dlatego, że każdy, nawet - wydawałoby się - najbardziej niewinny specyfik może mieć dużo działań ubocznych.
- Często zdarzają się takie sytuacje, że pacjent leczy się pod kontrolą lekarza i jednocześnie łyka sobie coś na własną rękę, nie biorąc pod uwagę, iż pewne leki mogą mieć działanie przeciwstawne - podkreśla dr Danuta Henzler, specjalista gastrolog i chorób wewnętrznych, ordynator oddziału B w Szpitalu Wojewódzkim w Opolu. - Efekt tego jest taki, że leczenie nie przynosi skutku. Ponadto grozi to bardzo poważnymi konsekwencjami. Na przykład ktoś zażywa leki przeciwzakrzepowe z powodu choroby wieńcowej, ale w tym czasie zaczynają mu dokuczać stawy, przeziębienie, więc zaczyna również brać aspirynę czy voltaren. Lekarz o tym nie wie, a tu nagle okazuje się, że pacjent ma krwotok.

Doktor Henzler, która leczy m.in. wielu wrzodowców, wskazuje na niebezpieczeństwo, jakie niesie ze sobą niekontrolowane zażywanie ibupromu (jest bez recepty) oraz innych niesterydowych leków przeciwzapalnych. Bardzo wzmagają one chorobę wrzodową.
Z kolei ranigast, który hamuje wydzielanie soków żołądkowych, jest już lekiem sprawdzonym, nie daje objawów ubocznych, więc - według lekarzy - puszczenie go do sprzedaży może nie było takim złym pomysłem, ale...
- Jeśli pacjentowi dokuczają stawy, łyka preparaty przeciwzapalne i z tego powodu ma kłopoty żołądkowe, to zażycie ranigastu może zatuszować u niego właściwy obraz choroby - ostrzega pani ordynator. - Bowiem lek ten szybko znosi ból, ale proces chorobowy toczy się dalej. A stąd tylko krok do powikłań, które mogą nawet zagrozić czyjemuś życiu. Ale Polacy bardzo lubią sami się leczyć i jeśli tylko cokolwiek się z nimi dzieje - od razu coś łykają. Rozpasanie lekowe jest u nas ogromne.

Na szczęście nie dochodzi u nas jeszcze do tak drastycznych sytuacji, jakie odnotowywane są w krajach anglosaskich, gdzie podobno bardzo często popełniane są samobójstwa na skutek zażycia nadmiernych ilości... panadolu.
Dla wojewódzkiego inspektora farmaceutycznego szczególnie bulwersujący jest fakt, że do sprzedaży bez recepty w Polsce została dopuszczona pyralgina, którą wycofano z rynku m.in. w Stanach Zjednoczonych, Danii i Szwecji, a w innych krajach europejskich, poza Hiszpanią, jest ona dostępna tylko na receptę.
- Pyralgina, której naukowa nazwa brzmi: metamizol, zdaniem części ekspertów powinna być podawana wyłącznie pod kontrolą lekarską - podkreśla Marek Tomków. - Natomiast nawet jednorazowe jej doustne użycie poza szpitalem zawsze powoduje obawy, że może wystąpić bardzo niebezpieczny objaw w postaci uszkodzenia szpiku krwiotwórczego. Ta choroba to agranulocytoza, polegająca na zmniejszeniu produkcji białych krwinek, które chronią organizm przed stanami zapalnymi.
Inspektor Tomków powołuje się na opinię profesora Tadeusza Chruściela, farmakologa, który twierdzi na podstawie przeprowadzonych badań, że agranulocytoza może być śmiertelna. Dlatego w innych krajach zabroniono sprzedaży pyralginy.
Okazuje się, że w Polsce taką decyzję też już raz podjęto - w roku 1998. Producent leku jednak od tej decyzji się odwołał i otrzymał zgodę na wyprzedawanie zapasów przez następne 3 lata. Na przełomie lat 2001/2002 zapadła jednak inna zaskakująca decyzja (gdy za politykę lekową odpowiadał Aleksander Nauman) - że pyralgina ma być znowu dostępna i to bez recepty.
Farmaceutów bulwersuje też sposób reklamowania tego leku, który uważają za nadużycie.
- Pyralgina znana była od zawsze jako lek przeciwbólowy i przeciwgorączkowy, faktycznie dobry - mówi mgr farm. Stanisława Drelich z apteki "Eurofarm" w Opolu, członek zarządu Okręgowej Izby Aptekarskiej w Opolu. - Tymczasem po raz pierwszy z reklamy telewizyjnej dowiedziałam się, że działa ona też... rozkurczowo.

Co trochę inna firma farmaceutyczna zaczyna produkować ten sam lek, ale pod inną nazwą, bo oryginalna jest zastrzeżona. Tym specyfikom, które wchodzą później na rynek, jest coraz trudniej się przebić, bo rynek też ma swoją chłonność. Ludzie nie kupują z tego powodu więcej leków, tylko zaczynają między nimi przebierać. Z kolei firmy farmaceutyczne muszą ich na konkretne specyfiki skusić, więc robią to przy pomocy reklam.
- Strasznie nachalne są te reklamy - uważa Stanisława Drelich. - Na przykład w jednej z nich młoda kobieta, która udaje przeziębienie, łyka polopirynę, po czym pada mniej więcej taki tekst: "Polopirynę zażyła, to teraz może dalej pracować". Tak jakby to było rzeczywiście takie proste.
Jeszcze nie tak dawno w telewizji było dużo reklam, w których występowali ludzie przedstawiani jako lekarze. Obecnie prawo farmaceutyczne zabrania udziału w nich medyków lub osób kojarzących się z tym zawodem. Ale producenci reklam i tak sobie z tym radzą.
- W reklamach pojawili się teraz studenci medycyny lub profesorowie medycyny, u których ci studenci zdają np. egzamin z leków - zauważa wojewódzki inspektor farmaceutyczny. - W jednej z nich chodzi o ranigast. Albo: ktoś puka do drzwi, a tu pada pytanie: "Pan z wizytą lekarską? Nie, z przyjacielską" - pada odpowiedź. A dalej zaczyna się reklama rutinoscorbinu.
- Przez te reklamy ludzie mają zamęt w głowach i w końcu nie wiedzą, co czynić - uważa Katarzyna Kaniut.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska