Lubi mieć pod górkę

fot. Daniel Polak
Irena Czuta-Pakosz pasją do biegania zaraziła już swojego małego syna.
Irena Czuta-Pakosz pasją do biegania zaraziła już swojego małego syna. fot. Daniel Polak
Rozmowa z Ireną Czutą-Pakosz, mistrzynią świata w biegach górskich.

- Ma pani osobny pokój na swoje sportowe trofea?
- Niestety nie, a bardzo by się przydał. Mieszkam w bloku, w dwóch pokojach. Już się nie mieszczę z pucharami, medalami, dyplomami. Najgorsze jest odkurzanie tego wszystkiego. Robię to dwa razy w roku, przed świętami.

- Dwa tygodnie temu do kolekcji dołączył ten najcenniejszy medal - mistrzyni świata w biegach górskich w Szwajcarii. Długo pani na to czekała...
- Dokładnie 25 lat. Miałam już na mistrzostwach świata dwa medale srebrne i jeden brązowy. Złotym chciałam uczcić ćwierćwiecze kariery. I czterdzieste urodziny. I 50-lecie mojego klubu Technik Komorno.

- Mam koleżanki 40-latki, którym wejście na drugie piętro sprawia kłopoty...
- A ja mam koleżanki-sportsmenki, które w młodszych latach osiągały sukcesy, a teraz nie chcą już nawet słyszeć o bieganiu. W tej dyscyplinie apogeum możliwości osiąga się po 30 roku życia, ale nie ma reguł. Na niedawnych zawodach w Turcji, gdzie razem biegły zawodniczki bez względu na kategorie wiekowe, wygrała 30-latka, drugie miejsce miała dziewczyna 19-letnia, a trzecie pani w wieku 46 lat. Bardzo wiele zależy od sposobu trenowania. Są trenerzy, którzy potrafią utalentowanego zawodnika w krótkim czasie doprowadzić do świetnych wyników, ale kosztem morderczych, urazowych metod. Mój trener zawsze stosował spokojne treningi, planował stopniowe i regularne wspinanie się po kolejnych szczeblach. Na pierwszy medal czekałam pięć lat. Ale cały czas osiągałam postępy i może dlatego wciąż biegam i nie jestem tym zmęczona.

- Kto panią do tego namówił?
- Zawsze lubiłam sport. Kiedy miałam 15 lat na jakichś zawodach wypatrzył mnie trener Piotr Pakosz i namówił do przyjścia do szkoły i klubu w Komornie. To było 50 kilometrów od rodzinnego domu, ale bardzo chciałam biegać. I tak już zostało. A trener wiele lat później został moim mężem.

- Jako nastolatka podkochiwała się pani w nim?
- Nie! To było nawet nie do pomyślenia. Miłość zaczęła rodzić się powoli, gdy byłam już po maturze.

- Taki związek pomaga?
- Mąż uważa, że to nie sprzyja treningom, że nie ma takiej dyscypliny. W tym jedynym wypadku nie zgadzam się z nim. Teraz nie wyobrażam sobie pogodzenia pracy, treningów i prowadzenia domu bez pomocy męża, który to wszystko rozumie. Np. on odkurza i prasuje. Tylko do kuchni go nie wpuszczam.

- Ani w Kędzierzynie-Koźlu, gdzie pani mieszka, ani w Komornie, gdzie pracuje - z okien nie widać najmniejszej górki. Jak pani osiąga takie sukcesy mieszkając "na płaskim"?
- To rzeczywiście jest ewenement. W biegach górskich medale zdobywają najczęściej zawodnicy mający do gór blisko. Ja w ciągu tygodnia staram się nadrabiać treningiem wytrzymałościowym, a w piątek po południu jadę pobiegać po górach w Czechach. Pracowicie spędzam też wakacje. Myślę, że na tegoroczne zwycięstwo zapracowałam w Austrii, gdzie biegałam na wysokości 2600 metrów.

- Długo pani dochodziła do siebie po przebiegnięciu prawie 10 kilometrów pod górkę, przy różnicy wzniesień sięgającej tysiąca metrów?
- Błyskawicznie. Radość z wygranej niesamowicie dodaje sił. Chwilę odetchnęłam, ubrałam się i poszłam trochę potruchtać, bo następnego dnia znowu startowałam na tej samej trasie w pucharze świata.

- Obiegła pani już cały świat dookoła?
- Nawet więcej - ponad 50 tysięcy kilometrów. Codziennie robię ich 15, latem 20.

- A jak na dworze jest tak, że nawet psa nie by nie wygonił?
- Deszcz, śnieg, wichura - to nie ma znaczenia. Trzeba trenować codziennie, bo inaczej spada wydolność. Mam ten komfort, że trenuję w szkole, z moimi uczniami.

Portret

Portret

Irena Czuta-Pakosz jest nauczycielką w Zespole Szkół w Komornie i zasłużoną dla Opolszczyzny biegaczką. Zdobyła 11 tytułów Mistrzyni Polski seniorek w biegach górskich i cztery medale na mistrzostwach świata. 30 września osiągnęła największy sukces w 25-letniej karierze - w Saillon-Ovronnaz w Szwajcarii została mistrzynią świata.

- Młodzi garną się do sportu?
- Ciężko ich namówić do treningów, bo to systematyczna i ciężka praca. Z chłopcami jeszcze pół biedy, bo bardziej skłonni są do wysiłku. Ale dziewczynom po prostu się nie chce.

- Dziewczyny mają przechlapane. Jak ćwiczyć, gdy ma się okres?
- Normalnie. To nie choroba, tylko fizjologia. Umiarkowany wysiłek w te dni nawet dobrze robi.

- Rosną już pani następcy?
- Z dwójką z nich - właśnie zaczęli studia na akademii wychowania fizycznego - startowałam już nawet na mistrzostwach świata w Nowej Zelandii. To wielka frajda. Kiedy wybieram się na puchar świata, zawsze uprzedzam organizatorów, że zabiorę ze sobą młodzież. Staram się im pokazać świat, żeby dążyli do sukcesu i żeby wierzyli, że można go osiągnąć...

- Całą sportową karierę związała pani z jednym klubem. Nie żałuje pani tego?
- Miałam propozycje z większych i bogatszych klubów, ale ja podchodzę do tego bardzo sentymentalnie. Poza tym, jak widać w małym klubie też można odnosić sukcesy na światowym poziomie, choć do wyjazdów na zawody trzeba dopłacać z własnej kieszeni. Np. ten do Szwajcarii niemal do ostatniej chwili był niepewny, bo nie mieliśmy środka transportu. W końcu pomógł nam absolwent naszej szkoły i udostępnił swój samochód.

- Czy w sporcie liczą się tylko medale, smak zwycięstwa?
- Ja biegam po to, żeby mieć satysfakcję; żeby wypaść na miarę swoich możliwości. Nie zawsze się wygrywa. Sport uczy pokory, poszanowania przeciwnika, jest narzędziem samodoskonalenia i ćwiczenia charakteru. Przełamywania barier swojego lenistwa, słabości, zmęczenia.

- A z tej przyjemniejszej strony?
- Dzięki sportowi poznałam kawał świata. Nie byłam tylko w Australii i Afryce. Czasem zderzenie rzeczywistosci z wyobrażeniami o danym kraju jest zaskakujące. Tak było np. w Japonii. Startowałam tam w latach 90, gdy w Polsce mówiło się o budowaniu u nas drugiej Japonii. Jakież było moje zdziwienie, gdy zamiast skomputeryzowanego do cna świata zobaczyłam biedne wioseczki i skromnych ludzi. Najlepsze w sporcie jest jednak to, że pozwala poznawać ludzi. I nie są to wyłącznie jednorazowe kontakty. Co roku na święta wysyłam do przyjaciół na całym świecie 70 kartek z życzeniami.

- Na koniec pytanie osobiste, ale być może skorzystają z niego inne przyrośnięte do biurka kobiety. Ile powinnam się ruszać, żeby poprawić kondycję i zrzucić co nieco?
- Każdej pani polecam trzy razy w tygodniu po 30-40 minut marszobiegu, albo jazdy na rowerze. Jeśli chce się schudnąć, trzeba pamiętać, że organizm zaczyna spalać tłuszcze dopiero po 30 minutach umiarkowanego wysiłku (krótsze ćwiczenia tylko pobudzają apetyt). Najlepiej robić to w towarzystwie - rodzinnie, albo z koleżanką. Samopoczucie i kondycja szybko się poprawią.

- Dziękuję. Spróbuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska