Melina na zielonej trawce

Beata Szczerbaniewicz
Piją, brudzą, hałasują, są agresywni i wymuszają pieniądze - skarżą się na bywalców tzw. lasku Kilińskiego okoliczni mieszkańcy.

Temat lasku nie jest nowy, od lat upodobali go sobie okoliczni pijaczkowie, a ostatnio także bezdomni. Mieszkańcy osiedla przy ulicy Kilińskiego czują się przez nich zastraszeni do tego stopnia, że choć skarżą się wszyscy, nikt nie zrobi tego oficjalnie, składając skargę straży miejskiej czy policji. Także z dziennikarzem wszyscy rozmawiają anonimowo:

- W lasku piją, śpią i załatwiają potrzeby fizjologiczne, a na ulicę wychodzą po alkohol. "Daj złotówkę" niby proszą, ale spróbuj pani nie dać - mówi pani X. - Byłam świadkiem, jak jedna kobieta nie dała i uciekła do auta, to ją otoczyli i tak trzęśli autem i walili w szyby, że ledwo odjechała. Tu się robią slamsy, człowiek przemyka się, idąc do własnego domu, i haracze musi płacić, żeby nie dostać po głowie.
- Ja im daję na odczepnego tylko po pięćdziesiąt groszy - mówi pan Y. - Ale jak wysłałem syna do sklepu, to mu jeden wyrwał z ręki 50 złotych, na szczęście widział to piekarz, duży chłop, gębę stłukł złodziejowi i odebrał pieniądze.

- Są tu codziennie: dwudziestu, czterdziestu, prawdziwy ul to się robi w niedzielę. Ściągają męty z całego miasta, bo przy lasku czynne są dwa sklepy z alkoholem i knajpa - dodaje Z.
Problem bywalców lasku ostatnio nabrzmiał tak bardzo, że znalazł miejsce na sesji rady miejskiej.
- Odebrałem kilka sygnałów o tym, że panowie z lasku zrobili się agresywni, zdarzają się tam wymuszenia pieniędzy, a nawet pobicia. Ludzie już od dawna nie chodzą tam na spacery, ale teraz strach nawet przejść obok ulicą - mówił radny Adam Wywioł, który jako mieszkaniec osiedla Kilińskiego, czyli bezpośredni sąsiad lasku, zna problem.

Burmistrz Piotr Solloch zadeklarował, że postara się o zwiększenie liczby patroli w tym rejonie - zarówno straży miejskiej, jak i policji. Radni zaczęli zaś zastanawiać się, czy nie można by przepędzić pijaków, a może pozamykać w okolicy sklepy z alkoholem? Zdaniem radnego Wywioła nie rozwiązałoby to jednak problemu, bo - jak mówi - wtedy pijacy przenieśliby się na klatki schodowe.
Zdaniem właścicielki sklepu "Ania", Zdzisławy Bielewicz, zamknięcie sklepów czy też wycofanie stąd alkoholu nie odniosłoby żadnego skutku, bo bywalcy lasku zaopatrują się w trunki głównie w sklepach, gdzie są one tańsze, oraz na melinach, gdzie można kupić "lewy" spirytus.
- Specjalnie podnieśliśmy wspólnie ze sklepem sąsiednim ceny alkoholu, aby ich przepłoszyć - mówi Zdzisława Bielewicz. - Przeganiamy ich sprzed sklepu, ale przecież nie będziemy biegać po lasku. Tylko my wzywamy tutaj policję i tylko my skierowaliśmy sprawę na kolegium. Jeden z tych pijaków naubliżał naszej córce.

- Sześć tysięcy płacimy rocznie za koncesję, a od nowego roku ma być 30 - dodaje współwłaściciel "Ani". - Gdybym te pieniądze mógł wydać na ochronę, w okolicy sklepu byłby spokój. Ale nie mogę, więc oczekuję, że o porządek i bezpieczeństwo zadba straż miejska i policja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska