Miejskie mity - o tym rozmawia się w opolskich barach

fot. Daniel Polak
Halina Liminowicz w swoim pubie nasłuchała się ostatnio wielu opowieści o duchu dziewczynki, straszącej rzekomo w Kędzierzynie-Koźlu. - Przy piwie wszyscy pletli o tej zjawie, a niektórzy nawet rysowali, jak wygląda - śmieje się barmanka.
Halina Liminowicz w swoim pubie nasłuchała się ostatnio wielu opowieści o duchu dziewczynki, straszącej rzekomo w Kędzierzynie-Koźlu. - Przy piwie wszyscy pletli o tej zjawie, a niektórzy nawet rysowali, jak wygląda - śmieje się barmanka. fot. Daniel Polak
Panie kochają plotkować przy kawie, ale to faceci w barach prześcigają się w opowiadaniu historii, które nigdy się nie zdarzyły. Miejskie mity są lepszym dodatkiem do piwa niż papierosy i mecze.

Znajoma mojego znajomego wracała samochodem ze Śląska. Gdzieś w lesie zobaczyła leżącą na jezdni wielką gałąź. Zatrzymała auto, usunęła przeszkodę i ruszyła dalej. Chwilę potem zobaczyła, że jadący za nią tir miga światłami i trąbi. Przestraszyła się dziwnego zachowania kierowcy, bo była noc. Przyśpieszyła, lecz tir zrobił to samo, cały czas dając dziwne znaki.

Kobieta uciekała przez kilka kilometrów. W końcu dojechała do stacji benzynowej i tam się zatrzymała. Wtedy z kabiny wybiegł kierowca ciężarówki i krzyknął: - Gdy w lesie odsuwała pani gałęzie z drogi, na tylnym siedzeniu skrył się bandyta ze sznurem! Otworzyli drzwi do osobówki przerażonej kobiety. Na siedzeniu leżał tylko sznur. Tajemniczy pasażer uciekł, korzystając z chwili zamieszania...

Znajomy, który mi to opowiedział, zarzekał się, że to prawda. Aż do momentu, kiedy wpisałem przy nim w internetową wyszukiwarkę "zabójca na tylnym siedzeniu". "Miejska legenda popularna w USA oraz Wielkiej Brytanii, znana tam jako «Killer in the Backseat»" - czytamy w Wikipedii.
Kolega zamilkł, a po chwili przyznał, że tak naprawdę usłyszał tę historię od znajomego, któremu opowiadała to znajoma, a przeżyła to… jej koleżanka.

Knajpy to miejsca, gdzie miejskie legendy rozgościły się na dobre. Podlewane litrami piwa, pomagają bywalcom w zabijaniu nudy. Ostatnim hitem w barach jest historia mamy, która z kilkuletnim dzieckiem jechała miejskim autobusem. Maluch cały czas kopał stojącego obok starszego pana. Kiedy ten wreszcie zwrócił się do mamy, żeby skarciła chłopaka, ta odpowiedziała, że tego nie zrobi, bo wychowuje dziecko bezstresowo. Kiedy autobus podjechał na przystanek, z siedzenia obok wstał przyglądający się wcześniej wszystkiemu student, wyjął z buzi gumę i przykleił kobiecie na czoło.

- Ja też byłem wychowywany bezstresowo - powiedział z pogardą w głosie, na co reszta pasażerów parsknęła śmiechem.

"Znajomy" zamienia się w "ja"
- Kto to widział? - pytam w zaprzyjaźnionej kędzierzyńskiej knajpie.
- No, Józek opowiadał, że jego kumpel jechał wtedy tą "dwójką" - krzyczy ktoś zza stolika, ledwie go widać spod kłębów dymu.
W takim otoczeniu, oparach alkoholu i absurdu opowiadane są kolejne historie. To nic, że w sieci opowieść o gumie na czole już dawno została zakwalifikowana do kategorii miejskich mitów i że wydarzyła się we wszystkich miastach w Polsce. Ważne, że fajnie się to opowiada i nieźle słucha.

Dziewczynka na rowerku, czyli bzdura na resorach
Kolejny przykład: Młodemu chłopakowi egzamin na prawo jazdy przypadł w walentynki. Po nim młodzieniec był umówiony na randkę, dlatego nie zapomniał zabrać walentynkowej kartki z miłosnym wyznaniem. Wsiadł do auta, ale nie chcąc pogiąć koperty, położył ją obok siebie. Ruszając, roztargniony kochaś zapomniał włączyć światła. Postanowił jednak zagrać va banque, licząc, że egzaminator się nie zorientuje. W czasie jazdy popełnił kilka kolejnych błędów, tracąc powoli nadzieję, że ujdzie mu to płazem. Po zakończonym egzaminie zrobił wielkie oczy, kiedy usłyszał "zdał pan". Jeszcze bardziej się zdziwił, gdy egzaminator wysiadając z samochodu, zabrał jego kopertę z walentynką, myśląc że to łapówka...

- Śmieszne, ale nieprawdziwe - zapewnia Włodzimierz Twardoń, zastępca dyrektora Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego z Opola. - To, co podczas egzaminu dzieje się w aucie, obserwują kamery. Obraz trafia do komputera. Każda taka koperta zostałaby od razu zauważona.

Nieprawdziwe, ale chętnie opowiadane. Krótki zwiad po internecie pozwala się zorientować, że historia zdarzyła się nie tylko w Opolu, ale i Krakowie, Poznaniu, Gdańsku, Olsztynie.

Ostatnio mieszkańców całej Polski ujęła historia zjawy dziewczynki na rowerku, która jeździ po lesie w Kędzierzynie-Koźlu.

- Przy barze opowiadali o niej dosłownie wszyscy - mówi Halina Liminowicz, szefowa popularnego baru "Trzynastka" w centrum miasta. - Niektórzy faceci chodzili nawet w to miejsce, gdzie duch rzekomo się pojawia i dzwoni dzwoneczkiem... Słyszałam już mnóstwo niewiarygodnych opowieści, ale ta jest jedyna w swoim rodzaju - dodaje barmanka.
Pełne przejęcia opowieści o dziewczynce przyśpieszyły opróżnienie wielu beczek w "Trzynastce". Temat absurdalny i niedorzeczny jest aż do bólu, ale to akurat mało komu przeszkadza. Ważne, że historia jest ciekawa. Tak bardzo, że zajęły się nią lokalne media, a niedawno nawet ogólnopolskie z RMF-em, Zetką, TVN-em i TVP na czele. Bzdura nabrała tak gigantycznych rozmiarów, że jej dalszym rozpowszechnianiem ma się zająć kędzierzyńska prokuratura.

- Rozpowszechnianie tego typu informacji wynika z naszego pierwotnego dążenia do opanowania lęku przed śmiercią - tłumaczy dr Alicja Głębocka, psycholog z Uniwersytetu Opolskiego. - To właśnie stąd biorą się opowieści o duchu dziewczynki na rowerku czy historie o zabójcy ukrytym na tylnym siedzeniu. Ludzie boją się tego, co jest dla nich nieznane, a opowiadanie strasznych historii jest pewną formą radzenia sobie z tym lękiem.

Opole też się dało nabrać
Do strasznych należy też legenda o dzieciach, które mają być porywane w sklepach całego świata. W listopadzie taka informacja sparaliżowała Opole. Dziecko zniknęło w centrum handlowym Karolinka. Mama wszczęła alarm. Ogromną galerię błyskawicznie zamknięto i rozpoczęto poszukiwania. Dziewczynkę znaleziono w toalecie. Porywacze ogolili jej głowę i założyli perukę, przygotowując się do wyprowadzenia dziecka. Na szczęście zbrodniczy zamiar się nie powiódł.
Sprawa stała się w stolicy województwa tak głośna, że zajęli się nią dziennikarze, a ludzi uspokajali policjanci.

Ale miejskie legendy nie muszą być koniecznie makabryczne albo prześmieszne. Ostatnio bardzo popularna jest opowieść przekonująca, że nie warto segregować śmieci.

- Śmieciarka nie ma kilku komór, tylko jedną. My rozdzielamy papier, szkło, plastik, a oni to potem i tak ładują do tego samego zbiornika. Szkoda naszej roboty - macha ręką pan Stanisław, mieszkaniec os. NDM w Kędzierzynie-Koźlu. - Wiem o tym, bo opowiadał mi to kolega, który ma znajomego w Usługach Komunalnych. Tam się śmieją z tej segregacji.

Józef Pietrasz, prezes spółki Usługi Komunalne, przyznaje, że walka z tym mitem jest bardziej męcząca niż wywożenie śmieci.

- Tak myślą tysiące ludzi. Ile ja się natłumaczę, że to bzdura - wzdycha Pietrasz. I wyjaśnia raz jeszcze: - Owszem, nasze auta mają jedną komorę, ale za jednym kursem pracownicy wrzucają tam tylko papier, za drugim kursem jedynie plastik, potem szkło. - Gdyby nawet nasi ludzie chcieli iść na łatwiznę, to wszystko odbiłoby się w finansach firmy. Za składowanie nieposegregowanych śmieci płaci się dużo więcej na wysypisku - mówi Pietrasz.

Ci, których przyłapie się na opowiadaniu miejskiego mitu, nie płacą za to żadnej kary. Bo te opowieści, choć zmyślone, nie są traktowane jak kłamstwa. Pewnie dlatego, że większość z nas choć raz zasłyszaną historyjkę przerobiła na własne potrzeby i sprzedała dalej, by błysnąć w towarzystwie. No co, może nie...?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska