Miłosz i Herbert - pojednanie po latach

fot. archiwum
Zbigniew Herbert o Miłoszu: - Erudycja nie jest jego silną stroną.
Zbigniew Herbert o Miłoszu: - Erudycja nie jest jego silną stroną. fot. archiwum
Dwaj najwięksi polscy poeci XX wieku pojednali się dopiero na starość. Ich wieloletni spór rozpoczął się dokładnie 40 lat temu.

Rok 1998. W warszawskim mieszkaniu Herbertów dzwoni telefon. Odbiera Katarzyna Herbertowa i słyszy głos Czesława Miłosza, który jak gdyby nigdy nic mówi: "Dzień dobry, mogę rozmawiać ze Zbyszkiem?" . Żona autora "Barbarzyńcy w ogrodzie" zanosi słuchawkę do łóżka chorego Herberta. Miłosz zagaja przyjacielską pogawędkę, Herbert ją podejmuje. Jak gdyby nigdy nic, jakby nie było między nimi wieloletniego sporu, który podzielił nie tylko ich, ale i polską inteligencję na dwa obozy.

Kto ty jesteś?
Kogo wolisz czytać: Miłosza czy Herberta? To niewinne z pozoru pytanie o czytelnicze gusta w podtekście kryje najczęściej określenie ideowego światopoglądu. Czytasz Miłosza, to jesteś lewackim kosmopolitą. Jeśli nade wszystko cenisz Herberta, toś prawicowy Polak-patriota. W XX wieku nie było chyba bardziej upolitycznionych w odbiorze poetów.

Chociaż obaj już nie żyją (Herbert umarł w 1998 roku, Miłosz cztery lata temu), nadal trwa "spór o Miłosza" i "spór o Herberta". Spór o obu poetów to jednak również echo ich osobistego konfliktu. Profesor Jan Tomkowski porównywał go do rywalizacji romantycznych wieszczów: Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego.

- Wreszcie mamy polemikę na szczycie, pojedynek największych w dzisiejszej poezji autorytetów - pisał prof. Tomkowski w swojej "Literaturze polskiej".
Konflikt między Miłoszem a Herbertem nie był jednak tylko pojedynkiem o prymat między dwoma tuzami literatury. To było dramatyczne zerwanie dwóch zażyłych przyjaciół, rozpoczęte karczemną awanturą podczas mocno zakrapianej imprezy.
Feralna kolacja u Carpenterów

"Łączę niziutkie austryjackie ukłony i galicyjskie ucałowania rączek" - pisze Herbert do Miłoszów w 1958 roku. Ma wtedy 24 lata i odwiedza starszego o 13 lat Miłosza w Paryżu.

- Austriackie ukłony są mile widziane - odpowiada kokieteryjnie autor "Gucia zaczarowanego". Szybko się zaprzyjaźniają. To właśnie Miłoszowi Zbigniew Herbert dedykuje swój słynny wiersz "Tren Fortynbrasa", a także pisze do niego w liście: "Mój kochany, bardzo tęsknię, po męsku, to znaczy sucho i gwałtownie za Twoim domem, Tobą, (...) naszymi nocnymi włóczęgami".

Dzięki starszemu koledze Herbert stał się znany na Zachodzie. Czesław Miłosz tłumaczył jego wiersze na angielski, zapraszał go do Kalifornii, gdzie pracował jako profesor na uniwersytecie w Berkeley. Właśnie tam, podczas jednej z wizyt Herberta, doszło do rozłamu obu poetów.

Do karczemnej awantury doszło w 1968 roku, podczas wizyty u małżeństwa Johna i Bogdany Carpenterów, tłumaczy polskiej literatury. Tam tęgo popili i zaczęli dyskutować o Polsce.

Czesław Miłosz uwielbiał prowokować w towarzystwie. To przecież on stoczył słynny gombrowiczowski pojedynek na miny ze Stefanem Kisielewskim (grymasy zostały uwiecznione na fotografiach). Nie wiadomo dokładnie, co się wydarzyło u Carpenterów, bo wszyscy uczestnicy kolacji byli już mocno wstawieni.
W relacji Herberta wyglądało to tak: "Miłosz powiedział na kolacji, gdzie byli Amerykanie, że trzeba przyłączyć Polskę do Związku Radzieckiego. Ja wtedy wstałem i wygarnąłem. Mówiłem chyba godzinę, wściekłość dodawała mi skrzydeł".
- Uważam to za wyjątkowo złośliwe pomówienie - komentował oburzony Miłosz.
- Zbyszek eksplodował. Nie wiem, co Czesławowi powiedział, ale kiedy od Carpenterów wyszli, Janka [żona Miłosza - red.] nie chciała już więcej Zbyszka u siebie gościć. Zrobił wtedy jakieś straszne faux pas. Chyba dokładnie żaden z nich tego nie pamiętał, bo byli pijani - opowiadała Katarzyna Herbertowa, żona poety.

Kampania inwektyw
Nieprawdą jest jednak, że po tej awanturze w Berkeley poeci całkowicie ze sobą zerwali.

"Czy chcesz, czy nie chcesz, będę Cię prześladował moją dziwną miłością do końca życia, a nawet jakiś czas potem" - napisał Herbert w liście po powrocie ze Stanów. "Proszę, bądź dla mnie wspaniałomyślny i wybaczający".

Obaj poeci wymieniali się nowymi wierszami i tomikami, zaś kiedy w 1971 roku podczas pobytu Herberta w Los Angeles miasto nawiedziło wielkie trzęsienie ziemi, zaniepokojony Miłosz dowiadywał się, czy nic mu się nie stało.

Poetów ostatecznie poróżnili polityczni ideolodzy. Po 1989 roku Zbigniew Herbert stał się sztandarowym poetą prawicowców. Sam chętnie wypowiadał się na temat polityki, używając nieraz ostrego języka. W "Życiu Warszawy" zadrwił z Miłosza, że był "socjalistą-mandolinistą". Dawnego przyjaciela wykpił też w wierszu-pamflecie "Chodasiewicz": "… był hybrydą w której wszystko się telepie / duch i ciało góra z dołem raz marksista raz katolik".

Herbert wyszydzał też autora "Zniewolonego umysłu", mówiąc w wywiadach: "Erudycja nie jest silną stroną Miłosza, eksprofesora z Berkeley", "W Kalifornii profesorowie byli brani z ulicy. Im większy marksista, tym lepszy".
Miłosz w odpowiedzi określił Herberta jako "cnotę podziwiającą się w lustrze", a jego słowa uznał za "kampanię przeciwko kolegom, przy użyciu oskarżeń i inwektyw". To jednak autor "Doliny Issy" zakończył zimną wojnę z Herbertem i pierwszy wyciągnął do niego rękę.

- Nie wyobraża pan sobie, jak Zbyszek bardzo się cieszył, kiedy Czesław po latach do niego zadzwonił - opowiadała w wywiadzie z Jackiem Żakowskim Katarzyna Herbertowa. - To była jakby normalna pogawędka, żadnej skruchy z jednej czy z drugiej strony - po prostu nie było sprawy.

- Odbyliśmy bardzo serdeczną rozmowę, która zlikwidowała rozmaite nieporozumienia - relacjonował Miłosz.

Zbigniew Herbert był już wtedy, w maju 1998, bardzo chory. Dwa miesiące później umarł. Na jego pogrzebie zjawił się i Miłosz. Położył na trumnie swojego przyjaciela czerwoną różę.

Po śmierci Miłosza środowisko Radia Maryja nie chciało dopuścić do jego pochówku w Krypcie Zasłużonych klasztoru paulinów na Skałce, obok m.in. Jana Długosza i Stanisława Wyspiańskiego. Trzeba było dopiero osobistej interwencji Jana Pawła II, który zaświadczył w telegramie o katolickiej prawomyślności poety.
W 2006 roku tygodnik "Wprost" oskarżył Zbigniewa Herberta o kontakty ze Służbą Bezpieczeństwa. Jak łatwo się domyślić, tekst Jakuba Urbańskiego pt. "Donos Pana Cogito" był jednym z objawów polskiej dzikiej lustracji, będąc w istocie zwykłym oszczerstwem.

Kto by pomyślał, że po śmierci lewicowego Miłosza i prawicowego Herberta spotka ten sam los. Obaj stali się ofiarami wojny IV RP z autorytetami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska