Moje Kresy. Bój o przepustkę do historii

Stanisław S. Nicieja
Łuck, widok na zamek Lubarta.
Łuck, widok na zamek Lubarta. Ze zbiorów Stanisława Nicieji
W Kiwercach pod Łuckiem urodził się Zbigniew Załuski (1920-1978), jeden z najbardziej fascynujących polskich publicystów - fenomenalnie uzdolniony polemista i zadziorny pamflecista. Jego główne dzieło, „Siedem polskich grzechów głównych”, było wznawiane wielokrotnie w masowych nakładach 50-100 tysięcy. Pierwsze wydanie w 1962 roku rozeszło się w ciągu 2 tygodni i skomentowało go ponad sześćdziesięciu recenzentów i publicystów.

Żar polemiki

Dyskusje i debaty, jakie wybuchły po ukazaniu się tej książki, nie miały i nie mają precedensu w polskiej historiografii. Temperatura, w której były utrzymane, ich ostrość i rozległość tematyczna nie objawiła się w takim rozmiarze nigdy ani wcześniej, ani później.

Zbigniew Załuski prowokował stylem polemiki, kategorycznością sądów i nie wahał się swymi ripostami poturbować wybitnych polskich pisarzy i filmowców, nawet tych z najwyższej półki - z Wajdą i Gombrowiczem na czele. To musiało być dla wielu bolesne, ale jednocześnie niebywale płodne intelektualnie.

W „Siedmiu polskich grzechach głównych” oraz w innych atakowanych przez polemistów książkach Załuskiego jak w soczewce odbijał się fundamentalny podział polskich intelektualistów i artystów odnośnie do wizji polskiej historii, jej sensu i roli, jaką ma odgrywać w edukacji narodu. Temat ten jest znów aktualny po ostatnich zmianach politycznych w Polsce i zapowiedziach, że historia ma wrócić szerszym frontem do polskich szkół. Ale jaka historia?

Zbigniew Załuski z zapalczywością i talentem sugestywnego polemisty zwalczał stare, a jednocześnie tworzył nowe mity, które rozbudzały wyobraźnię. Jego publicystyka wzniecała i nadal wznieca nieznane wcześniej w takim wymiarze emocje wobec kontrowersji, które dzieliły Polaków. Te kontrowersje dotyczyły kardynalnego dylematu polskich przywódców wojskowych i politycznych: czy właściwe wybierali drogi, walcząc o niepodległość Polski.

Kim był Załuski? Jak powstała jego biała, czarna i czerwona legenda?

Syn wołyńskiego nadleśniczego

Zbigniew Załuski
Zbigniew Załuski Ze zb. Stanisława Nicieji

Zbigniew Załuski urodził się w Kiwercach, w rodzinie nadleśniczego Ludwika Załuskiego, zarządzającego lasami otaczającymi tę miejscowość. Kiwerce były miejscowością letniskową, z kilkudziesięcioma willami nad małym jeziorem, oddaloną o 15 km od Łucka i z dużą stacją węzłową. Było tam zdrowe powietrze i lecznicze wody mineralne. Matka Zbigniewa Załuskiego, Romualda z Kosmulskich, była nauczycielką. Niewiele wiemy o jego dzieciństwie i rodzicach. Chociaż stanowisko nadleśniczego, wysoko umieszczone w hierarchii społecznej II RP, może świadczyć, iż była to rodzina zasobna. Gdy do Kiwerc weszli Sowieci, los rodziny nadleśniczego i nauczycielki historii oraz języka polskiego był przesądzony. Już 10 lutego 1940 roku, w czasie pierwszych masowych sowieckich wywózek trafili do Kazachstanu. Jak ustalił Tymothy Snyder, polskich osadników wojskowych i leśników Sowieci wywozili z Wołynia w pierwszym rzucie.

Zbigniew Załuski miał wówczas 14 lat. Nie zważając na wiek, zmuszono go do ciężkiej, wielogodzinnej pracy. Został pomocnikiem szewca, później strażnikiem nad rzeką Irtysz, a w końcu traktorzystą w kołchozie. Przebywał w Kazachstanie do końca 1943 roku. Mając 18 lat, w styczniu 1944 roku, zgłosił się na ochotnika do armii gen. Zygmunta Berlinga, czyli do I Korpusu Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR. Służył w 9 pułku piechoty. Z oddziałem swoim przeszedł długi szlak bojowy. Walczył na rodzinnym Wołyniu, później na Lubelszczyźnie, brał udział w desancie na przyczółku Czerniakowskim, w krwawej bitwie o Kołobrzeg, a w końcu forsował Odrę i zdobywał Berlin.

Po upadku hitlerowskich Niemiec nie złożył broni. Poszedł jeszcze w Bieszczady likwidować oddziały UPA: przeciwko tym - jak napisał - którzy „skrwawili mój rodzinny Wołyń i przekreślili możliwość, aby narody polski i ukraiński mogły obok siebie, w sąsiedztwie nadal żyć i pracować”.

Służbę wojenną zakończył w stopniu porucznika, z trzema Krzyżami Walecznych. Do końca życia nie zdjął munduru. Był absolwentem Wyższej Szkoły Oficerów Polityczno-Wychowawczych, aktywistą PZPR, I sekretarzem organizacji partyjnej przy Związku Literatów Polskich, przez trzy kadencje posłem na Sejm PRL oraz członkiem Zarządu Głównego Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Dosłużył się rangi pułkownika.

Jerzy Passendorfer (z lewej), reżyser filmów o tematyce wojennej, oraz pisarz Zbigniew Załuski.
Jerzy Passendorfer (z lewej), reżyser filmów o tematyce wojennej, oraz pisarz Zbigniew Załuski. Ze zb. Stanisława Nicieji

Swoje nieśmiałe próby dziennikarskie zapoczątkował Zbigniew Załuski, współpracując z pismami wojskowymi, a zwłaszcza z miesięcznikiem dla oficerów „Wojsko Ludowe”. Mając 41 lat, zaskoczył otoczenie, wydając debiutancką książkę eseistyczną pt. „Przepustka do historii” i natychmiast zwrócił na siebie uwagę szerokiej opinii publicznej kontrowersyjnymi hipotezami, stylem polemiki i żarliwością argumentacji.
Z kim iść na Berlin i z której strony - ze wschodu czy z zachodu?

Cóż było nowatorskiego w tym debiucie oficera politycznego? W „Przepustce do historii” Załuski skupił uwagę na latach 1943-1945, na latach swej żołnierskiej posługi w armii gen. Zygmunta Berlinga. Uważał, że w czasie wyjątkowo okrutnej dla Polski II wojny światowej, kiedy naród nie tylko stracił niepodległość, ale i ¼ swych obywateli oraz groziło mu biologiczne unicestwienie, powstały niemal równocześnie dwa nurty polityczne. Ich celem było odbudowanie niepodległej i o bezpiecznych granicach Polski. Pierwszy to nurt prolondyński, czyli zachodni, a więc Armia Krajowa w okupowanej Polsce, a na zachodzie Europy armia gen. Andersa. Drugi to nurt komunistyczny, czyli wschodni, a więc Armia Ludowa w kraju i na wschodzie, w ZSRR, armia gen. Berlinga.

Załuski stawiał bulwersującą tezę, że przepustkę do historii za udział w II wojnie światowej powinni otrzymać przede wszystkim twórcy armii gen. Berlinga, a więc polscy komuniści i lewicowe organizacje, mające odwagę znaleźć się w sojuszu ze Związkiem Radzieckim - jednym z agresorów, który w 1939 roku wziął udział w zniszczeniu Polski. Uważał, że był to bardzo bolesny, ale od strony pragmatycznej wyjątkowo sensowny wybór. Nie można było bowiem walczyć na dwa fronty: z hitlerowcami i bolszewikami, a trzeba było wybrać mniejsze zło. Żołnierze armii gen. Berlinga oraz partyzanci Armii Ludowej przez swój wybór sojusznika wschodniego przybliżyli - zdaniem Załuskiego - Polskę do najlepszego rozwiązania, jakie mogło ją spotkać w momencie zakończenia II wojny światowej.

Twierdził, że Polska wyszła z wojny z wielkim sukcesem dzięki pozyskaniu ziem zachodnich z Wrocławiem, Szczecinem i Gdańskiem, a przez to wróciła do swego piastowskiego łożyska. Historycznym osiągnięciem powojennego państwa polskiego było uzyskanie dużego, ponad 500-kilometrowego dostępu do Bałtyku oraz przejęcie całego poniemieckiego przemysłu Śląska, a przede wszystkim objęcie granicami Polski 300 poniemieckich miast i tysiące wsi o wysokiej kulturze materialnej. To - zdaniem Załuskiego - umożliwiło wielkie, nieodwracalne zmiany polityczne w Polsce iostatecznie odsunęło zagładę biologiczną, która groziła Polsce w czasie II wojny światowej. Uczyniło to z Polski duży i ważny podmiot polityczny w Europie Środkowej. Trzeba było najpierw stworzyć bezpieczny dom, wykształcić młodzież, a dopiero później myśleć o wolności politycznej. I lewica polska miała odwagę - zdaniem Załuskiego - na tę drogę wejść.

W „Przepustce do historii” Załuski kategorycznie przeciwstawiał rząd emigracyjny w Londynie, tkwiący - jego zdaniem - „w archaicznych koncepcjach politycznych”, rządowi lubelskiemu, czyli rządowi polskich komunistów. Wynosząc wysoko czyn wojenny zwolenników rządu lubelskiego i krytykując polski rząd emigracyjny w Londynie oraz dowódców Armii Krajowej za klęskę powstania warszawskiego, jednocześnie doceniał wkład żołnierzy gen. Andersa w zwycięstwach nad Niemcami pod Tobrukiem, Monte Cassino czy Bolonią.

Twierdził jednak, że walki żołnierza polskiego na zachodzie Europy nie przybliżały ostatecznie Polski do wyzwolenia oraz do wielkich zmian, jakie musiały zajść w polskim państwie w nowych granicach. To nie żołnierz spod Monte Cassino otworzył Polsce drogę do Wrocławia i Szczecina, ale czyn żołnierzy spod Kołobrzegu i Budziszyna - im powinna być przede wszystkim wdzięczna powojenna Polska.
Wojsko polskie gwarantem niepodległości

Drugą tezą, jaką w tej książce lansował Załuski, było twierdzenie, że kluczową rolę w dziejach przetrwania narodu polskiego odgrywało zawsze wojsko. Ono było ostoją narodu, dawało nadzieje oraz szanse na suwerenność, samodzielność, a ostatecznie na niepodległość. To, że Polska mogła przetrwać mimo tylu klęsk, tragicznych okoliczności i zdrad sojuszników, było zasługą żołnierzy polskich walczących w kolejnych powstaniach i na wielu europejskich frontach. Drugim fundamentem przetrwania Polski była polska kultura, a zwłaszcza literatura i jej najwięksi twórcy - od Mickiewicza i Wyspiańskiego po Broniewskiego i Dąbrowską. To właśnie symbioza wojska i kultury - zdaniem Załuskiego - dała Polsce nieśmiertelność i przyniosła w końcu niepodległość.
Ojczyzna bez własnego domu

W „Przepustce do historii” Załuski podjął również wątek osobisty. Wielokrotnie przypominał, że był jednym z 400 tysięcy żołnierzy armii gen. Berlinga, z których 4/5 to byli kresowianie. Walczył jako żołnierz na pierwszej linii frontu o wolną Polskę, ale jego rodzinne Kiwerce na Wołyniu nie miały znaleźć się w tej nowej Polsce o innych granicach. Podobny dramat musiało przeżyć również wielu żołnierzy armii gen. Andersa.

Wojna się skończyła, żołnierz wracał znad Odry, spod Budziszyna, Pragi bądź Berlina do ojczyzny, ale nie mógł wrócić do własnego, rodzicielskiego domu, bo dom ten znalazł się za granicą, bo tam była już Ukraina, Białoruś czy Litwa. Żołnierz z Kresów, który uczestniczył w rozgromieniu Niemców, musiał się teraz zakorzenić w nowym miejscu, najczęściej w poniemieckim mieście bądź wsi. Była to - pisał Załuski - tragiczna sprzeczność i ona stanowiła najgłębszy i najtrudniejszy z problemów moralnych, jakie nurtowały żołnierzy armii Berlinga. Musiał żołnierzom, m.in. swoim ziomkom z Wołynia, dławionym przez tęsknotę i nostalgię za ojcowizną nad Styrem czy Niemnem, tłumaczyć dlaczego tak musi być! Dlaczego państwo polskie na skrwawionych ludobójstwem ziemiach Wołynia nie mogło się odrodzić. Odwoływał się m.in. do jednego z haseł lansowanych przez Związek Patriotów Polskich Wandy Wasilewskiej i Alfreda Lampe: „Nie da szczęścia dom, jeśli nie stanie w Ojczyźnie, ale też nie da szczęścia Ojczyzna na cudzej krzywdzie budowana”. Oto dramaty i dylematy tamtego tuż powojennego 1945-1946 czasu.
„Papierowi i celuloidowi prześmiewcy i szydercy”

„Przepustka do historii” zbulwersowała opinię publiczną, ale - jak się wkrótce okazało - była tylko przygrywką do prawdziwego bestselleru oraz trampoliną do wielkiej popularności, jaką przyniosło Załuskiemu ukazanie się w 1962 roku książki „Siedem polskich grzechów głównych”. Był to bezpardonowy i jednocześnie brawurowy atak Załuskiego na twórców Polskiej Szkoły Filmowej, święcącej wówczas światowe sukcesy, oraz na polskich literatów sceptyków - i to tych z najwyższej półki intelektualnej.

Jako motto tej fascynującej książki wybił Załuski słowa: „Chcę trochę pobronić naszej historii, naszej historii romantycznej, trudnej, młodzieńczo »górnej i chmurnej«, ale na pewno wcale nie durnej”.

Impulsem do napisania tej książki było wystawienie przez studencki teatr satyryków w Warszawie sztuki pt. „Ubu król - dziejącej się w Polsce, czyli nigdzie”. Dziełko Francuza Alfreda Jarry’ego, będące w istocie groteską, wyśmiewało Polaków i polskie symbole narodowe. Jego wystawienie było - zdaniem Załuskiego - wyrazistym przejawem występującej w kręgach wybitnych polskich twórców silnej skłonności do ośmieszania historii Polski.

Zaczęło się od tego - twierdził Załuski - że Jerzy Afanasjew w studenckim teatrzyku włożył na głowę papierowe ułańskie czako, do bosych pięt przyczepił ostrogi, dosiadł beczki z prochem i pocwałował na niej w siną dal, a później - na skutek beztroskiego palenia fajki - wysadził się w powietrze. Miała to być kpina z szarżowania i głupiego umierania.

Dawał też przykład, jak kpiono z patriotycznego wiersza Antoniego Słonimskiego z września 1939 roku pt. „Ogłaszam alarm dla miasta Warszawy/ Niech trwa!”. W wersji prześmiewczej brzmiało to: „Ogłaszam alarm dla miasta Warszawy/ Niech ma!”. Załuski bronił w swej książce tradycji powstańczych i atakował tych, którzy ośmieszali sens polskich zrywów niepodległościowych. Nazywał ich „prześmiewcami i szydercami”. Zarzut ten skierował przede wszystkim przeciw Andrzejowi Wajdzie i Andrzejowi Munkowi, twórcom filmów nagradzanych na światowych festiwalach, jak „Kanał”, „Popiół i diament”, „Lotna”, Zezowate szczęście”, „Eroica”. Twierdził, że te wybitne od strony artystycznej filmy szydzą w gruncie rzeczy z historii Polski i lansują hasło: „Śmierć frajerom” poprzez ośmieszanie tych, którzy oddali życie, walcząc o wolność.

Załuski ogłosił, że w literaturze polskiej patronem „legionu prześmiewców” i „intelektualnym papieżem szyderców” jest Witold Gombrowicz - „autor najzjadliwszego szyderstwa z tradycyjnej polskości, a zarazem głosiciel tezy, iż Polak dopiero wówczas stanie się człowiekiem, gdy wyzwoli się z polskości”. Jego sztukę „Trans-Atlantyk” uznał za biblię szyderców. Ale do tej listy dopisał również Sławomira Mrożka, m.in. za „Śmierć porucznika”, a nawet Tadeusza Różewicza za jego dramat „Do piachu”. Wymienione tu tylko niektóre utwory traktował jako „wykwity pedagogii antyromantyzmu i filozofii śmierć frajerom”.
Załuski twierdził, że „prześmiewcom, kpiarzom i szydercom” zależało na ośmieszeniu polskich dowódców (często o ułańskiej fantazji), na wykreowaniu ich obrazu jako nieodpowiedzialnych i bezmyślnych, i w efekcie winnych unicestwienia siebie i swych podkomendnych. „Szydercy i prześmiewcy” uważali - zdaniem Załuskiego - iż skompromitowanie „sprawców lawiny klęsk, których naród doznał przez niefrasobliwość szalonych dowódców” korzystne będzie dla edukacji społeczeństwa. Starali się więc ośmieszać postać Polaka-sarmaty, z szabelką u boku, zawsze skorego do walki czy bijatyki, bez zdolności przewidywania skutków ich działań - w myśl hasła: „Jakoś to będzie” (które głosił sędzia w „Panu Tadeuszu” Mickiewicza).

Ekipa TVP przed Konsulatem Polskim w Łucku.
Ekipa TVP przed Konsulatem Polskim w Łucku. |ot. Halina Nicieja, 2015.

Zbigniew Załuski skoncentrował uwagę na utworach, które powstały w Polsce po roku 1956, przedstawiających historię Polski jako nieprzerwany ciąg bezsensownego umierania i stek nonsensów w rodzaju: atak kosynierów Tadeusza Kościuszki na armaty rosyjskie pod Racławicami, szarża szwoleżerów Kozietulskiego w wąwozie somosierrskim, ułani idący na niemieckie czołgi we wrześniu 1939 roku. Uważał, że Poniatowski osłaniający bankrutującego cesarza Francuzów Napoleona Bonapartego, Ordon wysadzający się na reducie czy major Sucharski broniący się na Westerplatte przedstawiani byli jako bezmyślni watażkowie, którzy nie tylko sami się unicestwili, ale też prowadzili na rzeź patriotyczną i romantyczną młodzież polską.

Szczególnie ostro zaatakował Andrzeja Wajdę, że w filmie „Lotna” wyeksponował fałszywą legendę o szarżach polskich ułanów na niemieckie czołgi we wrześniu 1939. Atakował Wiesława Górnickiego, który w artykule „Czas inżynierów” napisał, o „niejakim Poniatowskim, bawidamku i oczajduszy, który prawdopodobnie po pijanemu utopił się w Elsterze, wydając przy tym kabotyńskie okrzyki”. Atakował również recenzje filmowe Zygmunta Kałużyńskiego, wówczas czołowego recenzenta „Polityki”, któremu zarzucał, że „węszy wszędzie fioły ideologiczne”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska