Moje Kresy. Ludzie i pensjonaty Morszyna

Archiwum autora
Pijalnia wód w Morszynie w kształcie latającego talerza. W tle słynny Pałac Marmurowy wzniesiony według projektu Mariana Nikodemowicza.
Pijalnia wód w Morszynie w kształcie latającego talerza. W tle słynny Pałac Marmurowy wzniesiony według projektu Mariana Nikodemowicza. Archiwum autora
Ponad rok temu, publikując artykuł o kresowym uzdrowisku w Morszynie, żaliłem się, iż niewiele o nim wiem. Czytelnicy byli niezawodni. Otworzyli swe prywatne archiwa, uruchomili swą pamięć, udostępnili fotografie.

I teraz, kiedy kończę II tom "Kresowej Atlantydy", rozdział o Morszynie rozrósł się dwukrotnie, a w nim znalazły się nieznane dotąd fakty, historie, anegdoty i zdjęcia.

Dzięki krakowskiej rodzinie Nikodemowiczów mogłem wzbogacić wiedzę o jednym z wybitnych polskich architektów i wspaniałym dziele polskiego modernizmu, które wzniesiono według jego projektu w centrum Morszyna.

Budynek stoi tam do dziś i służy kolejnym pokoleniom kuracjuszy.

Pałac Marmurowy i jego twórca

Uzdrowisko w Morszynie przeżywało okres świetności w latach 20. i 30. XX wieku, kiedy w architekturze dominował styl art deco, dlatego wiele tamtejszych pensjonatów i willi utrzymane było w tym stylu.

Ultranowoczesnym dziełem architektonicznym w tym kurorcie, wzniesionym w latach 1935-1938 według projektu architekta Mariana Nikodemowicza, był Centralny Dom Zdrojowy nazywany powszechnie Pałacem Marmurowym. W pobliżu wybudowano nowoczesną w formie główną pijalnię, mającą kształt kosmiczny - latającego talerza z piorunochronem przypominającym antenę. W jej sąsiedztwie znajdowały się okazałe artdecowskie łazienki.

Otwarcie Pałacu Marmurowego nastąpiło w lipcu 1938 roku w czasie uroczystości obchodów 400-lecia Morszyna. Uczestniczyli w niej prof. Roman Rencki - prezes Towarzystwa Lekarzy Lwowskich i inicjator budowy - oraz Anthony Drexel Biddle (junior) - ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce, gdyż dzięki osobistym znajomościom i zabiegom Stanisława Harmaty (1887-1939), starosty stryjskiego, kapitał amerykański miał poważny udział w sfinansowaniu tego supernowoczesnego na ówczesne czasy przedsięwzięcia.

Nie sposób przy tej okazji pominąć biografii projektanta Pałacu Marmurowego w Morszynie Mariana Nikodemowicza (1890-1952), pięknej postaci w dziejach polskiej architektury. Szkoda, że dziś tak bardzo zapomnianej i zepchniętej w cień. Jest to następstwo pomijania w historiografii polskiej ludzi pracy organicznej: uczonych, konstruktorów, wynalazców, przemysłowców itp.

Marian Nikodemowicz urodził się na Podolu, w Mielnicy koło Borszczowa. Ukończył gimnazjum w Brzeżanach i politechnikę we Lwowie. Był absolwentem, a później bliskim współpracownikiem jednego z twórców lwowskiej szkoły architektury prof. Tadeusza Obmińskiego.

Od czasów studenckich wyróżniał się pomysłowością i osiągał sukcesy w konkursach architektonicznych, najczęściej je wygrywając. W 1924 roku zdobył I nagrodę w prestiżowym i jednym z najważniejszych dla kultury polskiej konkursie na projekt Muzeum Narodowego w Warszawie. Brało w nim udział 45 architektów.

Pomysł Nikodemowicza, nawiązujący do stanisławowskiej architektury Warszawy, wygrał bezapelacyjnie. Trzecią nagrodę otrzymał również architekt lwowski - Jan Bagiński. Laureatowi wypłacono duże honorarium, ale ówczesny prezydent Warszawy Władysław Jabłoński, który sam był z zawodu architektem, uznał, że "prace konkursowe nagrodzone i opłacone nie muszą być realizowane" (!).

I rozpisał konkurs zamknięty, nie dopuszczając do niego lwowskich architektów, był to bowiem czas ostrej rywalizacji między Politechniką Warszawską i Lwowską o palmę pierwszeństwa w polskiej architekturze.

Wybrano wówczas projekt profesora Politechniki Warszawskiej Tadeusza Tołwińskiego, którego realizację możemy dziś oglądać w Alejach Jerozolimskich w Warszawie.

W innym prestiżowym konkursie, na projekt Sejmu Śląskiego w Katowicach (rok 1923), Nikodemowicz zajął II miejsce. Później przyszły lata sukcesów zwieńczone realizacjami jego projektów, m.in.: odbudowy potężnej wieży kościoła Dominikanów w Podkamieniu - podolskiej Częstochowie - i zamku w Żółkwi, budowy kościoła w Brzuchowicach koło Lwowa, Domu Zdrojowego w Worochcie, szeregu domów modernistycznych przy ulicy Wuleckiej we Lwowie, Bursy Abrahamowiczów we Lwowie, Domu Starców i Kalek w Dolinie koło Stanisławowa, Domu Harcerzy w Lesku, ratusza w Drohobyczu (razem z Janem Semkowiczem) oraz modernizacji cukrowni w Chodorowie i koszar w Stryju i Brodach. Odbudował też kilka dworców kolejowych w Galicji oraz zaprojektował wiele prywatnych willi w Truskawcu i Jaremczu.

Były to projekty różnorodne - od brył klasycystycznych, poprzez modernizm do art deco. Nikodemowicz uprawiał też z pasją rysunek, malarstwo i fotografię.

Tuż przed wybuchem wojny ukończył budowę własnego domu przy ulicy Potockiego 76 we Lwowie. Wojna zniszczyła ten wybitny i bardzo płodny talent artystyczny. Zaczęły się ponure czasy terroru bolszewickiego i hitlerowskiego.

Niemcy wyrzucili rodzinę Nikodemowicza z domu, który został włączony do dzielnicy SS odgrodzonej od reszty miasta. Razem z żoną i trzema synami zaczął się tułać, mieszkając u życzliwych kolegów z politechniki i przyjaciół. Gdy Polska straciła Lwów, Nikodemowicz - podobnie jak ostatni polski dyrektor Ossolineum prof. Mieczysław Gębarowicz - nie zdecydował się na opuszczenie swego miasta. Łudził się, że decyzje jałtańskie o przesunięciu granic Polski na zachód są tymczasowe. Podjął pracę na zrusyfikowanej Politechnice Lwowskiej.

Po wyjeździe kolegów do Wrocławia żył w osamotnieniu, goryczy i biedzie, w zupełnie obcym mu środowisku. Doskwierał mu przymus wykładania w językach ukraińskim i rosyjskim oraz powszechne w tym czasie doktrynerstwo ideologiczne, kult Stalina, strach i zakłamanie. Czuł się fatalnie.

Odmawiał udziału w szkoleniach ideologicznych i w sterowanych wyborach, za co spotykały go szykany i napiętnowanie. Na początku lat pięćdziesiątych zaczął myśleć o opuszczeniu Lwowa, ale złożony ciężką chorobą, zmarł 8 lutego 1952 roku. Zostawił po sobie imponujący dorobek, który przechowuje jego rodzina, mieszkająca dziś w Krakowie.

Wychował trzech synów: Eugeniusza - profesora medycyny Uniwersytetu Jagiellońskiego, Aleksandra - architekta na Politechnice Krakowskiej i Andrzeja - kompozytora, profesora Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

Jego prawnuki Maciej i Szymona mieszkają w Krakowie.
Zaprojektowany przez niego Dom Zdrojowy w Morszynie był ulubionym miejscem zjazdów starostów i wojewodów, które organizował starosta stryjski Stanisław Harmata. Na jednym z takich zjazdów gościem był prezydent Estonii Konstantin Päts.

W czasie okupacji hitlerowskiej Morszyn pełnił rolę medycznego zaplecza armii niemieckiej. Został dodatkowo rozbudowany. Dom Zdrojowy, czyli Pałac Marmurowy, stał się szpitalem wojskowym. Na krótkie, relaksujące urlopy wysyłano tam nawet generałów z frontu wschodniego. Z głębi Niemiec dojeżdżały do nich żony, tym samym skracając ewentualną podróż męża na przepustkę do rodzinnego domu, aby spotkać się w połowie drogi. Dla potrzeb oficerów niemieckich oddano ekskluzywną restaurację Capri, w której kelnerem był Michał Stolar, gdy okupanci odebrali mu stolarnię.

Grabież w pensjonacie "Jemioła"

Dzięki korespondencji z Aliną Trzcionkowską - znaną katowicką architektką - udało się ustalić, że tuż przed wybuchem II wojny światowej jej ojciec, Wincenty Czechowicz (1900-1974), dyrektor kopalni węgla brunatnego w Śniatynie, a po wojnie kopalni w Wałbrzychu, a także profesor Akademii Górniczo-Hutniczej i Politechniki Wrocławskiej, który jako uczony położył duże zasługi w pionierskich pracach nad odwadnianiem złóż węgla brunatnego, wybudował w Morszynie duży pensjonat noszący nazwę "Jemioła".

- Kiedy urodziłam się w 1936 roku - wspomina Alina Trzcionkowska - mój ojciec, Wincenty Czechowicz, doszedł do wniosku, że trzeba pomyśleć o posagu dla jedynej, długo oczekiwanej córki (brat był starszy o 7 lat).

Miał do wyboru kupno wzgórza w Jaworzu Ustroniu - tam, gdzie obecnie stoją trójkątne domy wczasowe, lub działkę w Morszynie. Wybrał Morszyn, ponieważ cała rodzina z obu stron była związana od pokoleń ze Lwowem, Buczaczem i z Dębiną (Skole), miejscem urokliwych wakacji i spotkań.

"Jemiołę" budował na nazwisko mojej matki, Jadwigi, i swojej siostry, Stefy Kropińskiej, która w dzieciństwie zastępowała mu matkę. Kropińscy wzięli na budowę pożyczkę z banku, a rodzice "Jemiołę" budowali z posagu mamy i pensji ojca.

Działka była kupiona w kwietniu 1937 roku, a projektantem był architekt Stefan Porębowicz - po wojnie profesor Politechniki Warszawskiej. Jej budowa kosztowała 103 tysiące przedwojennych złotych polskich, co było sumą dużą, zważywszy na to, że pensja nauczyciela wynosiła ok. 150 złotych miesięcznie.

Pierwszy turnus zjechał do "Jemioły" na wiosnę 1939 roku - dom prowadziła ciotka Stefa, ale przy jej gościnności pensjonat nigdy nie mógł przynosić dochodów. Na następne lata była projektowana rozbudowa o część zabiegową i rehabilitacyjną (kąpiele, masaże itp.).

W pensjonacie były 22 pokoje urządzone w kolorach: różowym, niebieskim, zielonym, pomarańczowym i w tychże kolorach zamawiano firanki i koce, a hafciarka wyhaftowała na pościeli i obrusach niebieską nicią napis "Jemioła". Meble były w stylu art deco - gięte, metalowe, z aksamitną tapicerką niebieską, sztućce z wygrawerowanym napisem "Jemioła". We wrześniu 1939 roku "Jemioła" i mój posag przepadły.

"Jemiołę" już w pierwszych dniach okupacji sowieckiej ograbiono. Zachował się przejmujący list, który do właścicieli pensjonatu Czechowiczów napisała jego dozorczyni - prosta kobieta, która z trudem, koślawym stylem i liternictwem informowała:

Wielmożni państwo
Wojskowość z policyją spadli dzisiaj na Jemiołę i zabrali:
36 łóżek pokojowych
5 łóżek służbowych
34 kompletów materaców
35 poduszek
55 krzeseł z jadalni
i 5 stoły duże

Bardzo przepraszam, żem nie mogła uratować bo i same właścicielowie oddają. Całuję rączki.
Budynek pensjonatu "Jemioła" stoi do dziś w Morszynie, ale obecnie nosi nazwę "Dnistr" i jest nieznacznie zmodyfikowany przez obecnych właścicieli. Rodzina Czechowiczów osiadła na Śląsku i przechowuje zdjęcia oraz pamiątki dokumentujące historię tego pensjonatu.

"Jarkun" i "Imperial"

Dzięki relacjom i dokumentacji zgromadzonej przez dr Jolantę Jarkę, cenioną opolską ortodontkę mieszkającą w Chmielowicach, udało się ustalić, że dwa pensjonaty morszyńskie, noszące nazwy "Jarkun" i "Imperial", były własnością Klementyny Mazur (1897-1977) - córki przemysłowca Szymona Jarki, która wyszła za mąż za prawnika, oficera Wojska Polskiego Antoniego Mazura.

Jarkowie byli zamożną lwowską rodziną o patriotycznej postawie. Bracia Szymon, Franciszek i Edward położyli zasługi w walce o niepodległość Polski i byli obrońcami Lwowa oraz Kresów w czasie walk z Ukraińcami i bolszewikami w latach 1918-1919.

Szymon Jarka był przemysłowcem, majętnym właścicielem dużej kamienicy w pobliżu kościoła św. Elżbiety we Lwowie i on to z pewnością wyposażył swą córkę Klementynę (w rodzinie na co dzień zwaną "Klimą") w odpowiednią gotówkę, która pozwoliła jej zacząć interes i odnieść duży sukces finansowy w Morszynie.

Klementyna Mazur zadziwiała przedsiębiorczością i pomysłowością. W zachowaniu bardzo władcza, zyskała z czasem przydomek "oficera w spódnicy".

Ale dzięki tym cechom pensjonaty "Klimy" - "Jarkun" (nazwa pochodzi od panieńskiego nazwiska właścicielki) oraz "Imperial" - przynosiły wymierne dochody. Jak głosi zachowany w archiwum domowym wycinek z miejscowej prasy, pensjonat Mazurowej "Imperial" był "pełnokomfortowym, kategorii I, domem wczasowym.

Położony malowniczo, z dala od kurzu, tuż przy parku zakładowym, w odległości 80 metrów od pijalni wód". W dyspozycji kuracjuszy były tam "pokoje słoneczne, z balkonami. Woda bieżąca, ciepła i zimna. Urządzenia luksusowe, meble i dywany włoskie, salon brigde, radio, fortepian, łazienki - garaż. Kuchnia dietetyczna, prowadzona we własnym zakresie".

Klementyna Mazur opiekowała się swoim bratankiem, Mieczysławem Jarką (1931-1999) - po wojnie absolwentem Akademii Medycznej we Wrocławiu, pediatrą, laryngologiem, kierownikiem ośrodka zdrowia w Kałkowie koło Otmuchowa. To dzięki wspomnieniom Mieczysława Jarki i syna Klementyny Mazurowej, Jerzego (rocznik 1938), zachowały się szczątkowe wiadomości o gościach, którzy bywali w "Jarkunie" i "Imperialu". A mówiło się o nich, że byli z tej "wyższej półki".

Bywalcem pensjonatów Mazurowej był Bolesław Romanowski (1910-1968) - komandor, oficer pokładowy okrętów podwodnych, który później, w czasie II wojny światowej, dowodził ORP "Jastrząb", ORP "Dzik" i grupą okrętów podwodnych. Zasłynął tym, że w roku 1947 przyprowadził z zachodu do Polski niszczyciel ORP "Błyskawica", a później był dowódcą okrętu podwodnego ORP "Sęp".

Mimo że był jednym z nielicznych oficerów morskich, którzy powrócili po wojnie do Polski Ludowej, władze nie doceniły jego wyboru politycznego i na pewien czas trafił do więzienia. Gdy po odwilży październikowej w 1957 roku odzyskał wolność, stał się znów jednym z najbardziej znanych polskich kapitanów morskich.

Był m.in. dowódcą flagowego żaglowca "Zawisza Czarny", z którym odbył dwanaście rejsów po morzach Bałtyckim i Północnym. W 1957 roku był głównym konsultantem w czasie realizacji słynnego filmu Leonarda Buczkowskiego "Orzeł" - o dramacie polskiego okrętu podwodnego zatopionego przez Niemców po napaści hitlerowców na Polskę. W filmie tym wspaniałe role polskich oficerów morskich zagrali Wieńczysław Gliński i Jan Machulski.

Film cieszył się wyjątkowym powodzeniem wśród widzów, a opowiadał historię podobną, jaka zdarzyła się komandorowi Bolesławowi Romanowskiemu, bo on na łodzi ORP "Wilk" podjął w czasie kampanii wrześniowej podobnie ryzykowną jak ORP "Orzeł", ale udaną, próbę przedostania się przez cieśniny bałtyckie do Wielkiej Brytanii.

Komandor Bolesław Romanowski to piękna postać w dziejach polskiej marynistyki. Swoją karierę zakończył na stanowisku zastępcy komendanta Wyższej Szkoły Marynarki Wojennej. W dzisiejszej Gdyni ma ulicę swego imienia, a przed siedzibą dowództwa 3 Flotylli Okrętów stoi jego popiersie.

Przedwcześnie zmarły, spoczywa na cmentarzu Witomińskim w Gdyni.
W wyniku wojny Klementyna Mazur straciła swe pensjonaty. Okupację przeżyła we Lwowie w krańcowej nędzy. Utrzymywała się z handlu starzyzną. Po śmierci męża w 1946 roku, który zmarł w wyniku odnowienia się kontuzji z czasów wojny polsko-bolszewickiej (miał przestrzelone płuco), ekspatriowała się do Wrocławia, gdzie dożywała swych dni ostatnich w biedzie, w suterenie starej poniemieckiej kamienicy.

Z zachowanych wspomnień rodziny Jarków wynika, że w morszyńskim parku codziennie o szóstej rano orkiestra zdrojowa grała pieśń "Kiedy ranne wstają zorze", witając kuracjuszy zmierzających po wodę ze źródeł "Bonifacy" czy "Pod Matką Boską". Ponieważ były to wody mocno moczopędne, w parku zdrojowym urządzono wiele zgrabnych w kształtach, dyskretnie wkomponowanych w parkową zieleń toalet, zwanych "wygódkami".

Był też w Morszynie inny zwyczaj. Gdy na stacyjkę przyjeżdżał pociąg z kuracjuszami, na peronie czekali na nich portierzy z różnych pensjonatów. Każdy z nich na otoku swej czapki miał umieszczoną informację, który pensjonat reprezentuje, i miał nakłaniać wysiadających do wybrania właśnie jego pensjonatu. Przed dworcem stał ciąg dorożek, którymi w towarzystwie portierów rozwożono gości pod wskazane adresy.

Szczególne podziękowania składam Pani Adeli Stolar, obchodzącej w tym roku stulecie urodzin, pochodzącej z Morszyna, a mieszkającej obecnie w Prudniku. Jej wspomnienia i fotografie rodzinne, publikowane już przed rokiem w nto, wchodzą obecnie do II tomu "Kresowej Atlantydy", który ukaże się w marcu bieżącego roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska