Moje Kresy. Sławsko - narciarska stolica Bieszczad

Stanisław S. Nicieja
Letnicy w Sławsku. Pierwszy z lewej (z bródką) dr Mieczysław Orłowicz (1881-1959) - prawnik, historyk, erudyta, autor ponad 100 przewodników turystycznych, które do dziś nie straciły aktualności.
Letnicy w Sławsku. Pierwszy z lewej (z bródką) dr Mieczysław Orłowicz (1881-1959) - prawnik, historyk, erudyta, autor ponad 100 przewodników turystycznych, które do dziś nie straciły aktualności. Ze zb. Andrzeja Wielochy.
W przedwojennej Polsce stolicy polskich gór, Zakopanemu, zaczął wyrastać potężny rywal. I kto wie, czy gdyby nie było wojny, Sławsko - bo o nim tu mowa - osiągnęłoby pozycję miejscowości, którą znałby każdy Polak. Niestety, tak się nie stało, ale powstała legenda Sławska - narciarskiej stolicy polskich Bieszczad.

W przedwojennej Polsce stolicy polskich gór, Zakopanemu, zaczął wyrastać potężny rywal. I kto wie, czy gdyby nie było wojny, Sławsko - bo o nim tu mowa - osiągnęłoby pozycję miejscowości, którą znałby każdy Polak. Niestety, tak się nie stało, ale powstała legenda Sławska - narciarskiej stolicy polskich Bieszczad.

Sławsko leży przy ruchliwej trasie kolejowej Lwów - Stryj - Czop, wiodącej na Węgry. Do końca XIX wieku było niczym niewyróżniającą się wsią. Według legendy jego nazwa wiąże się z zamordowanym w pobliżu, w XI wieku księciem Świętosławem. Heroiczna obrona księcia przez jego wojów, choć nie uchroniła go od śmierci, to przyniosła tym, którzy przeżyli, chwałę i sławę, i dlatego miejscowość, w której osiedli dzielni wojowie, nazwano Sławskiem. Pierwsza wzmianka o Sławsku pojawia się w źródłach historycznych dopiero w XV wieku, więc nazwa wsi pochodzi raczej od płynącej w pobliżu rzeczki - Sławki.

Inna legenda związana ze Sławskiem głosi, że był to obszar dużej aktywności rabunkowej sławnego karpackiego opryszka Ołeksy Dobosza, stąd też najwyższy szczyt pod Sławskiem, Wysoki Wierch (1245 metrów), nazywany bywa Doboszówką. Przekazy źródłowe mówią, że ze Sławska pochodził komiliton Dobosza - Łuka Hołowko, który po schwytaniu przez austriackich żołnierzy został w Sławsku spalony żywcem.

Duże znaczenie dla Sławska miało przeciągnięcie przez tę okolicę w 1887 roku wspomnianej wyżej trakcji kolejowej, co dało bezpośrednie połączenie ze Lwowem. Wieś - otoczona bezleśnymi stokami o znacznej wysokości łagodnie schodzącymi w dół - stanowiła znakomity teren narciarski. Z tej racji Sławsko stało się w II Rzeczypospolitej jednym z najpopularniejszych zimowisk.

Odkrywcy walorów Sławska

Odkrywcy walorów turystycznych Sławska: (od prawej) Roman Kordys (1886-1934) i Zygmunt Klemensiewicz (1886-1963).
Odkrywcy walorów turystycznych Sławska: (od prawej) Roman Kordys (1886-1934) i Zygmunt Klemensiewicz (1886-1963).
Ze zb. Andrzeja Wielochy

Za odkrywców walorów narciarskich Sławska uważani są Roman Kordys (1886-1934) - doktor praw, narciarz, dziennikarz, pionier alpinizmu w Polsce i autor wielu artykułów o dziejach polskiego taternictwa - oraz jego rówieśnik Zygmunt Klemensiewicz (1886-1963) - wybitny polski chemik, długoletni profesor Politechniki Lwowskiej, autor wielu patentów (m.in. konstruktor pierwszej elektrody szklanej), po wojnie profesor Politechniki Śląskiej w Gliwicach, a jednocześnie znakomity polski alpinista, narciarz, autor pierwszego polskiego podręcznika taternictwa i działacz Polskiego Związku Narciarskiego.

Roman Kordys, który - zdaniem eseisty Stanisława Wasylewskiego - „zaraził całe swoje pokolenie miłością do desek narciarskich”, w artykule opublikowanym w „Wierchach” (1923) przedstawił szczegółowo początki sławskiego raju turystycznego. Są w kraju - pisał - dwa „eldorada” narciarskie: Zakopane i Sławsko. Pierwszego nie trzeba było odkrywać. Gdy w Zakopanem pierwszy narciarz przypiął narty do nóg, aby wypróbować na stokach regli ten egzotyczny przyrząd, „letnia stolica Polski” była już znana i modna. Ale o Sławsku, cichej wiosczynie górskiej w Bieszczadach, nikt nie słyszał. Leżała wprawdzie przy uczęszczanej linii kolejowej Lwów - Ławoczne - Budapeszt, jednakże z powodu nikłej tam ilości lasów nie stała się odwiedzanym w porze wakacyjnej letniskiem, jak sąsiednie miejscowości: Skole, Hrebenów, Zełemianka, Tuchla czy Turka.

Sławsko odkryli członkowie lwowskiego światka narciarskiego. Kiedyś wreszcie musieli przyjść tam narciarze - pisał Roman Kordys - aby nasycić się pięknością gór zimowych i zawrotnym pędem zjazdów. Stało się to w marcu 1907 roku i od tego czasu coraz liczniejsze gromady narciarzy przybywały do tej wioski, by napawać się oszałamiającym pędem na nartach w scenerii otaczających Sławsko gór w zimowej szacie.

W styczniu 1907 roku 22 lwowskich narciarzy założyło Karpackie Towarzystwo Narciarzy (KTN), które położyło ogromne zasługi w krzewieniu „królewskiego sportu” w Polsce. Dla stowarzyszonych w KTN trzeba było znaleźć tereny narciarskie i to takie, które mogłyby być w pobliżu Lwowa. Ideą było wyjechać z miasta w sobotę po południu i wrócić w niedzielę nocą - po całym dniu spędzonym na nartach w górach. Wyprawa do Czarnohory lub w Gorgany zajmowała kilka dni i wymagała obfitszego sprzętu. Studenci i absolwenci wyższych uczelni oraz młodzi urzędnicy, nie mający za dużo czasu i pieniędzy, gustowali w krótkich wyprawach. Stało się jasne, że trzeba szukać terenów narciarskich przy trakcie kolejowym i w pobliżu Lwowa.

Kordys i Klemensiewicz po przestudiowaniu map sztabowych, na których szukali miejscowości niezbyt mocno zalesionych, wybrali Tuchlę. Wyjechali tam 10 marca 1907 roku i z niemal pustego pociągu wysiedli na stacji w Sławsku, skąd było do Tuchli najbliżej. Była ciemna, bezgwiezdna noc. Po kilkunastu minutach wędrówki natrafili na jakiś lichy hotel z karczmą. Nieszczęściem dla nich był fakt, że właśnie kilka dni wcześniej w pobliskiej górskiej wiosce zamordowano karczmarza. Było ciemno choć oko wykol i właściciel hotelu, Meier, za żadne skarby nie chciał otworzyć im drzwi - dopiero po kilkudziesięciu minutach próśb i nalegań, gdy przeszli na język niemiecki, wpuścił ich do środka.
Narciarskie eldorado

Po przespanej nocy Kordys i Klemensiewicz wyruszyli na poszukiwania terenów narciarskich i wówczas doznali olśnienia. Poruszyła ich nieprawdopodobna obfitość szaty śnieżnej i łagodne stoki okolicznych wzgórz. Nigdy później - napisał Roman Kordys - ten zakątek górski nie wydał się piękniejszy: z tym błękitem nieba i nieskazitelną, cudowną bielą śniegu. Szliśmy w górę z radością w piersi. Narty ślizgały się bez szelestu po niezmąconych wiatrem puchach śnieżnych, coraz szerzej i przestronniej było wokoło. Przed nami wyrosła wyniosła czuba Wysokiego Wierchu, głównego celu naszej wyprawy. Szeroki, wijący się wężową linią grzbiet wywiódł nas drogą, która dziś już jest znana tysiącom narciarzy - do zboczy samego szczytu. Tu weszliśmy w las. Białe postacie drzew zakute w szaty ze śniegu i lodu, stojące nieruchomo jak posągi, błękitne cienie wśród złotych plam słońca, miejscami mrok zupełny pod kopułą zasypanych okiścią koron. Taki las zimowy budzi zawsze w duszy narciarza uroczysty nastrój świątyni. Słowa milkną i jakiś lęk osiada na duszy, i tęsknota za słońcem, które jaśnieje w górze. (...)

Wreszcie stanęliśmy na kopule szczytowej. Łagodną linią wygięty biały przestwór śniegów wywiódł nas na sam wierzchołek Wysokiego Wierchu. Tam wśród gromadki w cudne, białe potworki zamienionych drzewin usiedliśmy na dłuższy odpoczynek; było ciepło jak w lecie. Leżąc na wznak w puchu śniegów, patrzyliśmy na białe obłoczki, które wypłynęły na niebo. Świat był taki jasny, taki piękny i tak samo jasno i radośnie było w duszach naszych.

U stóp naszych, w głębi, widoczna była wieś i stacja kolejowa. Czy zdążymy tam na czas do pociągu? Nie zatrzymując się, zaczęliśmy zjeżdżać w dolinę. Na północnym, nietkniętym promieniami słońca stoku góry, śnieg był wymarzony: zda się wprost, że wystarczy pomyśleć, a narty same słuchały rozkazu narciarza. Łuki, skręty, węże - w owym czasie szczyt techniki narciarskiej - łączyły się z bajeczną łatwością w jedną nieprzerwaną linię zjazdu. Pęd nart upajał nas. Nie szukaliśmy drogi, ona sama otwierała się przed nami, szereg polan leśnych, łączących się ze sobą nieprzerwanym ciągiem, wiódł nas w dół. Pagórki, które przed chwilą mijaliśmy, już były wysoko w górze.

Tak Kordys opisał swoje wrażenia z pierwszej bytności w Sławsku i odkrycia tego zimowiska dla tysięcy późniejszych narciarzy. Po rekomendacjach Kordysa i Klemensiewicza Karpackie Towarzystwo Narciarzy postanowiło stworzyć w Sławsku bazę noclegową. Już w 1908 roku stałą kwaterę KTN umieszczono w karczmie Rothfelda i przystąpiono do budowy własnego schroniska.

Po zgromadzeniu funduszy Maksymilian Dudryk (1885-1962) - architekt, inżynier budowy dróg i mostów - oraz Zdzisław Rittersschild (1866-1944) - ratownik górski - objęli pieczę nad budową schroniska. W 1911 roku zakończono tę inwestycję i zarząd nad schroniskiem powierzono Michalinie Błażejowskiej, mianując ją gospodynią obiektu. Prowadziła ona księgę gości, która szczęśliwym zbiegiem okoliczności przetrwała pożogi wojenne. Jest tam zapis historii tego schroniska. Dzięki wpisom poszczególnych gości (czasem dość obszernym, bogato ilustrowanym, bo narciarze nierzadko byli też zapalonymi fotografami, ze szczegółowymi opisami wypraw narciarskich) można poznać bogate dzieje tej wyjątkowej placówki. Imponujący jest wykaz gości schroniska, wśród których byli m.in.: Marian Petrusewicz, Bazyli Chojnicki, Kazimierz Drewnowski, Zygmunt Hetper, Władysław Ziętkiewicz, a także Zdzisław Rittersschild, Maksymilian Dudryk, Roman Kordys, Kazimierz Lubieniecki, Mieczysław Lerski i Zenobiusz Pręgowski.
Kordys i Dudryk prowadzili w tym schronisku kursy narciarskie, do których zaangażowali też Norwega Wernera Werenskiölda. Dla kursantów zbudowano skocznię na stokach Trościana. Werner Werenskiöld uczył zasad jazdy norweskiej: telemarku, slalomu, skoków i jazdy na nartach przy użyciu dwóch kijków.

Żywot schroniska, które poświęcił proboszcz Sławska ks. kanonik Kaczmarski, nie był długi, bo wkrótce wybuchła I wojna światowa i Rosjanie po zajęciu tych terenów w 1915 roku spalili budynek. Gdy odrodziła się Polska i uspokoiła się sytuacja polityczna w Bieszczadach, w 1922 roku lwowscy działacze KTN przystąpili do odbudowy schroniska. Wzniesiono je na starych fundamentach. Tempo odbudowy było szybkie - niespełna pół roku i już na Boże Narodzenie 1922 roku obiekt przyjął pierwszych narciarzy.

Schronisko w Sławsku to ewenement w historii polskiej turystyki, gdyż było dziełem stosunkowo nielicznej organizacji turystycznej. Jego organizatorzy przyczynili się do popularności Sławska nie tylko w kręgach narciarzy oraz turystów lwowskich i stanisławowskich. Wpłynęło to na wzrost gospodarczy Sławska i stopniowe przekształcenie całej gminy nie tylko w zimowisko, ale i w letnisko. W 1934 roku przy górze Trościan Drohobycki Oddział Polskiego Towarzystwa Turystycznego wybudował swoje schronisko, a dwa lata później (1936) staraniem Ligi Popierania Turystyki powstało w Sławsku kolejne nowoczesne schronisko pod nazwą „Dom Turystyczny”, ze 140 miejscami noclegowymi. Wytyczono też nowe trasy zjazdowe pomiędzy potokami Sławka i Rożanka oraz w widłach Sławki i Oporu. Na Trościanie Szczepan Witkowski wybudował skocznię narciarską. Powstała też mniejsza skocznia pod Kiczerką oraz nowe wyciągi narciarskie na górze Pohar. Wszystko to przyciągało coraz liczniejsze grupy turystów.

Sławsko stawało się z roku na rok coraz modniejszym miejscem do organizowania zimowych zawodów sportowych. Tuż przed wybuchem II wojny światowej liczyło 2 tysiące mieszkańców i było siedzibą komisariatu straży granicznej oraz celnej (z racji bliskości granic z Węgrami i Rumunią).
Bywalcy Sławska

Ze Sławskiem wiążą się młodzieńcze biografie wielu wybitnych postaci. Informacje o tym znajdujemy w ich dziennikach, pamiętnikach i wspomnieniach. Jednym z zakochanych w plenerach Sławska był Erwin Axer (1917-2012) - reżyser teatralny, autor słynnych, należących dziś do klasyki polskiego teatru, inscenizacji, takich jak: „Kariera Artura Ui” Bertolta Brechta (z genialną rolą Tadeusza Łomnickiego), „Dożywocie” Aleksandra Fredry (z Tadeuszem Fijewskim) czy „Tango” Sławomira Mrożka (z Mieczysławem Czechowiczem), wystawianych nie tylko na scenach polskich, ale także w Amsterdamie, Nowym Jorku, Monachium, Zurychu czy Wiedniu. Erwin Axer przez prawie 30 lat kierował Teatrem Współczesnym w Warszawie. Była tam wylęgarnia talentów i gwiazd, swoista mekka, do której ściągali najwybitniejsi aktorzy.

Erwin Axer był synem znakomitego lwowskiego adwokata Maurycego Axera (1886-1942) - obrońcy m.in. w procesie Rity Gorgonowej, bliskiego znajomego lwowskiej rodziny Emmerlingów, z której pochodził m.in. zmarły niedawno Ryszard Emmerling (1933-2015) - wybitny opolski animator kultury, fotografik, wydawca albumów i opolskich pocztówek oraz piewca Lwowa.

Erwin Axer w latach młodzieńczych był studentem Uniwersytetu Lwowskiego i nic nie wskazywało, że w przyszłości będzie odnosił sukcesy na deskach scenicznych. Fascynowały go deski narciarskie. W 1934 roku na zawodach w Sławsku zdobył I miejsce w biegu zjazdowym. W książce „Ćwiczenia z pamięci” wspominał: Było to 14 stycznia 1924 roku. Przewidywano w Sławsku, że doroczny bieg zjazdowy z Trościanu będzie miał charakter odświętny. Świętować miano otwarcie nowo zbudowanego tam schroniska PTT. Dla podniesienia rangi uroczystości sproszono zjazdowiczów z pobliskiej Czechosłowacji. Miał przyjechać z Zakopanego Jan Marusarz, a ze Lwowa - Janek Szczepanowski, Leszek Chlipalski, Lankosz, Turski, Zbyszek Pawłowski, Zdzisław Pręgowski, Szczepan Witkowski (co prawda, ten już na stałe mieszkał w Sławsku) - jednym słowem cała elita zjazdowców. Startowali też moi koledzy i rywale gimnazjalni: Jerzyk Lerski, Teczek Żychiewicz, Antek Uhma i inni jeszcze. Razem z pięćdziesięciu biegaczy. Mój brat Ryś i ja liczyliśmy na niezłe miejsca. Tym bardziej że w slalomie z Kiczerki, który odbył się 1 stycznia, Ryś zajął drugie miejsce wśród juniorów, a ja czwarte. W biegu zjazdowym z Zełenego Wierchu też wypadliśmy dobrze.

Ten prestiżowy bieg 14 stycznia 1934 roku Erwin Axer wygrał, zdobywając złoty medal. Warto pamiętać o niektórych uczestnikach tego biegu, a jednocześnie częstych bywalcach na trasach zjazdowych w Sławsku, szusujących po zboczach Trościana, Zełenego Wierchu i Wielkiego Wierchu - najwyższych gór otaczających to zimowisko. Oto krótkie ich biogramy.

Bywalec w Sławsku Jerzy Lerski - autor książki „Emisariusz Jur” - sławny polski kurier przerzucający, a po wojnie profesor Uniwersytetu w San Franci
Bywalec w Sławsku Jerzy Lerski - autor książki „Emisariusz Jur” - sławny polski kurier przerzucający, a po wojnie profesor Uniwersytetu w San Francisco.
Ze zb. Andrzeja Wielochy

Jerzy Lerski (1917-1992) - kolega Erwina Axera z tej samej klasy w gimnazjum, był wnukiem bogatego kupca lwowskiego, króla kurkowego Jana Lerskiego (1841-1925) i synem Mieczysława Lerskiego (zmarłego w Sachsenhausen w 1944 roku) - inżyniera budowy dróg i mostów, alpinisty, taternika, jednego z założycieli Karpackiego Towarzystwa Narciarzy. Jerzy Lerski w czasie wojny był obok Jana Nowaka Jeziorańskiego i Tadeusza Chciuka najbardziej znanym emisariuszem i kurierem podziemia, później sekretarzem osobistym premiera rządu londyńskiego Tomasza Arciszewskiego, a po wojnie profesorem na Uniwersytecie San Francisco w Kalifornii i wiceprezydentem Kongresu Polonii Amerykańskiej, autorem monografii historycznych oraz tomu wspomnień „Emisariusz Jur”. Z Erwinem Axerem łączyła go długoletnia przyjaźń, o czym można przeczytać w ich książkach wspomnieniowych.
W Sławsku przygodę ze sportem zaczynał Emil Maria Żychiewicz, zwany przez przyjaciół „Teczkiem” (1914-2002) - urodzony we Lwowie, a zmarły w Rybniku prawnik, po wojnie bardzo znany żeglarz jachtowy, wychowawca wielu pokoleń polskich żeglarzy.

Zdzisław Pręgowski (1912-1998) - również częsty bywalec w Sławsku i kolega Axera, był z wykształcenia architektem, ale też utalentowanym muzykiem i śpiewakiem, uczniem Adama Didura. Gdy wybuchła wojna, udało mu się zbiec ze Lwowa do Szwajcarii, gdzie został internowany. Ten kraj stał się jego drugą ojczyzną. Po uzyskaniu dyplomu architekta prowadził tam swoje biuro projektowe, osiągając dużą zasobność materialną. Był człowiekiem wielkiego gestu. Wspomagał kulturę polską. Był przez 20 lat (1954-1974) kustoszem Muzeum Polskiego w Raperswilu, gdzie zgromadzono imponujące eksponaty związane z dziejami Polski i Polaków na świecie. Inicjował wiele akcji charytatywnych i ze swoich pieniędzy finansował m.in. „Witaminowe wakacje” dla polskiej młodzieży oraz współfinansował budowę pomnika Orląt Lwowskich na Sępolnie we Wrocławiu. Był doktorem honoris causa Politechniki Wrocławskiej. Zmarł w wieku 86 lat w Winterthur w Szwajcarii i tam spoczywa.

Ojcem Zdzisława Pręgowskiego był Zenobiusz Pręgowski (1884-1991) - handlowiec, narciarz i taternik, a stryjem - Ludwik Pręgowski (zm. 1926) - dyrektor banku w Stanisławowie, jeden z pionierów narciarstwa w Karpatach Wschodnich. Bywali oni wielokrotnie w Sławsku. Zenobiusz Pręgowski był autorem „Złotej księgi narciarstwa polskiego. Karpaty Wschodnie” (Warszawa 1992), która ukazała się po jego śmierci dzięki finansom syna, Zdzisława, oraz zabiegom i pracy redakcyjnej Andrzeja Wielochy (redaktora naczelnego czasopisma „Płaj” i znakomitego znawcy dziejów narciarstwa i turystyki w Polsce). Jest to obecnie kultowy zbiór wspomnień o odkrywaniu zimowych Karpat Wschodnich - dziś krainy niemal legendarnej, w której historia Sławska błyszczy wielką oryginalnością.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska