Napady w Opolu. Dlaczego Janusz K. ryzykował?

fot. Krzysztof Świderski
- Wydawało mu się, że jest wszechmocny - mówią o Januszu K. koledzy z pracy.
- Wydawało mu się, że jest wszechmocny - mówią o Januszu K. koledzy z pracy. fot. Krzysztof Świderski
Dlaczego Janusz K. zamaskował twarz i z nożem napadł na bukmacherski zakład? Ma 16 lat służby w straży miejskiej i akta osobowe pełne pochwał.

Wpadł w ręce policji równo godzinę po próbie napadu. Decyzję o jego aresztowaniu sąd wydał wczoraj rano. Zarówno policja, jak i prokuratura nie chcą zdradzać żadnych szczegółów. Zresztą obie instytucje już się zdążyły "pociąć". Prokuratura bowiem miała za złe policji, że na konferencji prasowej komendant miejski powiedział, iż zebrany materiał dowodowy pozwala domniemywać sprawstwo Janusza K. w 10 napadach: - Hola, hola - powiedział nam zastrzegający anonimowość jeden z opolskich prokuratorów: - Chłopcy tak pragną sukcesu, że nie byli łaskawi poczekać na ocenę materiałów przez prokuraturę. Za długo czekali na sukces w sprawie tej serii napadów i wybiegli przed szereg.

Jednak strażnicy miejscy, którym ich komendant Mirosław Banaś wydał zakaz wypowiadania się w mediach, wiedzą swoje i są prawie pewni, że ich kolega Janusz prędzej czy później musiał zrobić coś podobnego.

On stracił poczucie rzeczywistości
- Wydawało mu się, że jest wszechmocny. Że nikt mu nie podskoczy - mówi jeden ze strażników. - Że to nie on pilnuje przestrzegania prawa, lecz sam jest prawem. A w dodatku grał. Był nałogowym hazardzistą. Wiadomo było, że często pożyczał od ludzi pieniądze, choć przecież dziś banki aż się proszą, by brać gotówkę od nich. Więc skoro pożyczał od ludzi, a nie od banków, mówiło się, że widać już żaden bank mu kasy nie da.

Inny strażnik: - Obstawiał zakłady sam albo prosił innych, by obstawili za niego, bo miał służbę, albo sam nie chciał. Czasem widziałem jakichś gości, którzy przychodzili pytać o niego. Śmialiśmy się na boku, że pewnie ruska mafia przyszła z wiertarkami, żeby dług odzyskać. Ale gdy dowiedzieliśmy się, że Janusz w końcu sam zdecydował się na "skok", to te nasze żarty już nie wydają się śmieszne. Coś, lub ktoś musiał go chyba postawić pod ścianą.

- Facet z doświadczeniem, znający procedury postępowania - zastanawia się kolejny strażnik - nagle łapie nóż do ręki i napada na firmę położoną o rzut kamieniem od ulicy, przy której mieszka? Przecież niepisana bandycka reguła mówi: żeń się blisko, kradnij daleko.

Janusz K. miał długi
W ubiegłym roku na tyle już wysokie, że jego rodzinie groziła eksmisja z powodu niepłaconego czynszu. Podobno w kłopocie pomogła dalsza rodzina, przekazując pieniądze z zastrzeżeniem, by Janusz opanował hazardowy nałóg. Komornik też poszedł na rękę, godząc się na rozłożenie długu. Dziś tylko Janusz K. wie, czemu zdecydował się na "skok".

Wersja 1. Janusz K. wie, że nie ma już banku gotowego wesprzeć go kredytem. Znajomi milkną, pytani o możliwość pożyczki. Wynajmuje się więc jako ochroniarz - po 50 zł od godziny - w podopolskich dyskotekach. W końcu bierze pieniądze od "chłopców z miasta". Ci zawsze pożyczają, ale nie tolerują opóźnień w spłacie. Przychodzą do Janusza K. i żądają raty teraz, już. W desperacji napada na pierwszą firmę, jaka przychodzi mu do głowy. Ten zakład bukmacherski, w którym dopiero co obstawiał kolejne zakłady. Skołowany, zestresowany, od razu wpada w panikę, słysząc krzyk kobiety w okienku. Wpada najgłupiej jak można, bo uciekając, nawet nie zaciera śladów.

Sławomir Szorc i Marzena Grzegorczyk, oficerowie prasowi komendy miejskiej policji, oczywiście nie powiedzą nic na temat technik śledztwa, które doprowadziło do ujęcia Janusza K, ale...

Świadkowie napadu powiedzieli, że napastnik oddalił się w kierunku postoju taksówek. Skoro funkcjonariusze z sekcji kryminalnej czekali już na niego, gdy wysiadał na ul. Jakuba Kani, można założyć, że rozpytali wcześniej wszystkich taksówkarzy z dzielnicy ZWM o klienta w wieku ok. 40 lat.

Janusz K. w momencie zatrzymania nie był zaskoczony. Powiedział, że przyjechał porozmawiać z żoną. Kwadrans potem wysłuchał na komendzie przedstawionych mu zarzutów, lecz czy się do nich przyznał, policja nie chce ujawnić. Jeśli jednak w komunikacie prasowym pisze "zebrany materiał daje podstawę do uzasadnionego podejrzenia popełnienia przez zatrzymanego mężczyznę 10 napadów na placówki handlowe i finansowe na terenie Opola", można zakładać, że tylko prawnicza ostrożność każe dziś jeszcze prokuraturze trzymać się wersji o jednym napadzie. Tym z 30 czerwca na zakład bukmacherski przy ul. Sosnkowskiego w Opolu.

Wersja 2. Janusz K. ma kłopoty finansowe, ale nie nazbyt dolegliwe. Są jednak wakacje, przydałby się urlop. Dwa lata temu, też w tym samym okresie, próbował pożyczać pieniądze od sąsiadki z parteru, ze swojego bloku. W dodatku wtopił trochę gotówki w zakłady, a w telewizji Marek Kondrat w kółko przekonuje, że facet musi być jak bank - zarabiać i mieć kasę. Więc idzie do punktu, który dobrze zna. Ale partaczy napad, ucieka w beznadziejnie naiwny sposób. Wpada, a policja rozdrażniona atakami mediów zarzucających jej dyletanctwo w łapaniu sprawców serii napadów w mieście - próbuje mu wkleić wszystko co możliwe.

Komendant straży, Mirosław Banaś: - Pan jest pierwszym dziennikarzem, który pyta, czy Janusz K. jest winnym tego wszystkiego, o co obwinia go policja. Nie wiem. Ale wiem, jakie obowiązują mnie procedury. Nie ma w regulaminie straży możliwości zawieszenia strażnika do czasu dowiedzenia mu bez żadnej wątpliwości sprawstwa na przykład napadów. Dlatego jedyne co zrobię, co mogę zrobić, to zwolnienie go z pracy z chwilą, gdy prokuratura zgłosi zarzuty.

Banaś ma o swym podwładnym Januszu K. jak najlepsze zdanie. Jego akta osobowe są pełne pochwał - mówi. To pochwały od instytucji i osób fizycznych. Janusz K. miał w opinii komendanta wszystkie te cenne u strażnika cechy, które pozwalały posyłać go do rozwiązywania najtrudniejszych spraw. Był stanowczy, znał prawo, umiał rozmawiać z ludźmi i ich przekonywać.

Czy rodzinie Janusza K. straż miejska zaproponowała pomoc? Na przykład psychologa?
- Kadrowa dzwoniła do jego żony kilka razy - odpowiada Banaś - ale się nie dodzwoniła...

Komendant nie reagował
O tym, że z Januszem K. dzieją się dziwne rzeczy, kilka osób nie tylko ze straży wiedziało już od dawna. Dwa lata temu trafił do ratusza raport napisany przez Aleksandrę Natorską, ówczesną zastępczynię komendanta opolskiej straży. Tę, która potem w atmosferze medialnego huku odeszła ze stanowiska pod zarzutem molestowania seksualnego... swego podwładnego. Dziś podkreśla, że od strony prawnej wszystkie zarzuty wobec niej okazały się wyssane z palca, a sama nie chce wracać ani słowem do tematu.

Ale egzemplarze raportu pozostały.
W obszernym, udokumentowanym wieloma załącznikami materiale pisze m.in.: "W sprawie Janusza K. do chwili obecnej nie zostały przeprowadzone czynności mające na celu zdyscyplinowanie pracownika. A pracownik głośno chwali się, że jest "nietykalny". "Janusz K. za niegrzeczny i arogancki sposób odnoszenia się przez radiostację do patroli, opuszczanie stanowiska pracy nie dostał przydziału na szefa stanowiska dowodzenia". "Komendant na bieżąco był informowany przeze mnie oraz innych funkcjonariuszy (cztery nazwiska - dop. Mol) o sytuacji panującej w firmie, ale nie reagował".

Mirosław Pietrucha, rzecznik prezydenta, pytany, czy raport był w ratuszu analizowany, odpowiada, że powołano komisję. Komisja zbadała podniesione zarzuty. Źle byłoby - tłumaczy Pietrucha - gdyby takie raporty mijały bez echa. Gdyby lądowały w szafach.

- Bez satysfakcji powiem, że pisząc ten raport, ostrzegając przed takimi jak Janusz K. w straży miejskiej, zrobiłam, jak sądzę, to, co do mnie należało - mówi Aleksandra Natorska. - Dziś ta sprawa już mnie nie dotyczy. Zostałam pomówiona, zniesławiona w świetle jupiterów, a oczyszczona z zarzutów prawie chyłkiem - przypomina była wicekomendantka straży. - Ale panowie, do których kierowałam raport, powinni wytłumaczyć, czemu nic nie zrobili.

Jeden z byłych strażników miejskich opowiada, jak to Janusz K., ale nie tylko on, lubił czasem powyczyniać najróżniejsze brewerie. Jego ulubiony numer to czajenie się za budynkiem dawnego Opolanina. Tam jest tak głupio oznakowany odcinek, że kierowców kusi przesmyknąć się, zwłaszcza późną nocą, gdy ni żywej duszy w pobliżu, przez linię ciągłą. Janusz K. wypadał wtedy i lu! - mandat! Albo wyrobił sobie kiedyś jakąś pieczątkę i jak dopadł jakiegoś Niemca, to wbił mu ją do paszportu. Niemiec przyleciał z krzykiem na posterunek, że mu strażnik paszport zniszczył. I była kolejna chryja. A jak już Januszowi K. nudziło się całkiem, to kolegom, którzy niepoprawnie zaparkowali pod posterunkiem samochody, zakładał blokady na koła: - No ręce czasem opadały, jak się patrzyło, co wyprawiał. I nigdy nie było wiadomo - żarty robi, czy mu służbistość odbiła...

Janusz K. siedzi w areszcie. Rzecznik prokuratury, Lidia Sieradzka, mówi, że czyn, jakiego się dopuścił 30 czerwca, zakwalifikowany został jako rozbój z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Grozi za to kara od 3 do 15 lat więzienia.
Ale, jak mówi prok. Sieradzka, w orzecznictwie zawsze są brane motywacje czynów. Jeśli, teoretycznie, Janusz K. napadł lub napadał z chęci zysku - można spodziewać się kary wyższej, jeśli w desperacji - sąd może to uznać za okoliczność łagodzącą.
Dlaczego Janusz K. 30 czerwca zamaskował twarz i z nożem w ręku napadł na zakład bukmacherski? Prokuratura ma trzy miesiące na dowiedzenie się tego.

Kalendarium wpadek straży miejskiej w Opolu

2002 rok - Ireneusz D., pierwszy pracownik straży, zatrzymany za branie łapówek. Przyjmował od kierowców od 30 zł do 50 euro. Wpadł po tym, jak wymuszenie łapówki widziała zakonnica i powiedziała o tym komendantowi straży.

2003 rok - pięciu strażników otrzymuje zarzuty przyjęcia łapówek. Prokuratura oskarżyła pracowników straży o to, że w latach 1999 - 2002 przyjęli łącznie 40 tysięcy złotych.

2004 rok - w styczniu do komendy przy Małym Rynku wchodzą funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego. Zatrzymują Krzysztofa L. To już szósty strażnik zatrzymany za łapówki. W listopadzie prezydent Ryszard Zembaczyński zwalnia Jana Piotrowskiego, ówczesnego szefa straży miejskiej, ze stanowiska komendanta. Oficjalny powód to skargi mieszkańców na opieszałość funkcjonariuszy, nieoficjalnie mówi się jednak, że straż wymaga "przewietrzenia" także ze względu na złą atmosferę, jaka w niej panuje. Szefem straży zostaje Mirosław Banaś.

2006 rok - Wybucha publiczny konflikt pomiędzy komendantem a jego zastępczynią Aleksandrą Natorską. Natorska złożyła u prezydenta raport o lekceważeniu obowiązków, do jakich miało dochodzić w straży. Już wówczas Natorska pisała, że Janusz K. (dziś zatrzymany przez policję) nie powinien pracować w straży. Służby prezydenta, jak i on sam stają jednak po stronie komendanta. Wkrótce potem Natorska zostaje zwolniona z pracy.

2007 rok - Straż Miejska w Opolu zostaje oceniona przez policję jako jedna z najmniej skutecznych pośród 19 komend działających na Opolszczyźnie. Komendant Banaś tłumaczy, że to przez wspólne patrole z policją, których funkcjonariusze przypisują sobie część sukcesów. Nie ponosi żadnych konsekwencji.

2008 rok - Janusz K. zostaje zatrzymany pod zarzutem napadów na banki i kasy. Do końca komendant chwali go w nto jako dobrego funkcjonariusza, choć wcześniej złapano go na tym, że kasował pieniądze z mandatów, z których potem się nie rozliczał. W efekcie K. ukarano tylko zakazem wystawiania mandatów gotówkowych obcokrajowcom.

Zembaczyński: Były pewne napięcia

Rozmowa z Ryszardem Zembaczyńskim, prezydentem Opola

- Czy jako nadzorujący straż miejską zastanawiał się pan, jak mogło dojść do tego, że strażnik miejski napadał banki?
- Od razu gdy usłyszałem o tym zatrzymaniu, zadałem pytanie, jak mogło się zdarzyć, że nikt nie zauważył jakichś niepokojących symptomów? Albo że wcześniej nie zinterpretowano jakichś drobnych faktów? Będę osobiście badał dokumenty tej osoby. Chcę wiedzieć, jak była oceniana przez przełożonych.

- Nie ma pan wrażenia, że zawiodły w straży wewnętrzne procedury?
- Muszę najpierw poznać mechanizm, który doprowadził do tego, że w środowisku bardzo profesjonalnym, wyczulonym na przestrzeganie prawa, tak długo funkcjonował człowiek w karygodny sposób naruszający prawo.

- Może należałoby się przyjrzeć działalności całej straży? Wcześniej zdarzali się w niej strażnicy łapówkarze. Potem był głośny konflikt pomiędzy komendantem a jego zastępcą. Trudno mi znaleźć rok, w którym nie byłoby jakiejś sprawy związanej z tą jednostką.
- Pewne napięcia międzyludzkie w straży były już w 2001 roku, w momencie gdy obejmowałem fotel prezydenta. Kilka lat potem nastąpiła zmiana na stanowisku komendanta i funkcjonowanie straży bardzo się poprawiło. Sprawa pani wicekomendant Aleksandry Natorskiej była jednak dla nas sygnałem, który potraktowaliśmy bardzo poważanie. Działała specjalna komisja, a sytuacją w straży zajęli się także radni oraz inspekcja pracy. Konflikt zakończył się ugodą w sądzie.

- Ale to pan zlekceważył sygnał od wicekomendant ostrzegającej przed Januszem K. Pani Natorska sugerowała m.in., że trzeba go skierować na badania psychologiczne.
- Nie potrafię tego potwierdzić. Będę ten raport jeszcze raz czytał. Zobaczę, czy to faktycznie był czytelny sygnał, czy też tylko sugestia. Proszę jednak pamiętać, że pani Natorska była wówczas stroną konfliktu. Być może to zaważyło, że jej opinii nie wzięto pod uwagę.

- Czy komendant, który był niezwykle wyrozumiały dla swojego podwładnego, poniesie jakieś konsekwencje?
- Nie chcę niczego deklarować. Muszę zapoznać się z dokumentami. Jeśli będę miał jakieś wątpliwości, zaproszę na indywidualne rozmowy kilka osób ze straży miejskiej. Potem podejmę decyzję.

Artur Janowski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska