Niech ktoś nas kupi!

Klaudia Bochenek
Drastycznie zmniejszone pensje pracowników Nysa-Motor zmusiły związkowców do wszczęcia wczoraj akcji protestacyjnej.

Związkowcy zapowiadają, że jeżeli w najbliższych dniach nie pojawią się decyzje odnośnie dalszego funkcjonowania spółki, przejdą do ostrzejszych form protestu.
- Posuniemy się nawet do strajku okupacyjnego, a jeśli i to nie pomoże, to wyjdziemy na ulicę - ostrzega Józef Więcek, z zakładowych "Metalowców". - Nie cofniemy się przed niczym, bo poza pracą nie mamy nic do stracenia.

W najbliższy poniedziałek związki zawodowe Nysa-Motor planują referendum dotyczące podjęcia decyzji co do dalszych form protestu. Władysław Nowak, przewodniczący "Metalowców", ma również nadzieję, że do protestu przyłączą się inne zakłady z całego powiatu. - Nysa była potrzebna do prawyborów i walki o stołki, a teraz o nas nikt już nie pamięta - twierdzi. - Wszyscy zapomnieli, co obiecywali. Teraz nadszedł czas, aby im przypomnieć.
Już wczoraj związkowcy z nyskiego Zakładu Urządzeń Przemysłowych, który czeka na decyzję o upadłości, wyrazili chęć przyłączenia się do protestu. - Niewykluczone, że od jutra na znak solidarności i zrozumienia oflagujemy zakład i dołączymy do akcji - poinformował wczoraj Tadeusz Błacha, przedstawiciel związków zawodowych "Metalowcy" z ZUP-u.
Powodem podjęcia przez związki zawodowe Nysa-Motor tak desperackich kroków jest brak odgórnych decyzji dotyczących przyszłości zakładu. Ponadto wielokrotne petycje i prośby o zainteresowanie się losem firmy i pomoc w znalezieniu inwestora strategicznego nie przyniosły żadnych rezultatów. Bez oddźwięku pozostała również wyborcza kiełbaska, którą startujący w wyborach serwowali Nysie podczas ubiegłorocznej fety. - O ile dojdzie do manifestacji, nie będzie ona tym razem pokojowa, ponieważ ludzie mają dość czekania na cud - twierdzi Władysław Nowak. - Pracownicy naszego zakłady są na krawędzi załamania nerwowego i Bóg raczy wiedzieć, do czego mogą być zdolni. A nad tysięcznym tłumem nikt nie będzie w stanie zapanować...

Nastroje wśród pracowników są nieciekawe. W efekcie obecna sytuacja zakładu jest krytyczna. Brak rynków zbytu hamuje produkcję, a to z kolei powoduje brak pieniędzy na miesięczne wynagrodzenia dla załogi. - Robimy to w obronie setek miejsc pracy, ponieważ byt naszych rodzin został zagrożony - tłumaczy Józef Pałys, przedstawiciel zakładowej "Solidarności". - Protestujemy przeciwko beznadziei. Chcemy zwrócić na siebie uwagę wszystkich decydentów, chcemy pokazać, że wciąż jeszcze żyjemy i warto o nas powalczyć!
Chociaż wszyscy zdawali sobie sprawę z kiepskiej kondycji firmy, to jednak każdy po cichu liczył na poprawę sytuacji . - Wprawdzie już ubiegły rok był tragiczny pod względem sprzedaży aut, ale nie było wtedy jeszcze powodów do tak radykalnych kroków - twierdzą związkowcy. - Były zachwiania w produkcji i problemy ze sprzedażą, ale pensje, chociaż dzielone, były wypłacane w całości. W tej chwili pewności co do pełnych wypłat niestety już nie mamy.
Pracownicy zakładu w dalszym ciągu nie przychodzą do pracy i wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie sytuacja się nie zmieni. Ogromne place i pomieszczenia świecą pustkami, prawie wszędzie wyłączono ogrzewanie. - Przecież musimy coś jeść, zapłacić rachunki za mieszkanie - denerwuje się Władysław Nowak. - Skąd mamy wziąć na to pieniądze? Kto nam pomoże?
Trudno dziwić się, że nastroje wśród załogi są nieciekawe, skoro za grudzień otrzymali zaledwie 50 procent wynagrodzenia. W najgorszej sytuacji są ci, których współmałżonkowie również pracują w zakładzie, a takich osób jest niemało. W najlepszym wypadku we dwójkę będą w stanie zarobić nie więcej jak połowę normalnego miesięcznego wynagrodzenia. Związkowcy obawiają się, że styczniowe wypłaty mogą być jeszcze niższe, okrojone o minimum 80 procent.

Aby firma mogła normalnie funkcjonować, produkcja samochodów powinna utrzymywać się w granicach siedmiuset sztuk miesięcznie. Tymczasem przez cały styczeń nie wyprodukowano ani jednego i wszystko wskazuje na to, że w lutym również pracownicy nie będą mieli co robić. - Obecnie nyski zakład jest w najgorszej sytuacji ze wszystkich funkcjonujących w kraju spółek - twierdzi Józef Więcek. - Wszyscy bowiem produkują dla Żerania, a my jesteśmy zakładem filialnym, produkującym wyrób gotowy, na który nie ma zbytu.
Jakie będą dalsze losy zakładu - nie wiadomo. Sytuacja, w jakiej się obecnie znajduje, nie pozostawia żadnych złudzeń i wszystko wskazuje na to, że albo zostanie zlikwidowany, albo też ogłosi upadłość. Mniejszym złem dla blisko tysiąca zatrudnionych byłaby likwidacja, ponieważ zbiorowy układ pracy gwarantuje wyższe odprawy. Upadłość natomiast stwarza wprawdzie możliwość utworzenia spółki na bazie firmy, niemniej oczywisty jest fakt, że spółka taka nie będzie w stanie zatrudnić wszystkich pracowników.
Związkowcy Nysa-Motor zwracają się z apelem do wszystkich decydentów, zarówno na szczeblu gminy, powiatu, jak i województwa, o pomoc w znalezieniu inwestora, który chciałby przejąć spółkę. - Niech ktoś nas kupi i uratuje setki ludzi przed bezrobociem. Nie pozwólcie, abyśmy skończyli na bruku!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska