Nikt już nie walczy z wiatrakami

Mirosław Olszewski
Na powitanie nowi z Polski słyszą radosne - Hujemorge! Holendrzy długo nie mogli zrozumieć, czemu melodia tego holenderskiego powitania wywołuje szerokie uśmiechy naszych.

Dopiero gdy ktoś podjął się prób wyjaśnienia, a Holendrzy pojęli w czym rzecz, uznali, że lepiej nauczyć się naszego "dzień dobry". Bo w ogóle holenderski niełatwo pojąć przyjezdnym z Europy Wschodniej. To mieszanina języków skandynawskich z mocnymi wpływami angielskiego, niemieckiego, a na południowym zachodzie kraju - francuskiego.
Jeszcze trudniej przybyszom zza dawnej żelaznej kurtyny zrozumieć, jak to się dzieje, że na przykład w Amsterdamie, w samym centrum stolicy rozpusty, kabiny z różnokolorowymi dziewczętami lekkich obyczajów o wyciągnięcie ręki sąsiadują z potężnym kościołem.
A jednocześnie budzi szacunek twardość polityki, którą u nas nazwalibyśmy prorodzinną: bo rozwieść się z żoną można - to niewielki problem, ale mąż, który zmienił swe życiowe plany, do końca życia musi alimentować swą "eks".

ZA PRACĄ. Wystarczy przejrzeć kolumny ogłoszeniowe w polskich gazetach, by zobaczyć, że od pewnego czasu gros ofert dotyczy pracy właśnie w Holandii. Dlaczego? Powód jest prosty: Bezrobocie w tym kraju utrzymuje się na poziomie 1-2 procent i jest najniższe w Europie. Dlatego Holendrzy bez emocji obserwują napływ pracowników z Polski.

ZA CO I ZA ILE? 23-letni Adrian Glatki z Chróściny Opolskiej przyjechał do Holandii półtora roku temu. Jak większość jego rówieśników - żeby zobaczyć kawałek świata, zarobić pieniądze. Za sobą miał pierwszy rok studiów:
- Przyjechaliśmy w ósemkę. Właściwie bez konkretnych planów. Koleżanka trafiła chyba najgorzej - do firmy, w której nie tylko praca była ciężka i niewdzięczna, bo przy zbiorze upraw, ale i zakwaterowanie właściwie skandaliczne. Nie wytrzymała długo. Gdy tylko nadarzyła się okazja, przeszła do naszej firmy.
Adrian nie planuje na razie powrotu na stałe do rodzinnej wsi. Tu ma wszystko, o czym mógłby marzyć. Do dyspozycji służbowy samochód, opłacaną przez firmę komórkę: - To chyba jedyna wada - śmieje się Adrian - bo mój czas pracy jest z tego powodu zupełnie nienormowany.
Razem z Karoliną z Kędzierzyna-Koźla prowadzą całą logistykę związaną z rozwożeniem pracowników do firm-kontrahentów.
Karolina: - Zajmujemy się nie tylko tym, ale także całą masą rzeczy, których przewidzieć nie sposób. Ot, na przykład, mieliśmy niedawno przypadek Polaka, który przyjechał tu do pracy, a jako rodowity Opolanin miał ze sobą rolady przygotowane przez żonę. I pech chciał, że fatalnie się nimi zatruł. Firma stawała na głowie, by zapewnić mu jak najlepszą opiekę. Człowiek trafił do świetnego szpitala, ściągnięto najlepszych w Holandii lekarzy. Choć rekonwalescencja trwała bardzo długo, jestem pewna, że w sensie opieki medycznej nie można było zrobić już niczego więcej. Przeżył, choć stan jego był ciężki, ale - może warto to powiedzieć, że każdy z naszych pracowników ma stuprocentowe ubezpieczenie. Choć prawo tego nie wymaga, szefostwo firmy doszło do wniosku, że na tym nie należy oszczędzać. Wypadki chodzą po ludziach.
O firmie OTTO, gdzie pracują Adrian i Karolina, nakręciła niedawno film jedna z holenderskich stacji telewizyjnych. W siedzibie OTTO, w Venlo, niewielkim, ale znaczącym gospodarczo miasteczku, oglądamy go z taśmy wideo. Polska widziana obiektywem kamery holenderskich filmowców jest raczej smutna i szara. Nie widać wprawdzie na piaszczystych drogach furmanek ciągniętych przez wychudzone szkapiny, ale widz holenderski łatwo zrozumie, czemu akurat tak wielu Polaków przyjeżdża teraz do pracy w ich kraju. Bo wszędzie liche domki, nie najlepsze drogi, a kogokolwiek zapytać o chęć wyjazdu do pracy - odpowiada, że choćby zaraz.
Na tym tle firma OTTO jawi się niczym książę z bajki, gotów spełnić najskrytsze marzenia.
Otto Cornelissen, współwłaściciel tego interesu, wyjaśnia: - Gdyby nie wymóg przyjmowania do pracy jedynie tych, którzy mają podwójne obywatelstwo, sądzę, że moglibyśmy w krótkim czasie zatrudnić w firmach holenderskich przynajmniej kilka razy więcej Polaków niż obecnie. I najprawdopodobniej, gdy w krótkim czasie Polska wejdzie do Unii Europejskiej, zwiększymy zatrudnienie. Stosunek Holendrów do Polaków? Szczerze mówiąc, na początku naszej działalności, czyli około półtora roku temu, nie był najlepszy. Panowało wiele stereotypów, najczęściej nieprawdziwych, a wynikających stąd, że my się po prostu nie znaliśmy. Teraz nie ma żadnych kłopotów. W wielu wsiach, gdzie pracują Polacy, miejscowi przekonali się, że to ludzie sympatyczni, pracowici, godni zaufania. W pobliskiej wsi Blitterswijck - partnerskiej dla polskiej Wąsoszy - regularnie urządzane są mecze Polacy kontra miejscowi. A potem wspólne piwo, grill i zabawa do nocy.

CZY TO SIĘ OPŁACA? Holandia ma opinię nie tylko kraju wiatraków, sabotów, mleka, masła i polderów, ale też okropnej drożyzny.
Wiceburmistrz Venlo, Bart Cornelissen, przyznaje, że o ile jeszcze niedawno jego miasto rozwijało się w dużej mierze dzięki temu, że przyjeżdżali doń na zakupy Niemcy zza oddalonej o 30 km granicy, o tyle teraz uliczki z "niemieckimi sklepami" mocno podupadły.
- Dziś Holendrzy i Polacy w weekendy wsiadają w samochody i jadą na zakupy do Niemiec.
W dodatku wielu turystów odstrasza liberalna polityka Holandii w kwestii dostępu do narkotyków.
- W stutysięcznym Venlo jest teoretycznie sześć miejsc, w których można legalnie kupić lekkie narkotyki - mówi Bart. - Ale tak naprawdę wieczorami mało który z mieszkańców odważa się wyjść na spacer. Miasto bowiem jest nieomal w rękach handlarzy i narkomanów. Zwłaszcza centrum, w którym dogorywają potomkowie dawnych dzieci-kwiatów. Polacy zgodnie twierdzą, że od używek, choć faktycznie są łatwo dostępne, trzymają się z daleka. Tu każdy raczej myśli o zarobieniu dużych pieniędzy. Jak dużych? Miesięcznie można odłożyć około 2-3 tysięcy nowych złotych. Obowiązuje zasada, że im dłużej pracuje się w firmie, tym niższy jest czynsz za zakwaterowanie. Po ośmiu tygodniach - 35 guldenów, po przepracowaniu 1500 godzin - kwaterunek jest za darmo.
Justyna, studentka III roku budownictwa na Politechnice Opolskiej, przyjechała tu z dwiema siostrami. Justyna zarabia na studia w filii koncernu Technicolor. Obsługuje dziesiątki nagrywarek, bowiem firma zajmuje się kopiowaniem filmów dostarczanych z amerykańskiej centrali. Gdy załaduje czystymi kasetami, może zrobić sobie półtoragodzinną przerwę - iść do stołówki lub do kabiny obejrzeć film.
- Zarabiam trzynaście i pół guldena na godzinę, więc bez kłopotu odłożę wystarczającą ilość pieniędzy, by przez rok w miarę spokojnie studiować. Nie, nie zamierzam tu zostać na dłużej, choć perspektywa zarobku oczywiście jest nęcąca. Inna rzecz, że wielu studentów, którzy przyjechali do Holandii do pracy, zdecydowało się przerwać naukę. Wzięli dziekanki, urlopy... Nigdy nie wiadomo, czy taka okazja będzie jeszcze aktualna za dwa-trzy lata.

MIESZKANIE ZA DARMO. Monika ze wsi Nędza opodal Raciborza oprowadza nas po kampusie, w którym firma OTTO zakwaterowała swoich pracowników.
- Mieszkają tu nie tylko Polacy, ale też wielu Holendrów i turystów, którzy teraz wędrują po Europie. Warunki są więcej niż dobre. Zresztą można obejrzeć - zaprasza do domu.
Domki, w których mieszkają, w naszych warunkach uchodziłyby za zupełnie luksusowe domki jednorodzinne. Wszystkie wyposażone są w pełni funkcjonalną kuchnię z wszystkimi niezbędnymi urządzeniami, łazienki, prysznice, sprzęt RTV. Wszystkie piętrowe: na dole zwykle rozległy salon, na górze sypialnie. W większości kampusów na miejscu są restauracje, bary, baseny, urządzenia sportowe i boiska.
Polacy pracujący w OTTO wydają od niedawna własną gazetę. A jako że zdecydowana większość z nich pochodzi z Opolszczyzny, nazwali ją Nowa Trybuna OTTO. Jest w niej między innymi "giełda pracy" z rankingiem firm, w których pracuje się najlepiej (bo płace są niemal jednakowe we wszystkich). W czołówce firm są AWB, gdzie montuje się piecyki "junkersy", Ewals, gdzie Polacy pakują i metkują odzież, Habek Snacks, w której pakują produkty spożywcze, no i Technicolor, gdzie nie tylko panują dobre warunki, ale w dodatku można obejrzeć najnowsze filmy.

HOLENDROM SIĘ NIE CHCE. W siedzibie firmy pytamy Ottona i Franka, w jaki sposób udaje się Holandii utrzymać tak niskie bezrobocie, nieporównywalne z sąsiednimi krajami.
- Z racji położenia jesteśmy jednym wielkim krajem przeładunkowym światowego handlu. A to zawsze sprężyna biznesu. Poza tym mamy w miarę stabilny system podatkowy, stosunkowo niskie podatki i dobrze rozwiniętą infrastrukturę techniczną. Wszystko to razem sprawia, że nie tylko każdego roku przeznaczamy ogromne ilości pieniędzy na pomoc dla krajów rozwijających się, ale także możemy utrzymywać na wysokim poziomie system świadczeń dla Holendrów, którzy nie pracują - tłumaczy Frank. - I jednym z powodów tak niskiego bezrobocia jest - paradoksalnie - to, że wielu Holendrów całkiem świadomie rezygnuje z pracy, zadowalając się pomocą ze strony państwa w wysokości ponad dwóch tysięcy guldenów miesięcznie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska