O nas - bez nas

Rys. Andrzej Czyczyło
Rys. Andrzej Czyczyło
Przy zerowym zainteresowaniu opolskiej klasy politycznej kwestią ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego przyjęte zostały jej zasady. Na własne życzenie zadecydowano o tym za naszymi plecami.

Ordynacja zakłada, że wybory odbędą się w 13 okręgach. Nasze województwo jest w jednym okręgu razem z dolnośląskim. Metody liczenia głosów są zrozumiałe jedynie dla fachowców: najpierw liczymy głosy metodą d`Hondta (korzystną dla dużych partii), a ilość mandatów przypadających na okręg - metodą Niemeyera.
Kandydatów mogą zgłaszać partie i komitety wyborcze. Kandydaci muszą złożyć oświadczenia lustracyjne, które nawet jeśli okażą się fałszywe, w żaden sposób nie skutkują prawnie.
W wyborach może brać udział Polonia. Zatem także ludzie, którym wyniki wyborów w żaden sposób nie wpływają na poziom i standard życia.

Opolszczyzna stanowić będzie jeden okręg wyborczy razem z województwem dolnośląskim. Przewaga "szabel" jest po stronie zachodnich sąsiadów, zatem można z dużą doza pewności przyjąć, że w przyszłym Parlamencie Europejskim nasz region nie będzie miał znaczącej reprezentacji. Jeśli w ogóle. Na domiar złego przyjęty system liczenia głosów (d?Hondta), preferujący silne ugrupowania polityczne, akurat w przypadku Opolszczyzny nie jest żadnym atutem: najliczniejsza partia - SLD - jest w rozsypce, Mniejszość Niemiecka też wiele straciła od czasu, gdy Ruch Autonomii Śląska wprowadził pojęcie narodu śląskiego.
Nie mamy podstaw do optymizmu. Do wyborów pozostało kilka miesięcy, a w tzw. sferach politycznych Opola i województwa nie ma ani śladu myślenia o przygotowaniach. Wprawdzie u dolnośląskiej konkurencji nie wygląda to dużo lepiej niż u nas, jednak to ich jest więcej i to ich głosy przeważą.

Kilkanaście tygodni temu "NTO" próbowała rozpocząć dyskusję na temat wyborów do Parlamentu Europejskiego. Pomysł spalił jednak na panewce. W naszym "małym Cambridge", jak z dużą dozą kabotyństwa lubimy określać nasze akademickie miasto, nie znalazł się nikt, kto uznałby za potrzebne włączyć się do dyskusji. Zanim debata miała się szansę rozpocząć, dominujące w nieformalnych rozmowach stało się przekonanie, że parlament nie służy rozwiązywaniu spraw wycinkowych, lokalnych, regionalnych. To rozumowanie typowe dla europejskich nuworyszy, gotowych toczyć samotne boje o europejskie wizje, starym członkom UE pozostawiając ich odwieczną dbałość o interesy własne i regionalne. Mniej "europejskie" okazały się elity z Dolnośląskiego. Ich reprezentanci brali aktywny udział w pracach nad ordynacją, która zagwarantowała im łyknięcie smacznego kąska, jakim jest Opolszczyzna.
- Obroniliśmy swoje, Opolskie, tylko po co, skoro nie chce nam się nawet gadać o jego sprawach - wzdychał (anonimowo oczywiście) jeden z opolskich parlamentarzystów.

Ośmieszyły się także partie. Nie zabierając głosu w kwestii wyborów (przecież kwintesencji wszelkiej polityki), potwierdziły swą milczącą zgodę na rolę wyznaczoną im przez warszawskie centrale: rozlepiaczy plakatów podczas kolejnych kampanii. Trudno się jednak temu dziwić. SLD - partia w końcu rządząca - jest w naszym regionie zajęta kibicowaniem w wojnie dwóch lokalnych liderów - Szteligi i Namysły. Pretendującą do władzy Platformę Obywatelską również zajmuje kampania podjazdowa między jej liderami: Korzeniowskim i Jarmuziewiczem. Mniejszość Niemiecka zdaje się trzymać przezornie na uboczu, ale ta wstrzemięźliwość nie wynika z wyrachowania. Jeśli prześledzić stopień poparcia dla mniejszości w ostatnich dziesięciu, piętnastu latach, widać wyraźnie, że jej wpływy maleją. Z ugrupowania aspirującego do reprezentowania nagle ujawnionej pokaźnej części mieszkańców Opolszczyzny, MN stała się ugrupowaniem obrotowym, gotowym spijać miód władzy współdzielonej z każdym, kto ją aktualnie dzierży. Dowód? Choćby historia z ostatniego Sejmiku, gdy kandydat Platformy Obywatelskiej do Rady Regionów, profesor Piotr Wach, mimo wcześniejszych przychylnych dla tej kandydatury zapowiedzi ze strony SLD przegrał głosowanie w sejmiku z marszałkami Gallą i Kubatem. Czy z powodu kompetencji gorszych niż jego kontrkandydaci? Nieoficjalnie nikt nie ma wątpliwości - Wachowi zaszkodziło pochodzenie polityczne pospołu z żądzą konsumpcji stołków koalicji trzymającej sejmik. To realia polityczne w naszym regionie: społeczeństwu serwuje się zapewnienia o gotowości do ponadpartyjnych sojuszy dla dobra wspólnego, a w gabinetach dzieli stołki wedle kryterium: nasz - nie nasz. Zresztą cóż się dziwić: skoro "ojcom województwa" nie przeszkadza płacenie tysięcy złotych z publicznych kieszeni osobie z ich grona, która od roku nie przychodzi do pracy, czy można się po nich spodziewać respektu dla zasad zwykłej przyzwoitości w innych sprawach? Cóż się dziwić, skoro przyjściu każdej kolejnej ekipy do władzy towarzyszy mordowanie ludzi z poprzedniego rozdania, pod obłudnym hasłem: skoro z woli społecznej otrzymaliśmy władzę, musimy mieć narzędzia do jej sprawowania, czyli swoich ludzi na strategicznych stołkach.

Na personalnym rynku jest w obiegu kilka nazwisk. Pierwszym, które padło publicznie, było nazwisko prof. Doroty Simonides, zgłoszonej zresztą w "NTO" przez posła Henryka Krolla. Wprawdzie poseł wyjaśniał potem, że jego spekulacje dziennikarz odczytał nazbyt rozszerzająco, fakt pozostaje faktem. To zresztą znamienne. Od szeregu lat, gdy na Opolszczyźnie przy jakiejkolwiek okazji pojawia się potrzeba znalezienia kogoś z autorytetem, dorobkiem, kogoś znanego, kogo nawet specjalnie promować nie trzeba, prędzej czy później pada nazwisko Simonides. Czy sprawia to fakt kolosalnego autorytetu samej pani senator, czy świadczy o personalnej nędzy środowiska, które na Opolszczyźnie mieni się opiniotwórczym?
W kręgach SLD mówi się z kolei o ministrze Pilarczyku jako kandydacie do Parlamentu Europejskiego. On sam dyplomatycznie pogłosek ani nie potwierdza, ani nie dementuje. Jeśli jednak w głębi duszy przygotowuje się do startu w wyborach, ma nie lada orzech do zgryzienia.
Otóż zgodnie z przyjętą przez nasz parlament ordynacją, nie można pełnić jednocześnie obowiązków posła lub senatora i deputowanego do PE. Ewentualny wybór na brukselskie salony musiałby spowodować rezygnację z krajowych godności. A to właśnie prosta droga do politycznego samobójstwa. Legendarne już zarobki europejskich parlamentarzystów, o niebo wyższe od i tak tłustych krajowych uposażeń, nadadzą w powszechnej opinii deklaracji o rezygnacji z mandatu posła wymiar czysto ekonomiczny. Poseł rezygnujący z mandatu nadanego mu z woli wyborców na własne życzenie wystawia się na śmiertelny strzał.

Nazwiska innych opolskich kandydatów, jeśli się pojawiają na personalnej giełdzie, to jednak nie w kontekście pasowania ich kwalifikacji do tak oczywistych kryteriów startu jak np. znajomość języków obcych, lecz jako efekt gier wewnątrzpartyjnych. Otóż nie to jest ważne, czy barierę wieku dla kandydatów ustawimy na poziomie 20, 30 czy więcej lat. Ważne tak naprawdę jest to, że wskutek utrzymania zasady wyborów proporcjonalnych kandydat wybrany w ten sposób do Parlamentu Europejskiego bardziej będzie związany odpowiedzialnością przed partią, z której listy startował, niż z wyborcami, którzy oddali na niego głosy.
Powiedzmy sobie bowiem jasno: dziewięćdziesiąt procent z nas nie analizuje przecież sensu przedwyborczych zapowiedzi poszczególnych kandydatów. Ulotki polityczne wtykane do skrzynek przed dniem zero gremialnie lądują w koszu. Oddajemy głos na tych, których wskazują nam partie. A one nie tylko decydują o składzie listy wyborczej, lecz przede wszystkim o miejscu na niej. Ono zaś wynika z pozycji, jaką kandydat potrafi sobie wyrobić w wewnątrzpartyjnej grze.

Dlatego partie jak niepodległości bronią zasady ordynacji proporcjonalnych, zaś politycy kłamią, zapowiadając chęć jej zmiany na większościową. Kłamią jak wszyscy bez wyjątku kandydaci na prezydenta, którzy choćby podczas nyskich prawyborów deklarowali tę chęć w przytomności wieluset osób. Kłamią jak wszystkie partie, które wolę wprowadzenia większościowej ordynacji zawsze wpisują do przedwyborczych zapowiedzi i wyrzucają na śmietnik po zwycięstwie.
Wiosenne wybory do PE nie będą najprawdopodobniej złączone z przedterminowymi wyborami do parlamentu krajowego. Zmuszałoby to bowiem posłów do obstawienia swą osobą od razu któregoś z wyścigów. A przecież im więcej możliwości startu, tym szanse na wygraną są większe.
W naszym regionie w wyścigu do Parlamentu Europejskiego liczyć się będą, co łatwo przewidzieć, dwie partie: SLD - słaba poparciem społecznym, lecz silna najlepiej rozwiniętą strukturą, oraz Platforma Obywatelska - wedle wszelkich sondaży w szybkim tempie zmierzająca do władzy w kraju. Walka w SLD będzie szczególnie zacięta, bowiem mało kto w niej wierzy w możliwość kolejnego "cudu nad urną" i utrzymania władzy po wyborach krajowych. Zatem coraz popularniejsza jest w niej koncepcja budowy "przetrwalników", czyli stanowisk, na których swoi ludzie dbaliby o byt pozostałych, czasowo odsuniętych przez następną ekipę. Funkcje eurodeputowanych to silna karta przetargowa w przyszłych personalnych rachunkach.
Okres do wyborów zapowiada się zatem w opolskiej polityce jako czas zakulisowych gierek, tym łatwiejszych do ukrycia, że przebiegających przy sporej obojętności społecznej co do ich wyniku.
W potocznym przekonaniu, wybory do Parlamentu Europejskiego będą kolejną rundą gier i zabaw urządzanych przez polityków, których efekt dla poziomu i standardu życia obywatela nie będzie miał żadnego znaczenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska