Obcy wśród nas

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Phelis Abasuru i Ewelina Zielonka-Abasuru z córeczką chwilę po odebraniu przez Phelisa obywatelstwa polskiego w 2010 roku.
Phelis Abasuru i Ewelina Zielonka-Abasuru z córeczką chwilę po odebraniu przez Phelisa obywatelstwa polskiego w 2010 roku. Sławomir Mielnik
Premier Wielkiej Brytanii nazwał karygodnym błędem wpuszczenie setek tysięcy Polaków do swego kraju. Wywołał burzę. Ale 67 proc. Polaków też jest zdania, że nie powinniśmy zachęcać obcych do osiedlania się u nas.

Dzieje się tak, choć Brytyjczycy świetnie zdają sobie sprawę, że Polacy nie są kulturowo obcy i nie trzeba ich mozolnie integrować ze społeczeństwem.

Wiedzą, że nasi rodacy pracują, i to bardzo solidnie, w marketach, przetwórniach, na budowach czy w polu, czyli tam, gdzie niechętnie szukają zajęcia Anglicy. Ale także w produkcji i w usługach. Wreszcie przybysze znad Wisły w przytłaczającej większości pracują nad Tamizą legalnie, a więc płacą podatki i nakręcają gospodarkę. Okazuje się, że co innego wiedzieć, a co innego się obawiać.

W Polsce jest podobnie. Wszyscy zdają sobie sprawę z katastrofalnej sytuacji demograficznej. Pod względem dzietności jesteśmy na jednym z ostatnich miejsc na świecie (212. na 224 badane państwa).

Społeczeństwo kurczy się gwałtownie. Nie przeszkadza to wcale ponad dwóm trzecim Polaków (67 procent) w sondażu odpowiedzieć przecząco na pytanie: Czy Polska powinna bardziej niż obecnie zachęcać obywateli Afryki, Azji i Europy Wschodniej do osiedlania się?

5 mln do 2050 r.

Wszystko to w sytuacji, gdy fachowcy biją na alarm. Jeśli Polska nie ma się gwałtownie wyludnić, do roku 2050 powinna przyjąć co najmniej 5 mln imigrantów. Zresztą w ostatnich latach przyjeżdżają oni bardzo licznie.

W 2012 roku przybyło legalnie pracować w Polsce 244 tys. przybyszów z innych krajów. To aż o 80 procent więcej niż rok wcześniej. Ilu z nich naprawdę u nas zostanie i będzie się integrować, a ilu traktuje Polskę jedynie jako miejsce tymczasowego pobytu w drodze na Zachód, to całkiem inna sprawa.

Najprościej byłoby teraz ponarzekać na egoizm Brytyjczyków, którzy niegdyś podbili pół świata, tworząc imperium, nad którym nie zachodzi słońce. Teraz odmawiają miejsca u siebie nawet kulturowo bliskim Polakom. Albo ponatrząsać się z typowo polskiej etyki Kalego. Sami emigrujemy na cały świat. Jak śpiewał przed laty Wojciech Młynarski: "Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma, ale my wszędzie jesteśmy". Za to innych przyjmujemy niechętnie.

W tych narzekaniach i kpinach będzie niemało prawdy, ale też niezbyt wiele z nich wynika. Więc może trzeba się zwyczajnie pogodzić z tym, że liczba imigrantów powyżej pewnego poziomu w każdym społeczeństwie budzi niepokój. A im bardziej są oni kulturowo odlegli, tym ów niepokój jest większy.

Tak zresztą trzeba też czytać bulwersujące nas słowa Davida Camerona. Brytyjski premier mówił o przybyszach z Polski, ale rykoszetem kierował swoje obawy i przestrogi w stronę Rumunów i Bułgarów - znacznie bardziej obcych Anglikom - którzy od 2014 roku mogą przyjeżdżać i legalnie zatrudniać się w Wielkiej Brytanii. A jeszcze wyraźniej mówił chyba do aspirujących do Unii Europejskiej Serbów i Albańczyków. Wołając jednocześnie do tych, co Unią rządzą: Jeśli już musimy się rozszerzać, kontrolujmy ten proces, by nie utracić przy tym swojej tożsamości.

Okazuje się bowiem, że uznawanie i docenianie przybyszów nie wyklucza równoczesnego lęku przed nimi. Aż 59 procent Polaków pytanych o wpływ imigrantów na życie w Polsce przyznaje, że wzbogacają oni nasz kraj nie tylko ekonomicznie, ale i kulturowo. Ale jednocześnie 64 procent z nas obawia się, że przybysze zajmą nasze miejsca pracy, 58 procent boi się, że naruszą oni polskie tradycje i nazbyt silnie zmodyfikują polską kulturę. Blisko 70 procent mówi wprost: Nie stać nas na przyjmowanie obcych.

Te trzy wskaźniki są swego rodzaju symbolem barier psychologicznych, społecznych i ekonomicznych, które nie pozwalają otwierać się na przybyszów bez końca.

Opolszczyzna chce

Elena Kadiewa-Dobrzańska przybyła na Opolszczyznę z Bułgarii. Jak sama mówi - za głosem serca. Zaproszona przez przyszłego męża na dwa tygodnie, została na 12 lat. Mieszka w Opolu i pracuje jako tłumaczka i przedstawiciel handlowy. Kilka razy brała udział w telewizyjnym programie "Europa da się lubić".

- Nie mogłabym powiedzieć - mówi - że Polacy w ogólności są bardzo otwarci na obcokrajowców. Ale ja osobiście, może dlatego, że jestem Słowianką, zostałam przyjęta bardzo gościnnie. Problemy administracyjne się zdarzały.

Kiedyś - choć byłam już żoną Polaka, tylko nie zdążyłam przyjąć nazwiska męża - wbito mi pieczątkę do paszportu i kazano wyjechać. Natomiast nie spotkałam się z niechęcią ze względu na moją narodowość czy wyznanie. Pod tym drugim względem szybko się zresztą wtopiłam w polskie otoczenie, uważając wiarę za ważniejszą od kościelnej przynależności. Ale wyznawcy niechrześcijańskich religii często budzą obawy.

Pani Elena nie dziwi się lękom niektórych Polaków przed napływem imigrantów.
- Jako tłumaczka współpracuję m.in. z policją. Z doświadczenia wiem, że ludzie przyjeżdżają tu z różnych powodów. Jedni w poszukiwaniu pracy, inni - żeby popełnić przestępstwo. Więc może system amerykański, w którym robi się jednak selekcję imigrantów i granice nie są na oścież otwarte, nie jest taki zły. To znaczy swobodny ruch graniczny jest wartością. Tylko nie każdy potrafi z tego skorzystać.

Województwo opolskie na tle reszty kraju jest bardzo otwarte zarówno na przyjmowanie repatriantów ze Wschodu, jak i imigrantów. Tych pierwszych w XXI wieku nasz region przyjął ponad 300 przede wszystkim z Ukrainy, Kazachstanu, Uzbekistanu, Gruzji i Rosji. Kolejnych 60 przyjmie w tym roku gmina Byczyna.

W roku 2003 polskie obywatelstwo z rąk wojewody opolskiego otrzymały 23 osoby. W latach 2010-2012 było ich już po około 50. Ubiegły rok był rekordowy. Obywatelami polskimi stało się 98 imigrantów, w tym 17 dzieci. Wśród krajów pochodzenia przybyszów obok dawnych radzieckich republik i krajów zachodnich (Kanada, Niemcy, Francja) były też kraje dla nas dość egzotyczne i kulturowo odległe: Maroko, Libia, Egipt, Wietnam, Senegal, Kuba czy Nigeria.

- Każdego zwykłego obywatela, który ma wątpliwości, czy powinniśmy tych ludzi przyjmować - mówi Ryszard Wilczyński, wojewoda opolski - proszę, by się zgłosił w urzędzie. Zostanie zaproszony na uroczystość wręczenia obywatelstw do Złotej Sali. Zobaczy radość tych ludzi i wdzięczność z powodu otrzymania tego, co każdy z nas dostał z chwilą urodzenia i traktuje jako coś oczywistego.

Ci imigranci zwykle mieszkają u nas od lat. Włożyli wiele starań w to, by tu z nami razem być, pracować, mieć rodziny. Ci, którzy sobie nie poradzili, to jest absolutny margines. Większość to są dzielni ludzie. Wdzięczni za to, że im nie mnożymy trudności.

Wojewoda nie ma wątpliwości, że imigrantów będziemy w najbliższych latach potrzebować. Znacznie więcej niż dotychczas. I przytacza nieubłagane liczby. W ubiegłym roku w regionie urodziło się 8267 dzieci. To najgorszy wynik w historii województwa opolskiego. Do prostej zastępowalności pokoleń zabrakło około 5 tysięcy dzieci. W efekcie liczba mieszkańców regionu w ciągu jednego roku zmniejszyła się o 7 tysięcy. Na Opolszczyźnie mieszka już wyraźnie mniej niż milion mieszkańców.

- Jak możemy nie przyjmować imigrantów, skoro w kolejnych latach każdy rocznik odchodzący z rynku pracy będzie dwa razy liczniejszy od rocznika, który na ten rynek wchodzi - dodaje Ryszard Wilczyński. - To jest kwestia zaledwie około 10 lat i nie tylko nie będzie bezrobocia, zostaniemy zmuszeni do szukania rąk do pracy. Dziesięć lat to jest dramatycznie krótko. Kto nam będzie na starość pampersy zmieniał?

Dzieci, których nie ma? Dzieci, które wyjechały? Więc może powinniśmy się przygotować do dzisiejszego modelu z Niemiec czy z Austrii: przyjeżdżają kobiety z zewnątrz i pomagają. Dziś mamy w regionie 200 tys. emerytów, za 30 lat będzie ich o 100-150 tysięcy więcej. Z tego punktu widzenia imigrantów, zwłaszcza z dziećmi, przyjeżdża dziesięć, a może pięćdziesiąt razy za mało. Pan Cameron nie jest politykiem wielkiego formatu, skoro budzi w ludziach nie wizje, tylko lęki.

Lepsi znani

Ale lęki przed napływem obcych, którzy nas kulturowo, a czasem i ekonomicznie "przykryją", jeśli ich będzie za dużo, są dziś żywe w społeczeństwach całej Europy.

- Nie wszystkich imigrantów postrzegamy tak samo - zwraca uwagę prof. Anna Śliz, socjolog z UO. - Jesteśmy bardziej skłonni przyjąć większą liczbę przybyszów, którzy są podobni do nas i niczym nas nie zaskoczą. Myślę, że łatwiej zaakceptowalibyśmy - gdyby chcieli przyjść - Słowaków i Czechów niż Ukraińców, obarczonych negatywnym stereotypem historycznym.

Ale jednocześnie szybciej zaakceptujemy Ukraińców niż przybyszów z krajów muzułmańskich (bo kojarzą się z terrorem i obcością kulturową) czy z Izraela (Żydów boimy się od zawsze). Toteż trudno wyznaczyć granicę, ilu imigrantów społeczeństwo byłoby gotowe przyjąć. Zależy, skąd i po co przyjadą. Akceptujemy Ukrainki sprzątające polskie mieszkania, ale nie fachowców z tego kraju, którzy mogliby zająć nasze miejsca pracy.

Przykład Kanady pokazuje, zdaniem pani profesor, że imigranci tak długo są w danej społeczności, np. w dzielnicy czy mieście, przyjmowani chętnie, jak długo nie wpływa to na obniżenie poziomu życia większości lub na jej poczucie bezpieczeństwa.

Nie da się tej wielkości opisać procentowo. Imigrantów boimy się także ze względu na konkurencję na rynku pracy. Nie tylko my. Cała Europa. Dr Witold Potwora, ekonomista z Wyższej Szkoły Zarządzania i Administracji, jest zdania, że swobodny przepływ osób jest do pewnego stopnia sloganem. Wszystkie kraje bardziej lub mniej oficjalnie starają się chronić przed zalewem siły roboczej i wspomagać miejscowe firmy, które tam płacą podatki.

- Takiego myślenia u nas nadal brakuje - mówi. - Nie tylko gdy chodzi o rynek pracy. Wśród imigrantów przyjmujmy w pierwszej kolejności przedstawicieli tych zawodów, których potrzebujemy. Chrońmy własne firmy. Te, które produkują sprzęt i będą go potem remontować. Daleki od takiego myślenia jest choćby zakup pendolino. Ochrona własnych interesów nie jest niczym złym. Na jednej z niemieckich uczelni oglądałem kiedyś kilkanaście laboratoriów. A w nich kilkaset różnych urządzeń pomiarowych. Wszystkie bez wyjątku zostały wykonane w Niemczech. Przecież to także unijny kraj.

Niemcy czekają

Niemieckie doświadczenia z migrantami nie są aż tak jednoznaczne. Kilka lat temu rozmawiałem z burmistrzem niemieckiego miasta Velbert (słynnego z największej w Niemczech fabryki zamków do drzwi). Opowiadał o kłopotach z przybyszami z Kazachstanu. Bo mieszkają w osobnych osiedlach jak w gettach, rzadko pracują, a niektórzy sprawniej posługują się nożem niż językiem niemieckim.

- Ale to nie o nich chodzi - mówił burmistrz. - W każdym domu jest kilkoro dzieci. One wszystkie chodzą do niemieckich szkół i świetlic. I one, a zwłaszcza ich dzieci, będą Niemcami na pewno. Poczekamy na nich.

- Takiego myślenia - nie tylko o imigrantach - bardzo w Polsce brakuje - mówi psycholog, dr Tomasz Grzyb. - Nie ma nic dziwnego w tym, że przeciętny obywatel martwi się o dzisiaj i o siebie. I woli żadnych imigrantów nie widzieć. Natomiast to, że rządzący państwem też myślą najwyżej do końca kadencji, jest skandalem. Nie jesteśmy na napływ przybyszów przygotowani. A jeśli na Ukrainie jeszcze się zaogni, możemy bardzo szybko mieć w Polsce nawet 2 miliony uchodźców. Trzeba o tym myśleć jak najprędzej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska